piątek, 29 grudnia 2017

"Mądrość i cuda (...)" — celebrycko

Tytuł:           Mądrość i cuda świata roślin              
Tytuł oryginału: Wisdom and Wonder from the World of Plants
Autor:           Jane Goodall, Gail Hudson                 
Wydawnictwo:     Marginesy                                 
Rok 1. wydania:  2014                                      

Wbrew tytułowi to nie jest książka o roślinach. To książka o Jane Goodall stopniowo przechodząca w manifest ekologiczny. O ile zgadzam się z przesłaniem, że powinniśmy lepiej dbać o tę biedną planetę, nawet we własnym interesie, to sposób podania nijak mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że książkę napisała celebrytka o znanym nazwisku, która bardzo chce pokazać światu, że przyroda leży jej na sercu. Przekonanie decydentów, wysunięcie logicznych argumentów, jakby wydają się mniej ważne niż chwalenie.

Nie znajdziemy tutaj systematycznego i przemyślanego wykładu na temat roślin. W treści znalazłam tylko kilka ciekawostek botanicznych. Dowiemy się za to, że w Jane Goodall dzieciństwie bardzo polubiła pewien buk, że ma znajomych ogrodników i działaczy społecznych w wielu krajach, że założyła organizację "Roots & Shoots", że nienawidzi monokultur i niewolnictwa, że jej rodzina do dziś uprawia ogródek (i robiła to już podczas drugiej wojny światowej), że istnieje odmiana orchidei (ukochane kwiaty Jane Goodall) o nazwie Jane Goodall...

Przypisy podające źródła informacji zajmują wiele stron, ale mimo to nie miałam wrażenia, że zapoznaję się z pozycją popularyzatorską. Raczej postawiłabym książkę na półce z dziełami celebrytów.

Na kartach znalazło się miejsce dla sporej liczby fotografii — kolorowych i czarno-białych. Jednak wolałabym, aby pokazywały więcej roślin, a mniej Autorki, jej rodziny i znajomych. Te zdjęcia niech sobie zostaną w albumie albo na Facebooku.

Książka bardziej apeluje do emocji niż do rozumu. Mnie w ten sposób trudno do czegokolwiek przekonać. Najbardziej zniechęcająco wygląda "kwiatek" ze strony 237:
natomiast odmiany, z których uzyskuje się marihuanę do celów rekreacyjnych, mają od 2 do aż 60 procent THC.
Jakoś ciągle nie mogę uwierzyć w roślinę zawierającą mniej niż 40% wody, celulozy i innych typowych dla roślin związków.

Do języka nie mam uwag, nie rzuciło mi się w oczy nic irytującego.

wtorek, 26 grudnia 2017

"Tropiciel" — bajkowe fantasy

Tytuł:          Tropiciel          
Autor:          Małgorzata Lisińska
Wydawnictwo:    Genius Creations   
Rok 1. wydania: 2017               

Klasyczne fantasy, z krasnoludami, elfami i magią. Od sztampy odróżnia je jednak kilka elementów. Przede wszystkim humor; nie aż tak wyraźny jak u Pratchetta, ale obecny. Oprócz żarcików — twórcze wywrócenie na nice znanych baśni (na przykład wilk z Czerwonego Kapturka jest wilczycą i ściąga do lasu chłopców, którzy...). Jest jeszcze sporo erotyki. Ogółem — to nie są bajeczki do czytania dzieciom. ;-)

Mamy troje bohaterów. Tytułowy tropiciel to wrażliwa na magię część gadatliwego krasnoluda o bardzo długim i arystokratycznym nazwisku. Towarzyszy mu potężny mag, żyjący od tysięcy lat. Już w pierwszym rozdziale spotykają młodą czarownicę i zabierają ze sobą.

Powieść została podzielona na rozdziały. Każdy z nich to jedna przygoda trójki bohaterów, jeden problem, który muszą rozwiązać (zazwyczaj zadanie zlecone przez szefową krasnoluda), i jedna powykręcana bajka. W tle kształtują się relacje między podróżnikami, czarownica stopniowo odkrywa swoją moc.

Świat zawiera niestandardowe elementy — magów "pierwotnych" i zwyczajnych, możliwość ożywiania zmarłych, elfie bojówki wymierzające sprawiedliwość, rasę Yorhów... Widać, że świat stanowi część większego uniwersum, a bohaterowie żyli i coś robili już wcześniej. W drugiej połowie książki pojawia się tajemnicza Zakonna, którą kiedyś łączyło z magiem coś więcej niż tylko łóżko.

Wypowiedzi bohaterów zróżnicowane stylistycznie, acz krasnolud marudzi nieco monotonnie — że go głowa boli od czarów, a tyłek od jazdy w siodle, że mu zmarzł... Rozmowy urozmaicają uszczypliwości wymieniane między czarownicą a tropicielem.

Lektura lekka, przyjemna i raczej szybka.

Z wpadek zauważyłam pająka o sześciu parach odnóży. Interpunkcja mogła być lepsza, ale poza tym językowo nie jest źle. Aha, krasnolud nie stroni od wulgaryzmów.

sobota, 23 grudnia 2017

Finkla redaguje — numer dla dzieci

Z okazji świąt przed chwileczką wypuściliśmy z rąk specjalny numer "Silmarisa" — z bajkami dla najmłodszych.

I oby Mikołaj nikogo nie rozczarował. :-)

Okładka kolorowa i nawiązująca do treści:



Plik w formacie pdf można pobrać na naszej stronie.

czwartek, 21 grudnia 2017

"Wiara" — śledztwo w późnym PRL

Tytuł:          Wiara             
Autor:          Anna Kańtoch      
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Czarne
Rok 1. wydania: 2017              

Śledztwo toczące się we wsi w pobliżu Żywca, w późnym PRL, niedługo po wybuchu reaktora w Czernobylu. Historia nieco podobna do "Łaski", ale nie na tyle, żeby można było mówić o wpadaniu w schematy.

Kryminał wyróżnia się złożoną, wielowątkową fabułą. Swoje śledztwo jednocześnie prowadzi milicja — kapitan Witczak i starsza szeregowa Gieras — oraz proboszcz. Obie grupy natykają się na trudne do pokonania przeszkody. Władze nie wiedzą, do kogo należy trup nikomu nie znanej kobiety bez dokumentów, parafianie nie chcą powtórzyć księdzu plotek sprzed lat...

A znalezienie mordercy wymaga odgadnięcia jednego i drugiego. Sprawę komplikują kolejne zwłoki... W tle toczą się protesty przeciwko budowie elektrowni, dzieci z kolonii bawią się jak zwykle, dorosłym upał odbiera chęć do działania, kapitan zmaga się z wyrzutami sumienia, szeregowa próbuje się jak najwięcej od niego nauczyć, proboszcz — porzucić bezpieczną skorupę konformizmu. Dużo powiązanych aspektów nadaje całości głębi.

W miarę rozwoju akcji wszystko się stopniowo wyjaśnia, kolejne odkrycia następują coraz szybciej. Na samym końcu — nieco w angielskim stylu — wszyscy z mordercą włącznie siadają przy stole i tłumaczą sobie motywy zbrodni, możliwości jej popełnienia i zaszłości sprzed lat.

Bohaterowie dobrze zbudowani. Zróżnicowani, każdy kieruje się własnymi pobudkami, na swój sposób spójnymi i logicznymi. Miejscowi, zwłaszcza starsi, posługują się gwarą, jeden z policjantów się jąka. Każdy popełnia jakieś błędy, nawet najbardziej doświadczony kapitan.

Świat może trochę zbyt sielski jak na ustrój komunistyczny — nie widać kolejek ani niedoborów. Może na wsiach nie było wielkich problemów z żywnością, ale nawet sznurek wszyscy mają, chociaż żniwa już za pasem i lada moment snopowiązałki wyruszą na pola. ;-)

Językowo w porządku, nie zapamiętałam żadnych niezamierzonych usterek.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

"Reguła dziewiątek" — infantylnie

Tytuł:           Reguła dziewiątek
Tytuł oryginału: The Law of Nines 
Autor:           Terry Goodkind   
Wydawnictwo:     REBIS            
Rok 1. wydania:  2009             

Fantasy, akcja rozgrywa się na terenie Stanów Zjednoczonych w czasach współczesnych. Zastanawiam się, dla jakiego odbiorcy przeznaczona jest ta powieść. Jeśli dla dzieci i młodzieży, to stanowczo za dużo w niej seksu i przemocy. Jeśli dla dorosłych — wszystko, ale to wszystko jest bardzo infantylne, a wiele rzeczy przerysowanych. Bardzo często czułam się urażona domniemaną opinią Autora na temat inteligencji czytelnika, a więc i mojej.

Postacie czarno-białe. Źli ludzie próbują zabić protagonistę, dobrzy im w tym przeszkadzają, często z narażeniem własnego życia. Żeby nikt nie miał wątpliwości, po której stronie trzeba się opowiedzieć, szwarccharaktery są podłe, okrutne, głupie, krótkowzroczne, próżne i lubują się w torturowaniu ludzi. Najpierw zabijają głównemu bohaterowi wszystkich, którzy mogliby mu wytłumaczyć, o co chodzi, a potem chcą uzyskać od niego informacje. Ciekawi mnie, w jaki sposób skłaniają pomagierów do współpracy.

Aby ci źli mieli jakiekolwiek szanse, główna pomocnica protagonisty też nie rzuca na kolana. Tak, jest oszałamiająco piękna. Przy pierwszym dłuższym spotkaniu kilkakrotnie mówi, że ma mało czasu, więc marnuje go na opisywanie ryzyka związanego z dotarciem do bohatera i pogawędki na temat parzenia herbaty. Potem zdradza dwie tajemnice, których można się domyślić na podstawie tytułu i pierwszego rozdziału. Wreszcie obraża się i znika, bo rozmówca myli czarodziejki z wiedźmami. Z takimi przyjaciółmi wrogowie już nie są nikomu potrzebni.

Fabuła momentami nawet ciekawa, nie brakuje zwrotów akcji, zwłaszcza wtedy, kiedy wydaje się, że teraz to już będzie z górki. A czasami Autor wpędza bohatera w tak beznadziejną sytuację, że możliwe jest tylko jedno rozwiązanie. Wtedy — niespodzianka! — owo rozwiązanie się pojawia, a ratunek nadciąga w ostatniej chwili. Momentami dostajemy sztampowe chwyty: przepowiednia, tajemnicze artefakty...

Kreacja uniwersum nie wymagała wysiłku — zasadniczo to nasza, stara i dobrze znana Ziemia. Ale odwiedzają ją ludzie z innego, magicznego świata. Teoretycznie to nasi przodkowie, ale czasami coś mi się nie zgadza. A to Północna Ameryka jako miejsce startu dla ludzkości, a to fakt, że Goodkindowi tysiąc lat wydaje się niewyobrażalnie długim okresem.

czwartek, 14 grudnia 2017

"Pamiętniki" Casanovy

Tytuł:           Pamiętniki        
Tytuł oryginału: Mémoires          
Autor:           Giovanni Casanova 
Wydawnictwo:     Wydawnictwo W.A.B.
Rok 1. wydania:  1822-1828         

Właściwie to nie wszystkie pamiętniki (pewnie za dużo by ich było na jedną książkę), a tylko część, z usuniętymi fragmentami, które mogłyby okazać się mniej interesujące dla polskiego czytelnika. Kończą się na wyjeździe z Warszawy, kiedy Autor ma niewiele ponad czterdzieści lat i jeszcze prawie drugie tyle przed sobą.

Nadal nie rozumiem, co te wszystkie masowo uwodzone kobiety widziały w Casanovie. Nawet we własnym pamiętniku sprawia wrażenie hazardzisty, hulaki, dziwkarza (dziesięciodniowy celibat to już nadzwyczajny post, przyprawiający o męki) i blagiera. Że się z jedną ani drugą nie ożeni, to raczej jasne. Dzisiaj nazwalibyśmy go pedofilem (niektóre dziewczynki miały po czternaście lat). Może liczne kochanki pociągała inteligencja, a może właśnie to szastanie pieniędzmi?

Życie na pewno Giovanni Giacomo miał ciekawe. Książkę czyta się — co rzadkie wśród biografii — jak powieść. Bohater odgrywał wiele różnych funkcji: studiował prawo, był księdzem i siedział w więzieniu inkwizycji; zaciągał długi i organizował loterię państwową. Spotkał wielu ludzi do dziś obecnych w podręcznikach historii, ale nie poświęca im dużo miejsca w swoich wspomnieniach. Prawie zawsze otaczał się kobietami. A może pamiętniki zredagowano w ten sposób, aby uwypuklić miłostki. Niekiedy odnosi się wrażenie, że bohater zajmował się wyłącznie uganianiem za spódniczkami.

"Momenty" zostały przedstawione dość delikatnie, bez szczegółowych opisów, raczej przy pomocy eufemizmów. To z pewnością nie jest poradnik "jak poderwać dziewczynę" — trzeba znaleźć wspólnego znajomego, który dokona prezentacji, a potem się ją kupuje. W mniej lub bardziej zawoalowany sposób.

Książka jest ciekawa ze względu na aspekty historyczne — z pierwszej ręki dostajemy informacje o życiu w osiemnastowiecznym świecie. Odpowiednie znajomości otwierają każde drzwi, z królewskimi włącznie. Błyskotliwość i sztuka konwersacji ceniona jest ponad wiedzę i cechy obecnie uznawane za zalety.

Językowo dobrze, słownictwo — siłą rzeczy częściowo pochodzące z innej epoki i czerpiące z różnych krajów — bogate. Co trudniejsze wyrazy (niekiedy bardzo proste) zostały wyjaśnione w przypisach.

niedziela, 10 grudnia 2017

"Ikona" — dwa światy

Tytuł:           Ikona      
Tytuł oryginału: The Icon   
Autor:           Neil Olson 
Wydawnictwo:     Sonia Draga
Rok 1. wydania:  2005       

Powieść sensacyjna bogata w egzotyczne elementy. Akcja rozgrywa się częściowo w USA, częściowo w Grecji. Wydarzenia z drugiej wojny światowej (przedstawione we fragmentach) mają swoje reperkusje w 2000 roku. Podejrzewam, że Autor — wnuk Greków, którzy wyemigrowali do Stanów — obficie czerpie z własnych doświadczeń i rodzinnych legend. Liczne szczegóły (a to kuchnia, a to nowożytna historia) nadają książce rys autentyzmu.

Intryga złożona, sporo zwrotów akcji, ciągle na światło dzienne wychodzą nowe informacje. Olson zręcznie rozwiesza strzelby Czechowa, żeby nagle, dwieście stron później, z nich wystrzelić. Ale w pewnym momencie odczułam przesyt. Przestał mnie obchodzić los tych wszystkich krętaczy. Mogli się powybijać... A kto musi przeżyć te wszystkie pościgi i strzelaniny, i tak z góry wiadomo. Zainteresowanie lekturą nieco opadło.

Bohaterowie zróżnicowani. I źli, i dobrzy, i niejednoznaczni. Ciekawe jest to, że nawet ci najgorsi próbują usprawiedliwiać swoje czyny i wydają się szczerze wierzyć we własną szlachetność i słuszność. To takie ludzkie... W pewnym sensie postacią jest również tytułowa ikona — to wokół niej piętrzą się spiski, a trup sieje się gęsto. I święty obraz też wydaje się odległy od absolutnego dobra.

Czasami książka ociera się o realizm magiczny. Lubię fantastykę, ale chyba nie w kryminałach. Jednak po namyśle dochodzę do wniosku, że szczypta niepewności dodała powieści smaku, może nawet dodatkowego wymiaru.

Aha, ikona na okładce nijak niepodobna do tej opisywanej — tam nie było widać Jezusa.

Pod względem językowym — przeciętnie. Trafiają się powtórzenia, ale bez poważniejszych błędów.

środa, 6 grudnia 2017

"Z miłości do prawdy" — rosyjskie fantasy

Tytuł:           Z miłości do prawdy
Tytuł oryginału: Iz ljubwy k istinie
Autor:           Karina Pjankowa    
Wydawnictwo:     Fabryka Słów       
Rok 1. wydania:  2009               

Druga (i wydana w Polsce, i w ogóle) powieść młodej rosyjskiej pisarki. Nie przypadła mi do gustu aż tak, jak debiutanckie "Prawa i powinności". Zabrakło tego humoru, tej tajemniczości, niepewności, jak potoczą się losy bohaterów... A może przeszkadzał mi silniejszy wątek romansowy albo zbyt podobny schemat?

Bohaterka jest tak doskonała i wyjątkowa, że aż nudna. Młoda, ale świetna w swoim fachu, niepokonana, stuprocentowo skuteczna, niezłomna, niezniszczalna, idealnie uprzejma, doskonale władająca magią, przypadkowo dobrze zorientowana w tematyce niezbędnej do aktualnej sprawy... Jedynie bronią słabo włada. Ale po co to jej, skoro przy pomocy czarów potrafi pokonać licznych nasłanych na nią zbirów? Jednak zawsze to jakieś odstępstwo od wymachujących mieczami mięśniaków. Autorka studiowała prawo. Czyżby postać Tyen zawierała rysy autobiograficzne?

Pozostałe postacie zbyt czarno-białe. Albo ktoś jest (wcześniej czy później) po stronie protagonistki i jest dobry, albo próbuje ją zabić. Wielu bohaterów nosi imiona lub nazwiska na literę "R", przez co niekiedy mi się mylili.

Świat to klasyczne fantasy. Jedna nowa rasa — kahe, ale dość mocno podobna do ludzi. Różnią się od nas nieśmiertelnością i zwyczajami. Bo przemieńcy może i nie są popularni, ale oryginalni na pewno nie, szczególnie w fantasy rosyjskiej.

Najciekawsze w książce jest tło — wszechwładny urząd śledczy. Bodajże już w drugiej scenie protagonistka stwierdza, że nawet król nie ma prawa odsunąć jej od prowadzonej sprawy. Instytucja zajmująca się kryminalistami, przesłuchująca więźniów, których sama sobie łapie, nie wahająca się przed użyciem tortur, nie rozpaczająca zbytnio, jeśli ktoś im zejdzie, wzbudzająca strach wśród społeczeństwa... Brzmi znajomo? I śmieszno, i straszno... Tym bardziej, że rosyjscy pisarze często wychodzą z założenia, że to oczywiste rozwiązanie.

Fabuła — jako się rzekło — odrobinę zbyt przewidywalna. Nie w szczegółach, ale w ogólnym kierunku. Za mało zaskoczeń.

Ogólnie: lektura szybka, łatwa i przyjemna, która nie zostaje na długo w głowie.

Za to nie pamiętam poważniejszych usterek językowych.

sobota, 2 grudnia 2017

"Prawo mężczyzn" — machlojki Filipa

Tytuł:           Prawo mężczyzn        
Tytuł oryginału: La Loi des mâles      
Tom              4                     
Autor:           Maurice Druon         
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  1957                  

Czwarty tom cyklu poświęcony został oczekiwaniu, aż Jan Pogrobowiec przyjdzie na świat oraz jego króciutkiemu (raptem pięciodniowemu) życiu. Samo to nie wystarczyłoby na zapełnienie ponad dwustu stron, więc stryj dziecka kombinuje, jak tylko może, byle zdobyć regencję, a później koronę Francji. Trzeba mu przyznać, że spośród trzech synów Filipa Pięknego to on najlepiej nadawał się do sprawowania władzy.

Filip Piąty zwany Wysokim lub Długim działał szybko i skutecznie. Krótkowzroczny fizycznie, ale potrafił podejmować słuszne decyzje. Zdołał wreszcie zmusić skłóconych kardynałów do wybrania papieża, przechytrzył konkurentów w grze o regencję...

Do tronu doszedł po dwóch trupach — starszego brata i malutkiego bratanka. W książce nie miał ich krwi bezpośrednio na rękach, chociaż cieszył się z rezultatu i nie ukarał zabójczyni. Autor przedstawia interesującą hipotezę na temat małego Jana Pogrobowca. Nikt nie wie, jak było naprawdę...

Fabuła interesująca, ciekawie splatają się losy panujących i maluczkich. Druon przedstawia wydarzenia tak, że jedne i drugie wydają się równie wciągające. Czytelnik kibicuje i pięknej Marii, i Klemencji. Obie miały w życiu wyjątkowo pod górkę. I zostanie królową wielkiego kraju wcale szczęścia nie zapewniło.

Postacie barwne, ale trudno powiedzieć, ile w tym zasługi Autora, a ile charakterków historycznych postaci. O Lombardach czy drobnych szlachetkach pewnie nie przetrwało wiele informacji, więc chyba można wysnuć wniosek, że Druon potrafi pisać.

Czyta się przyjemnie, a i paru rzeczy o historii Francji może się człowiek bezboleśnie dowiedzieć.

Językowych wpadek nie zauważyłam.