piątek, 27 września 2019

"Szlak mirry i kadzidła" — geograficzno-historycznie

Tytuł:           Szlak mirry i kadzidła
Tytuł oryginału: Die Weihrauchstraße   
Autor:           Frank Reiner Scheck   
Wydawnictwo:     PIW                   
Rok 1. wydania:  1995                  

Podtytuł "Od Arabii do Rzymu — śladem antycznych kultur" jest... odwrotny, bo układ książki prowadzi w przeciwnym kierunku. Teoretycznie owszem, pachnidła docierały od tajemniczego miejsca, gdzie rosły drzewa kadzidłowe, balsamowe i dające mirrę.

Ale książka zaczyna się od odbiorcy, od wyjaśnień, dlaczego Rzym rozpaczliwie potrzebował pięknych zapachów (no, cóż, straszliwie cuchnął, jak to metropolia bez kanalizacji). Dopiero potem, niejako pod prąd karawan, poznajemy poszczególne krainy, przez które wiódł szlak handlowy.

Rzymskie opisy bardzo przemawiają do wyobraźni (ten smród!), kolejne miejsca są jakby mniej zajmująco omówione. Prawdopodobnie wynika to z o wiele uboższych źródeł. A z nimi problem, bo Arabowie bardzo starali się utrzymywać kontrahentów w niepewności, nie lubili obcych i łgali na potęgę na temat pochodzenia towarów i niebezpieczeństw związanych z ich pozyskiwaniem (jadowite węże strzegące drzew itp.).

W rezultacie sam początek czytało mi się bardzo dobrze, później entuzjazm stopniowo spadał. Mniej interesującej starożytności, więcej danych z rozmaitych czasów — jakieś duńskie wyprawy, współczesne wrażenia...

Książka ilustrowana, i to różnego rodzaju obrazkami; sporadycznie pojawiają się ryciny, dominują czarno-białe zdjęcia, ale mamy również dwie wkładki z kolorowymi fotografiami.

Na końcu znajdują się tablice chronologiczne, słownik trudniejszych terminów, dziesięciostronicował bibliografia oraz indeks.

Nie zauważyłam usterek językowych.

poniedziałek, 23 września 2019

"Ghostwriter" — o polityce brytyjskiej

Tytuł:           Ghostwriter  
Tytuł oryginału: The Gost     
Autor:           Robert Harris
Wydawnictwo:     Albatros     
Rok 1. wydania:  2007         

Sensacyjna książka o murzynie, który miał napisać autobiografię byłego premiera Wielkiej Brytanii (chociaż akcja rozgrywa się głównie w USA). Szybko okazuje się, że powszechnie znienawidzony klient bynajmniej nie jest świetlaną postacią. Niedługo potem dowiadujemy się, że i pisarz ma swoje za uszami, a przynajmniej aktywnie sobie grabi.

Sensacyjne wątki rozkręcają się dość wolno. Od początku wiadomo, że poprzednik protagonisty — asystent premiera — zmarł tragiczną śmiercią, ale dopiero po wielu stronach wychodzi na jaw, że niektóre aspekty wypadku były bardzo dziwne. Klimat podkręca fakt, że wydarzenia wrzucają bohatera do sypialni nieboszczyka, w której ciągle wiszą jego ubrania. Ale i walają się interesujące dokumenty... Końcówka już bardzo dobra.

Trochę za słabo znam brytyjską politykę, jednak odnoszę wrażenie, że to słabo zawoalowana krytyka Tony'ego Blaira. Nie mam pojęcia, czy podpisał niekorzystną dla UK umowę o ekstradycji, ale wojska do Iraku zaprowadził. A książkowy premier, Adam Lang, obrywa mocno — i po psyche, i fizycznie.

Ech, dobrze by było wierzyć, że to tylko książkowa przesada, że naprawdę polityka nie wygląda aż tak brudno i podle. Obawiam się jednak, że byłoby to naiwnością. Zabijają niewygodnych ludzi czy nie? Jestem skłonna założyć, że tak. Ale osobiście czy tylko przymykają oczy na działania zaufanych pomocników i nie zadają pytań?

I spojrzenie na literaturę może się zmienić. Zastanawiam się, ile z moich ulubionych książek napisali ludzie, których nazwiska widnieją na okładkach. Być może zatrudnianie murzynów dotyczy głównie celebrytów — a za ich dziełami nie przepadam. Pocieszam się jeszcze, że polski rynek książki jest za mały, żeby ten biznes naprawdę się opłacał.

Niezbyt często, ale jednak trafiają się powtórzenia i (bardzo sporadycznie) literówki.

piątek, 20 września 2019

"Harda Horda" — babskie

Tytuł:          Harda Horda    
Autor:          Antologia      
Wydawnictwo:    Wydawnictwo SQN
Rok 1. wydania: 2019           

Zbiór dwunastu opowiadań fantastycznych, napisanych przez tuzin Autorek, które połączyły się w nieformalną grupę — Hardą Hordę właśnie. Książka, a jakże by inaczej, wydana została 8 marca. Po każdej historii zamieszczono stronę poświęconą jej twórczyni — zdjęcie plus krótka notka biograficzna.

Motywem przewodnim zbioru było "przekraczanie granic". Wiele Pań skupiło się na granicy między życiem a śmiercią. Do tego dostajemy sporo ekologii, kilka kotów. Teksty są różne, ale wszystkie na swój sposób babskie (ale na szczęście obywa się bez ckliwego romansu). Żadnych cnych rycerzy ratujących świat za pomocą miecza. Niekiedy irytował mnie brak zależności przyczynowo-skutkowych. Nie lubię, kiedy rzeczy się zdarzają, bo tak wymyślił autor. Jeszcze doskwierał mi brak spisu treści. W tych okolicznościach przyrody sprawę mogłyby uratować nagłówki z tytułem opowiadania, ale ich także poskąpiono. Czyżby byłaby to zbyt męska hierarchia i zbyt ostry podział?

Jawor. Mroczna, acz rozgrywająca się w letni dzień, opowieść. Wzbudzająca tym silniejsze dreszcze, że oparta na dziecięcej zabawie. Dobrze poprowadzona fabuła.

Dróżniczka. Historia, a właściwie schyłek życia, dróżniczki. Bohaterka żyje w Japonii objętej ogromną zmianą technologiczną. Opowiadanie nastrojowe, ale właściwie niewiele się w nim dzieje.

Tylko nie w głowę. Zombie apokalipsa z punktu widzenia kobiety. Czyli bez chodzenia po ulicach i nawalania z karabinu do wszystkiego, co się rusza. Za to z humorem.

Dokąd odeszły cienie. Jedna z przygód nekromanty. Fabuła interesująca, jest jeden czy dwa fajne twisty, jest zagadka do rozwikłania.

Po drugie. Jedna z tych opowieści, w których coś dziwacznego zdarza się, bo tak. Bez żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Główny twist (on chyba miał stanowić puentę) daje się łatwo odgadnąć.

Z góry nie patrzą. Ciekawie pomyślana historia, postapo z dobrym, mocnym zakończeniem. Ale w środku odrobinę mi się dłużyło. Niebanalna forma.

Zielona zemsta. Sympatyczna opowieść o zemście młodego czarodzieja. Duży plus za nowy rodzaj magii — zieloną. Niezła dawka humoru.

Szanowny Panie M. Dużo niedopowiedzeń. Właściwie fantastyka pozostaje w cieniu, to w dużym stopniu opowieść o wiecznie umierającej siostrze, której choroba i kaprysy zjadają majątek rodzinny.

Bezduch. Historia protagonisty (kolejnego nekromanty) — faceta tak zakochanego, że aż kompletnie zidiociał. Właściwie cały czas próbuje odkręcić głupoty, których narobił.

Lot wieloryba. Znowu duży nacisk na emocje, mały na pokazanie dziwnego świata. Chociaż jakieś tam wyjaśnienia są.

Jest nad zatoką dąb zielony. Mariaż historii rosyjsko-niemieckiej rodziny i rosyjskiej bajki. I tym razem bez wyjaśnień, skąd nagle wyskakuje magia.

Ognisty warkocz. Dużo introwertycznych opisów wrażeń, zachodzące wydarzenia są ledwie sugerowane. Nie w moim stylu.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

poniedziałek, 16 września 2019

"Będzie bolało" — dziennik

Tytuł:           Będzie bolało        
Tytuł oryginału: This is Going to Hurt
Autor:           Adam Kay             
Wydawnictwo:     Insignis             
Rok 1. wydania:  2017                 

Podtytuł: "Sekretny dziennik młodego lekarza". Książka w formie dziennika, napisana przez byłego lekarza brytyjskiego. W dość lekki, autoironiczny sposób przedstawia trudności codziennego życia medyka, zwłaszcza na początku kariery.

A trudności nie brakuje i zazwyczaj są wbudowane w system. Na przykład brytyjski lekarz na pierwszych szczeblach drabiny co pół roku musi zmieniać szpital. Nie ma specjalnie wpływu na to, dokąd trafi, a obszar wchodzący w grę jest duży. Spróbujcie w takich warunkach założyć rodzinę albo chociaż utrzymać stabilny związek.

No dobra, to się nie uda, niezależnie od częstotliwości zmieniania pracy — nadgodziny (raczej bezpłatne) rozwalą prawie każdy związek. Nie każdy lubi, kiedy jego partner nie może pójść do kina, do restauracji, na jakąkolwiek randkę. Nie to że dzisiaj, wyjątkowo, coś wypadło — prawie zawsze coś wypada. Może okulista miałby więcej komfortu, ale ginekolog nie zna dnia ani godziny.

A niektóre trudności wynikają z głupoty. Kierownictwa (po co komu bezpłatny parking dla pracowników?) albo pacjentów. Nie, nie wystarczy założyć prezerwatywy na chwilę przed stosunkiem — sam środek plemnikobójczy w środku nie zapobiegnie ciąży. I wiele innych.

Książka pozwala również na poszerzenie wiedzy medycznej — Autor nie żałuje przypisów z wyjaśnieniami. Można się, między innymi, dowiedzieć, co oznacza "bilateralna salpingoowariektomia".

Dziennik czyta się różnie. Czasami bywa wesoło, czasami straszno. Zła wiadomość jest taka, że w Polsce jest bardzo podobnie. No, u nas chyba publiczna służba zdrowia cieszy się mniejszym zaufaniem i szacunkiem.

Nie zauważyłam żadnych wpadek językowych.

piątek, 13 września 2019

Finkla redaguje — czternasty numer "Silmarisa"

Dzisiaj pojawił się czternasty numer naszego czasopisma. Trudno było wyrobić się w terminie (sezon urlopowy nas dopadł), ale w końcu się udało, rzutem na taśmę, w późnych godzinach wieczornych...

Numer jesienny, co widać po kolorkach lasu na okładce:




Znowu poniżej dwustu stron (i to znacznie), za to w środku aż dwa fragmenty książek naszych redakcyjnych koleżanek. Proza i publicystyka też oczywiście są. Zapraszam do lektury i do dzielenia się uwagami.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie.
Za kilka dni pojawią się wersje w formatach do czytników elektronicznych.

środa, 11 września 2019

"Lampiony" — chaos

Tytuł:          Lampiony       
Autor:          Katarzyna Bonda
Wydawnictwo:    MUZA           
Rok 1. wydania: 2016           

Trzeci tom tetralogii. Szkoda, że zorientowałam się dopiero w trakcie lektury. Po co wspominać o takich drobiazgach na stronie tytułowej? Trudno mi było połapać się, kto jest kim. A bohaterów mnóstwo. Niektórych pewnie czytelnik powinien kojarzyć z dwóch pierwszych części, no ale... Patrz wyżej. Dopiero pod koniec zajarzyłam, kto jest chłopakiem protagonistki — wcześniej ginął w tłumie.

Akcja rozgrywa się pod koniec 2015 roku, w Łodzi, przeważnie na Bałutach. Jak Autorka wielokrotnie wspomina, to miasto jest o tyle nietypowe, że w kamieniczkach w centrum mieszkają najbiedniejsi. Cóż, takie są uwarunkowania historyczne — te budynki postawili fabrykanci z myślą o własnych robotnikach, nie o bogatych kupcach ani mistrzach cechowych. Z czasem w tych rejonach rozkwitły żulia, patologia i różne uzależnienia.

W książce przewija się bardzo wiele wątków; zemsta poety, prywatny detektyw, Arabowie (w życiu rodzinnym i jako terroryści), ich kultura, upośledzone dziecko, porwania dzieci, poszukiwania zaginionego skarbu, życie prywatne protagonistki, jej wspomnienia (z poprzednich tomów?), zgubiony notes, pozbywanie się dzikich lokatorów z kamienic, fałszerstwa dokumentów, wyłudzanie pieniędzy, straż pożarna, gangsterskie interesiki i porachunki... A w tle jeszcze Łódź, święta, polityka lokalna, inwestycje... Fakt, większość motywów w jakiś sposób łączy się z ogniem, jednak to słaby magnes.

Do każdego wątku potrzeba kilku osób. Owszem, każdy pełni kilka ról — może jednocześnie być bandytą, kochankiem, czyimś bratem albo przyjacielem... Mimo to robi się dziki tłum postaci. W końcówce na gwałt wychodzą powiązania między nimi, ale i tak nie zdołałam wszystkiego ogarnąć. Zwłaszcza że niektórzy tylko udawali, że grają po tej czy tamtej stronie. Nie wykluczam, że moje problemy wynikały z pośpiesznego czytania, ale mam wrażenie, że obejrzałam tasiemcowy serial południowoamerykański i to na szybkim przewijaniu.

Plus za osadzenie akcji w moim mieście. Inaczej się czyta, kiedy człowiek rozpoznaje nazwy ulic. Acz slang wydaje mi się przegięty. Bardzo wielu określeń w ogóle nie znałam. Może używa się ich tylko w niektórych kręgach. Aha, Piotrkowska nie kończy się na Stajni Jednorożców, to tylko meta deptakowej części.

Minus za fabułę — niby mamy szereg przestępstw i wiele trupów, więc można podejrzewać, że to kryminał, ale czytelnik od samego początku wie (o ile nie pogubił się w postaciach), kto popełnia którą zbrodnię. Odpada element zagadki, znika ciekawość co do tożsamości sprawcy i motywu.

Trafiają się (niezbyt często) usterki językowe. A to niezgrabne powtórzenie, a to jakaś niedokończona konstrukcja...

sobota, 7 września 2019

"Karpie bijem" — o Wędrowyczu

Tytuł:          Karpie bijem    
Autor:          Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo:    Fabryka Słów    
Rok 1. wydania: 2019            

Zbiór siedemnastu opowiadań, przeważnie niepowiązanych fabularnie, za to z powtarzającymi się bohaterami: egzorcystą Jakubem Wędrowyczem i jego przyjacielem, Kozakiem Semenem Korczaszką. Często pojawia się klan Bardaków oraz policjanci, Birski i Rowicki — protagonista potrzebuje wrogów.

Jak zwykle, niektóre teksty sięgają do historii. Tak się złożyło, że 1 września jechałam przez Niemcy i czytałam opowiadanie o Jakubie odgrywającym się na okupantach. Krwawo. Cóż, satysfakcjonujące doznanie. :-)

Niekiedy miałam wrażenie, że Autor trochę traci spójność "Wędrowyczów". W tym tomie bohater nie potrafi czytać ani pisać. Wydaje mi się, że wcześniej mógł to robić, chociaż bardzo nie lubił i nie używał "supermocy" bez wyraźnej potrzeby. Nie mówię o naturalnej ewolucji postaci — nie czepiam się tego, że kobyłka zdechła. No, ale nie mogę nic sprawdzić — do domu jeszcze nie wróciłam.

Ogólnie, dużo tych samych elementów, co zawsze: bimber leje się rzeczkami, Bardaków po Wojsławicach kręci się mrowie (zadziwiająco dobrze im się powodzi), wzmianki o kłusownictwie... Ale pewnie na tym polega uroda cyklu o Jakubie. Sporo również nawiązań do popkultury; starych i nowych — od Verne'a do Narnii.

Obu bohaterom przytrafiają się dzikie przygody, niespecjalnie mocno związane z konkretnym uniwersum czy gatunkiem fantastyki; mamy i UFO rodem z SF, i światy alternatywne, i steampunkowego "Nautilusa", i baśniową Babę Jagę w chatce na kurzej nóżce... Trudno znaleźć wspólny mianownik bardziej konkretny niż "fantastyka".

Jak zwykle — lektura szybka i lekka. Ale lepiej, żeby się nie przyśniła.

Nie wpadły mi w oczy żadne wpadki językowe.

wtorek, 3 września 2019

"Piąte przez dziesiąte" — pamiętnik

Tytuł:          Piąte przez dziesiąte
Autor:          Stefan Wiechecki     
Wydawnictwo:    PIW                  
Rok 1. wydania: 1970                 

Liczyłam na kolejny zbiór felietonów ukazujących życie Warszawy na przykładach Walerego Wątróbki, Gieniuchny i szwagra Piekutoszczaka, a tu wspomnienia. Nie przepadam za tego typu literaturą, bo rzadko który człowiek prowadzi życie tak ciekawe dla postronnych, jak mu się wydaje. No, cieszę się, że Wiech przeżył wojnę, ale niespecjalnie interesuje mnie, jakich zajęć się wówczas imał.

Szczęście chociaż, że książka nie ma formy dziennika. Teoretycznie dostajemy zbiór felietonów. Ułożone z grubsza chronologicznie. Krótkie, kilkustronicowe, bywa, że niecałe dwie. Każdy rozdzialiko-felieton ozdobiony został co najmniej jedną ilustracją.

Gwara warszawska występuje, ale w małym stężeniu — w cytatach i przykładach. Acz dowiadujemy się, w jaki sposób Autor się z nią zetknął. Cóż, to było do przewidzenia — jako dziecko rósł wśród ludzi posługujących się nią codziennie, a potem nasłuchał się "szemranej mowy" jako młodzieniec.

Bardzo dużo Warszawy, ale takiej osobistej, do warszawiaków kierowanej. Ja wiem, że nasza stolica leży nad Wisłą, ale nazwy mostów już nic mi nie mówią. W ogóle podawanie rozmaitych adresów (knajp, sklepików, siedzib redakcji...) nie niesie za sobą żadnej informacji.

Garść anegdot, sporo wymieniania znanych ludzi, których Autor spotkał w życiu — Tuwim, Kiepura i wielu innych. Cóż, jeśli człowiek żyje w odpowiednich czasach i obraca się w określonym środowisku, musi znać luminarzy. Nawet jeśli nie jest wybitny. Ogółem — nie bardzo przemawia do mnie takie przechwalanie się znajomościami. Jakoś dziecinnie to wygląda.

Chyba najbardziej zaskoczyło mnie, że kiedyś można było dostać pracę (na przykład w gazecie) bez większych kwalifikacji. Obawiam się, że dzisiaj to znacznie trudniejsze. Pracodawcy najchętniej widzieliby osoby po studiach na odpowiednim kierunku, z pięcioma laty doświadczenia w branży i przed trzydziestką...

Żadne usterki nie rzuciły mi się w oczy. Poza temi zamierzonemi, rzecz jasna.