wtorek, 28 listopada 2017

"Conan z Cymerii" — fanfiki

Tytuł:           Conan z Cymerii                              
Tytuł oryginału: Conan of Cimmeria                            
Autor:           Robert Howard, L. Sprague de Camp, Lin Carter
Wydawnictwo:     Dom Księgarsko-Wydawniczy ART                
Rok 1. wydania:  1969                                         

Jubileuszowy, dwusetny post. :-)

Hmmm, chciałam przeczytać klasykę fantasy, zajrzeć do Conana Barbarzyńcy. W miarę możliwości, zaczynając od jak najwcześniejszej części. Wydawało mi się, że dwójka powinna spełniać wymagania — jedynki pod ręką nie było. A tu kiszka — okazało się, że ten tom(ik) to historyjki spisane głównie przez Campa i Cartera, na podstawie notatek pozostawionych przez twórcę postaci. Tak wyszło z chronologii przygód. Na osiem opowiadań tylko przy trzech jako jedyny autor widnieje Howard. Przy trzech nie pojawia się w ogóle.

Fakt, że te trzy oryginalne wydają się najciekawsze — oprócz czystej rąbanki zawierają jeszcze jakieś przemyślenia protagonisty, jego szczątkową filozofię, opisy religii... Najpoważniejszą wpadkę merytoryczną (księżyc w kształcie sierpa wschodzący na początku nocy) znalazłam w którymś fanfiku. Inna rzecz, że Howard wykazuje najwięcej odwagi w scenach damsko-męskich (co niekoniecznie uznaję za zaletę).

Świat Autor Conana wybrał interesujący — niby swojska Ziemia, ale gdzieś w połowie między zatonięciem Atlantydy, a początkami "naszej" starożytności. Czasami coś tam sprawiało wrażenie anachronizmu, ale właściwie każdą bzdurę można wybronić przy takich widełkach. To musiały być okropne czasy — kobiety naprawdę nie miały co na siebie włożyć, dla większości przepaska biodrowa stanowiła chyba szczyt możliwości. Jedna galopuje na koniu całkiem nago. Aua, to musiało boleć.

Chyba pozostawałam nieco pod wpływem poprzedniej lektury, bo główny bohater kojarzył mi się z Gilgameszem. Niespożyta siła i legendarne zdolności wojenne. W razie grubszych nieprzyjemności siły nadnaturalne pomogą i ześlą proroczy sen albo coś podobnego. Ale właściwie Herkules nadawałby się na wzór równie dobrze. Pewnie co druga kultura stworzyła analogiczną postać. W odróżnieniu od herosa, niezależnie jak wielka jest kupa wrogów, Conan nigdy nie okazuje się dupą. Ta niewzruszona pewność zwycięstwa odziera opowiadania z emocji.

Pod względem językowym szału nie ma. Zaimkoza, ze szczególnym uwzględnieniem "swojego". Słownictwo dość ubogie. Niekiedy mylone są takie zwroty jak "nie swój" i "nieswój", "smażyć" i "piec"...

piątek, 24 listopada 2017

"Życie codzienne w Babilonie i Asyrii"

Tytuł:           Życie codzienne w Babilonie i Asyrii       
Tytuł oryginału: La Vie quotidienne à Babylone et en Assyrie
Autor:           Georges Contenau                           
Wydawnictwo:     Państwowy Instytut Wydawniczy              
Rok 1. wydania:  1950                                       

Tytuł nieźle oddaje treść, ale nie mówi całej prawdy i tylko prawdy. Autor był archeologiem, orientalistą i historykiem, lecz również ekspertem w sprawach religii Wschodu. I to chyba nieco wpłynęło na ostateczną kompozycję książki. Jednak trzeba przyznać, że ogromną wiedzę Contenau też widać i to w różnorodnych płaszczyznach. Aha — do analizy wybrano dwa wieki, o którym wiemy najwięcej: lata mniej więcej od 700 do 500 p.n.e.

Najbardziej "na temat" jest pierwszy rozdział (fakt, że najdłuższy) — poświęcony właśnie życiu zwyczajnych ludzi. Autor omawia wiele aspektów: traktowanie niewolników, budynki, żeglugę, zwierzęta hodowlane, pokrótce charakteryzuje wybrane zawody... Ogółem — porusza sporo interesujących tematów i ten rozdział uważam za główną część książki.

Drugi rozdział opowiada o królach i życiu w pałacach (a także poza nimi — podczas wypraw wojennych). Kolejny poświęcony został bardziej wzniosłej dziedzinie: myśli mezopotamskiej. Oczywiście, jest epopeja o Gilgameszu i mocny skręt w stronę religii. Ta tematyka zostaje rozwinięta w ostatnim rozdziale.

Książkę ozdabia kilkadziesiąt czarno-białych fotografii starożytnych artefaktów. Ilustracje mogłyby być bardziej szczegółowo opisane. Zainteresowani pogłębianiem wiedzy mogą skorzystać z kilkustronicowej bibliografii podzielonej tematycznie.

Widać francuskość Autora i jego dzieła. Pojawiają się nawet uwagi o rywalizacji archeologicznej z Anglikami. Obecnie rozważania, czy dany przedmiot powinien się znaleźć w Luwrze, czy w British Museum, wydają się nie na miejscu. Inna sprawa, że prawowici dziedzice niekiedy wpadają na barbarzyńskie pomysły niszczenia "pogańskich" zabytków...

Język odrobinę archaiczny, ale jeszcze całkiem przyjemny. Contenau pisze zajmująco, raczej stara się unikać nadmiernego żargonu, dzięki czemu nawet laik może czerpać przyjemność z lektury. Trafiały się powtórzenia czy inne niezgrabności językowe.

poniedziałek, 20 listopada 2017

"Pentagram" — dobry kryminał

Tytuł:           Pentagram               
Tytuł oryginału: Marekors                
Autor:           Jo Nesbø                
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok 1. wydania:  2003                    

Piąta część cyklu o Harrym Hole. Ciekawie skonstruowany kryminał, czytałam z zainteresowaniem.

Nawet nie przeszkadzały mi szczegóły dotyczące prywatnego życia detektywa. Jeśli to prywatne życie nagle staje się zakładnikiem, to zrozumiałe jest, że najpierw trzeba je było opisać, aby się czytelnik mógł przywiązać do znajomych Harry'ego.

Podobał mi się również pomysł zbrodniarza na pozostanie niewidocznym, a skutecznym. Genialny w swojej prostocie. I to, że w książce występuje niejeden zły człowiek.

Fabuła dobrze poprowadzona. Nie brakuje zwrotów akcji i drobnych zaskoczeń. Czytelnik niby coś tam wie od samego początku, ale tożsamość i motywacja głównego zbrodniarza pozostaje tajemnicą. Niby o tych trikach już się coś słyszało, a jednak rozwiązanie zaskoczyło. Nawet znalazło się miejsce na delikatną klamerkę. I jeszcze został jakiś cliffhanger — czy Hole w kolejnym tomie nadal będzie policjantem?

Ładne uwagi poboczne — o murarzach, nietypowych zaprawach i ścianach starych budynków.

Mniej przypadli mi do gustu policjanci, którzy nie wiedzą bardzo prostych rzeczy. Żeby niemal nikt nie miał pojęcia, czym jest "pentagram" i żeby musieli pytać o to specjalistów? Nie mówię o symbolice, ale sama nazwa kształtu chyba nie jest wiedzą tajemną.

I jakoś bardzo trudno było mi uwierzyć w utrzymujące się co najmniej dwa tygodnie upały w Oslo. No bez przesady, tak miło i ciepło to nawet u nas rzadko bywa. Chyba że Norwegowie za "upał" uważają temperaturę powyżej 20 stopni. ;-) Ale straszliwy żar jest podkreślany na każdym kroku. Aż, biedactwa, do sklepu muszą chodzić w kostiumach kąpielowych, a po domu nawet bez tego. No, jakoś mnie bawiły te ich kłopoty.

Nie mam zastrzeżeń do języka.

czwartek, 16 listopada 2017

"Czterdzieści i Cztery" — wszystkiego po trochu

Tytuł:          Czterdzieści i Cztery 
Autor:          Krzysztof Piskorski   
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania: 2016                  

Książka, która jesienią została nagrodzona Zajdlem, czyli najlepsza fantastyczna powieść w 2016 roku. Na pewno ciekawa, chociaż czasami wydawało mi się, że Autor nie mógł zdecydować się, czy chce pisać o steampunku, historii alternatywnej, obcych rasach, wierzeniach słowiańskich... Więc w końcu wrzucił do kotła wszystko. Niekiedy dawało to wrażenie natłoku, zupy o zbyt intensywnym smaku. Ale ogólnie wątki zostały splecione bardzo zręcznie.

Świat właściwie jest wieloświatem, bo pojedynczy by tych wszystkich rzeczy, stworzeń i zjawisk nie pomieścił. Uniwersum bogate, Piskorski często sięga po jakieś szczegóły. Kiedy bohaterka szuka tajnej wiadomości, to padają różne nazwy szyfrów. Kiedy potrzebuje polskich trupów w Paryżu — nazwy trzech cmentarzy... Jednak czasami coś wydawało mi się niedopracowane — na przykład protagonistka wierzy, że pancerz uchroni ją przed upadkiem z dużej wysokości. Tak, prawie równie dobrze, jak szyba pasażera przy zderzeniu czołowym. A jednak działa.

Główna bohaterka hiperwypasiona. Eliza świetnie strzela i zna się na broni, fechtuje lepiej niż większość mężczyzn, włada magią, bardzo dobrze zna kilka języków, łamie szyfry, pisze wiersze... A do tego, jako ogromna patriotka, w 1830 roku brała udział w walkach powstańczych, lecz w 1844 obcy ludzie nadal zwracają się do niej per "panienko", a mężczyźni tracą dla niej głowy.

Oprócz Elizy pojawia się jeszcze wiele postaci, często znanych z kart historii — Słowacki i Mickiewicz to tylko najznamienitsze przykłady z naszego podwórka. Niekiedy ich losy zostają mocno przeinaczone na potrzeby powieści — Poniatowski dożywa późnej starości, Napoleon ciągnie jeszcze dłużej... Na szczęście Autor w posłowiu wyjaśnia część rozbieżności.

Fabuła bardzo interesująca — ciągle coś się dzieje, zwroty akcji zaskakują. Czyta się z ciekawością, jak to się wszystko skończy, jaką decyzję podejmie w końcu ten czy tamten bohater. Trochę męczyły mnie opisy walk, ale to chyba takie były krwawe czasy...

Ogólnie jednak, nagroda jest nieprzypadkowa, a powieść nietuzinkowa. Musiała kosztować wiele wysiłków. Mam tylko odrobinę żalu do Wydawnictwa, że książka niepotrzebnie wyszła duża i gruba. Można to było nieco zagęścić — i drzew szkoda, i miejsca na półce.

Język na ogół porządny i dość bogaty, chociaż trafiały się drobne usterki — powtórzenia, literówki, jakiś źle odsyłający zaimek... Na szczęście nie dzieje się tak często.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Finkla redaguje — siódmy numer "Silmarisa"

Dzisiaj pojawił się kolejny, już siódmy (oby szczęśliwy ;-) ), czwarty, ale niezupełnie ostatni w tym roku, numer "Silmarisa". Jeśli chodzi o liczbę opowiadań, to pobiliśmy rekord z szóstki. Aż sama jestem ciekawa, kiedy i na czym przystopujemy.

Okładka w duchu dziadów, jak listopad, to listopad:


Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie.
Za kilka dni pojawią się wersje magazynu w formatach do czytników elektronicznych.

piątek, 10 listopada 2017

"Kariera Nikodema Dyzmy" — nadal aktualna

Tytuł:          Kariera Nikodema Dyzmy  
Autor:          Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Łódzkie     
Rok 1. wydania: 1932                    

Powieść, której już bliżej do setnych urodzin niż dalej, a jednak ciągle boleśnie aktualna. Nadal kariera polityczna nie wymaga jakiejkolwiek wiedzy, nadal wystarczy odpowiednią osobę obsobaczyć, aby zyskać poklask, nadal chamstwo bywa mylone z siłą... Jedyni ludzie, którzy widzą, że szanowny pan administrator jest nagi, to dziecko i wariat.

A może nawet sytuacja się pogarsza? Dyzmie instynkt kazał trzymać się cwanego Krzepickiego, podawać jego pomysły jako swoje, obecni politycy takiej potrzeby nie odczuwają, tak uwierzyli we własną wielkość, fachowość i nieomylność. A i rozsądne milczenie trudniej im zachować, szczególnie nad talerzem z ośmiorniczkami. Prezydent nie sadzący błędów ortograficznych i minister spraw zagranicznych jako tako znający geografię powolutku przechodzą do kategorii marzeń.

Każdy w Nikodemie widzi tego człowieka, którego zobaczyć pragnie — przyjaciela decydentów, męża stanu, dowcipnisia o specyficznym poczuciu humoru, absolwenta Oxfordu, ekonomistę, fachmana od brudnej roboty, mistrza loży masońskiej, czułego kochanka... A Dyzma po prostu niczemu nie zaprzecza.

Fabułę prawie każdy kojarzy — jeśli nie z książki, to z filmu lub serialu. Od pucybuta do milionera w wersji polskiej.

Bohaterowie zróżnicowani — od szemranego półświatka do arystokracji. A i to żadna z tych grup nie stanowi monolitu, trafiają się postacie wyjątkowo barwne — hrabia Żorż Ponimirski, zarabiająca na ulicy Mańka czy wesołek Ulanicki.

Język bogaty, bardzo ładnie zdywersyfikowane wypowiedzi poszczególnych bohaterów. Szczególnie prostackie zdania Dyzmy i uduchowione frazy Nineczki ładnie kontrastują. Zdarzają się literówki czy powtórzenia, ale naprawdę sporadycznie.

wtorek, 7 listopada 2017

"Playback" — obcy świat

Tytuł:           Playback        
Tytuł oryginału: Playback        
Autor:           Raymond Chandler
Wydawnictwo:     Czytelnik       
Rok 1. wydania:  1958            

Nie bardzo widzę związek między tytułem a treścią książki. Przedostatnia z serii, w której bohaterem jest Philip Marlowe. Dostaje zlecenie, aby śledzić kobietę jadącą dokądś pociągiem. Biednemu detektywowi nikt, łącznie z klientem, nie chce powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Prawda jest towarem niezmiernie deficytowym. Na czym polega zagadka, też nie bardzo wiadomo.

Nie podobał mi się przedstawiony świat, a zwłaszcza stosunek do kobiet. Mogłabym przeżyć, że Marlowe flirtuje z każdą co ładniejszą. Ale dlaczego one od razu idą z nim (i nie tylko) do łóżka, jeśli akurat nie mają lepszego pomysłu na wieczór? Seksistowskie żarciki — że jeśli sekretarka potrafi pisać na maszynie, to już niemal uchodzi za geniusza. Oprócz tego można pyskującą babę uderzyć w knajpie i nikomu to zbytnio nie przeszkadza.

Za to można zwrócić uwagę na historyczność dekoracji, zachowań... Taaak, były kiedyś takie czasy, że nawet w Stanach nie używano telefonów komórkowych. Za to czekało się na umówiony telefon w pobliżu budki. Że też one nie psuły się tak notorycznie jak u nas... O połączeniu międzynarodowym uprzedzała telefonistka z centrali, a nie wyświetlacz.

Bohater jest straszliwie szlachetny. Biją go, próbują zastraszyć, ale dzielny detektyw niczego się nie boi. I częściej odmawia przyjęcia pieniędzy niż je bierze. Inna sprawa, że absolutnie nie znam cen panujących w Ameryce w latach pięćdziesiątych. Czy dwieście ówczesnych pięćdziesiąt dolarów to dużo?

Kryminalne aspekty powieści też mi nie przypadły do gustu. Detektywowi do tego stopnia nikt nie chce nic ciekawego powiedzieć, że i ja nie wiedziałam, o co w tym chodzi. A jego wyczucia zdecydowanie nie mam. W rezultacie wyjaśnienie pojawia się jak królik z kapelusza. W jaki sposób Marlowe do niego doszedł — nie wiadomo.

Język bez fajerwerków, nie jest jakoś wyszukanie bogaty. Ale przynajmniej literówek nie ma dużo. Aha, zaskoczyła mnie anomalia anatomiczna — uda nad nogami (s. 82 w moim wydaniu).

sobota, 4 listopada 2017

"Czas, przestrzeń, rzeczy" — podstawy fizyki

Tytuł:           Czas, przestrzeń, rzeczy
Tytuł oryginału: Time, Space and Things  
Autor:           Brian K. Ridley         
Wydawnictwo:     Wydawnictwo CiS         
Rok 1. wydania:  1976                    

Książka napisana dość dawno temu, ale czytałam wydanie trzecie, które Autor wypuścił z rąk w 1994. Na pewno sporo się od tego czasu pozmieniało, jednak nie odczuwałam braków. Ridley na tyle przystępnie, na ile to możliwe, wyjaśnia najważniejsze terminy w fizyce, ze szczególnym uwzględnieniem kwantowej.

Jedenaście rozdziałów, każdy rzetelnie omawiający któreś z podstawowych pojęć fizycznych — między innymi te wymienione w tytule. Ponadto trzy dodatki (w tym jeden wiersz, nie wiedzieć czemu, nie przetłumaczony na polski) oraz indeks.

Niektóre rzeczy już wiedziałam, jednak wiele poznałam z książki. Na przykład — skąd wiadomo, że elektrony mają spin (zaobserwował kto kiedy, że toto wiruje?) a kwarki kolory. Ot, trzeba było przyjąć takie założenie, żeby pewne rzeczy miały sens, a niektóre reguły nie zostały zgwałcone...

Ujęła mnie ironia, z którą Ridley traktuje modele teoretyczne. Ach, ta bezcenna bila z utopium, która — w zależności od potrzeb — może być elektronem lub galaktyką! Co fizycy by bez niej zrobili? Nawet programy szkolne ucierpiałyby bez brył doskonale sztywnych i paru innych idealnych obiektów. Na plus również odwołania do literatury. Autor musi bardzo lubić Lewisa Carrolla.

Cieszy również porządna redakcja przeprowadzona przez polskie wydawnictwo — z wyjaśnieniami, gdzie Ridley raczył zlekceważyć ostatnio obowiązujące formułki włącznie. Książkę ilustrują schematyczne rysunki, na ogół dość dobrze opisane.

Język obfituje w różne terminy specjalistyczne — roi się od nazw cząsteczek, rozmaite pędy i energie też się pojawiają. Mimo to sprawia wrażenie lekkiego, zapewne dzięki przebłyskom humoru. Autorowi udało się pozbyć niemal wszystkich wzorów matematycznych i całej abstrakcyjnej algebry macierzy.