niedziela, 28 kwietnia 2019

"Hiszpańska krew" — kopia

Tytuł:           Hiszpańska krew 
Tytuł oryginału: Spanish Blood   
Autor:           Raymond Chandler
Wydawnictwo:     Da Capo         
Rok 1. wydania:  1953            

Zbiór opowiadań. Zawiera dokładnie te same tytuły, co wydana wcześniej "Czysta robota", tylko przetasowane. Tak się nie robi.

środa, 24 kwietnia 2019

"Wielobarwny kraj" — pliocen

Tytuł:           Wielobarwny kraj     
Tytuł oryginału: The Many-Colored Land
Autor:           Julian May           
Tom:             1                    
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Alfa     
Rok 1. wydania:  1981                 

To się może nie rzuca w oczy, ale Julian May jest kobietą. Nie żeby płeć twórcy miała jakieś znaczenie — tak z kronikarskiego obowiązku odnotowuję. Na okładce widać dziewoję z wielkim mieczem, godną klasycznego fantasy, ale i napis "science fiction". Cóż, na pewno nie jest to hard SF — dostajemy dużo niewytłumaczalnych wspaniałych wynalazków: odmładzanie organizmu, moce psychiczne, podróże w czasie (co ciekawe, nikt właściwie nie wie, jak one działają, a twórca jedynego działającego egzemplarza maszyny czasu już nie żyje)...

Zdecydowanie to tylko pierwszy tom, początek plioceńskiej sagi, a nie zamknięta całość: książka rozkręca się bardzo powoli. W pierwszych rozdziałach poznajemy bohaterów — pojedynczo, jeszcze nijak ze sobą niepowiązanych. Spotykają się wszyscy gdzieś w okolicy jednej czwartej i wtedy zaczęłam się domyślać, o co chodzi w książce. W połowie powieści docierają do wielobarwnego kraju. Kończy się cliffhangerem.

Nie ma jednego wyraźnego protagonisty — najważniejszych bohaterów jest ośmioro. Trudno ich zapamiętać, dopiero pod koniec się do nich przyzwyczaiłam i zaczęłam rozpoznawać imiona, nazwiska oraz zawody (zazwyczaj dwa — ten sprzed podróży i planowany późniejszy).

O fabule trudno coś powiedzieć, bo urwana. Ale w połowie książki coś się zaczęło dziać i zainteresowałam się akcją. Pomysł, żeby umieścić fabułę nie w wyświechtanym nieco średniowieczu lub starożytności, lecz w pliocenie, kilka milionów lat, zanim wyewoluował Homo sapiens, wydaje mi się interesujący. Siłą rzeczy, świat odbieram jako bardzo niebanalny. Ciekawa jestem, ile z rzeczy opisywanych przez Autorkę jest prawdą.

Poziom językowy woła o pomstę do nieba. Pal licho literówki i brakujące przecinki. Kłopoty z pisownią nie z przysłówkami można jeszcze przeboleć. Ale "przecież" z  rz na końcu?!

sobota, 20 kwietnia 2019

"Krótka historia pijaństwa" — luzacko

Tytuł:           Krótka historia pijaństwa     
Tytuł oryginału: A Short History of Drunkenness
Autor:           Mark Forsyth                  
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Dolnośląskie      
Rok 1. wydania:  2017                          

Podtytuł brzmi: "Na rauszu przez wieki. Jak, dlaczego, gdzie i kiedy człowiek pijał". Tytuł i podtytuł mówią szczerą prawdę: książka opisuje spożywanie alkoholu w różnych kulturach. Od prehistorii (a właściwie Autor zahacza również o ewolucję i zwierzęta, które lubią sobie golnąć) do prohibicji w USA (podobno chodziło nie tyle o ukrócenie picia, co o zniszczenie "kultury" saloonów i to się udało osiągnąć).

Forsyth próbuje odpowiedzieć na pytania w podtytule: w jakim celu się piło (na przykład w starożytności często chodziło o doznania religijne), co (piwo, wino, z czasem wymyślono mocniejsze trunki), gdzie (kto prowadził oberże, jak wyglądały)... Niekiedy odpowiedzi te są dość oczywiste — kto nie słyszał o Bachusie? — niekiedy zaskakujące.

Autor wysuwa sporo dość śmiałych tez. Tak śmiałych, że pewnie sam nie traktuje ich do końca poważnie. O wielu rzeczach nie wiedziałam; na przykład, że nieszczęsny car Mikołaj II w 1914 roku postanowił zdelegalizować handel wódką. Może nie było to bezpośrednią przyczyną rewolucji, ale na pewno mocno uszczupliło dochody państwa.

Niestety, Polacy nie zasłużyli na własny rozdział. Cóż, książka nie jest długa, więc przegląd musi być wyrywkowy. A po prawdzie, to nie dokonaliśmy żadnych przełomów na tym polu. Pewnie to dobrze...

Po lekturze doszłam do wniosku, że społeczeństwa można podzielić na dwa rodzaje: te twardo zabraniające picia i te traktujące alkohol łagodniej. W pierwszych kulturach panuje przekonanie, że jak już łamać zakazy, to dokładnie, czyli trzeba się narąbać do nieprzytomności. W drugich ludzie częściej zadowalają się lekkim rauszem. I ten typ bardziej mi odpowiada. Trening czyni mistrza? Ogólnie, związki między mentalnym podejściem do alkoholu a fizyczną reakcją organizmu to ciekawy temat.

Zwraca uwagę lekki ton opowieści. Pełno tu ironicznych komentarzy, slangowych synonimów picia... Taka narracja sprawia, że czyta się lekko i przyjemnie. I wydaje się doskonale pasować do tematyki. Uważam, że przekrzywione tytuły rozdziałów stanowią uroczy dodatek.

Nie zabrakło garści literówek (choć one raczej nie były zamierzone). Cóż, nie dziwię się, jeśli ktoś nie mógł podejść do korekty na trzeźwo. ;-)

wtorek, 16 kwietnia 2019

"Uwięzieni" — sielanka

Tytuł:           Uwięzieni        
Tytuł oryginału: Caged            
Autor:           Hilary Norman    
Wydawnictwo:     Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania:  2010             

Trudno to poznać po okładce, ale książka stanowi kontynuację jakichś wcześniejszych powieści. Na początku dzieje rodziny głównego bohatera zostają streszczone jak w kolejnym odcinku serialu — wystarczająco dokładnie, żeby sobie przypomnieć, jeśli już się ich zna, ale za bardzo po łebkach, żeby się z postaciami zapoznać. A poprzednie tomy mają znaczenie — w końcówce nagle pojawia się jakaś postać z przeszłości.

Dostajemy dużo obyczajówki, lecz mało kryminału. Wprawdzie trupów dużo i w nietypowych konfiguracjach, ale to nie na nich koncentruje się Autorka. Przełomów w śledztwie nie ma, więc dominują rozważania protagonisty, czy może wyjechać na urlop, jeśli gdzieś tam grasuje seryjny morderca.

W przedstawionym świecie panuje nierealistyczna sielanka. Gdyby zobaczyły to kucyki, wpadłyby w depresję z zazdrości. Wszystkie dobre postacie na ogół noszą biblijne imiona, żyją sobie przeszczęśliwie i kochają się nawzajem. Szefowie troszczą się o podwładnych i pilnują, żeby się nie przepracowywali. 

Dzieci nie chorują i nie płaczą po nocach. Opieka nad półtorarocznym brzdącem sprowadza się do zmieniania mu pieluszek i gilgotania od czasu do czasu. Rodzice nie widzą problemu, żeby zostawić go u dziadków i wyjechać na kilka dni. Dziadkowie ani chłopczyk też nie.

Postacie są skonstruowane na jedno kopyto. Właściwie na dwa — dzielą się na dobre i nieszczęśliwe. Ludzie albo kochają wszystkich dookoła, albo są tak zwichrowani, że popełniają przestępstwa, biedactwa.

W powieści przewija się mylący wątek. Pewnie w anglojęzycznej by przeszedł, bo tam łatwiej ukryć płeć człowieka. Polska gramatyka utrudnia takie sztuczki i z tego powodu motyw zwyczajnie wprowadza w błąd, mocno sugerując płeć inną niż w rzeczywistości.

Bardzo mnie zdziwiło, że Autorka jest Brytyjką — akcja rozgrywa się na Florydzie, a fabuła ma jakiś hollywoodzki posmak.

Pod względem językowym szału nie ma — gdzieś tam uciekł podmiot, nie brakuje literówek.

piątek, 12 kwietnia 2019

"Problem trzech ciał" — fizyka i spojlery

Tytuł:           Problem trzech ciał
Tytuł oryginału三体                
Autor:           Cixin Liu          
Tom:             1                  
Wydawnictwo:     Rebis              
Rok 1. wydania:  2006               

Książka zawiera sporo bardzo ciekawych pomysłów, jestem pod wrażeniem. Niektóre poboczne wątki na przykład rozwijanie protonu do różnych wymiarów nadawałyby się na odrębną powieść. Dobre SF, jest pozaziemska cywilizacja, chińska egzotyka (z mojego punktu widzenia), ludzkie dramaty i zaskakujące decyzje.

Niestety, są również spoilery. Pierwszy w tytule. Coś mi się obiło o uszy na temat tego problemu, więc za szybko odgadłam zagadkę, z którą główny bohater (znakomity fizyk) męczył się jeszcze przez wiele stron. Następny spoiler był w krótkich notkach o głównych osobach, zamieszczonych na początku. No, tak się nie robi!

Oprócz tego, powieść kończy się bez żadnych konkretnych wyjaśnień i decyzji. Prawie wszystkie wątki zostają otwarte na przestrzał. Ot, niektórzy dowiadują się, co się dzieje, ale do czego to wszystko doprowadzi, pozostaje tajemnicą. Wyraźnie widać, że to dopiero początek dłuższej serii, a nie samodzielna powieść. Szkoda, że na okładce tego nie pokazano.

Jednak ogólnie czyta się ciekawie, akcja interesująca. Podziwiam pomysły, widać przygotowanie do pisania SF. Bardzo dobra kompozycja tekstu, tam nie ma zbędnych kawałków. Czasami wydawało mi się, że to niepotrzebne, że tamto to tylko granie na moich emocjach, bez głębszego związku z fabułą, ale nie. Wszystko okazuje się mieć znaczenie i pasować do całości. Dostajemy wiele wątków, które stopniowo łączą się ze sobą. Autor dobrze nad nimi panuje.

Bohaterowie dobrze zbudowani, chociaż nie od razu widać, kto jest protagonistą. Ba, akcja zaczyna się, kiedy on jeszcze jest za młody, żeby wziąć w czymkolwiek poważnym udział.

Na plus przekaz proekologiczny, z mocnym nawiązaniem do "Silent Spring" włącznie. Spodobał mi się również motyw znaczenia nauki dla rozwoju.

Nie mam poważniejszych zarzutów językowych, chociaż gdzieś tam podmiot uciekł.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

"Kopalny zapis historii życia" — o paleontologii

Tytuł:           Kopalny zapis historii życia   
Tytuł oryginału: Fossils and the History of Life
Autor:           George Gaylord Simpspon        
Wydawnictwo:     Prószyński i S-ka              
Rok 1. wydania:  1983                           

Książka wydana pod koniec życia amerykańskiego paleontologa. Stało się to dość dawno, bo w 1983 roku i miejscami widać, że dzieło zdążyło się zestarzeć. Na przykład w opiniach na temat różnic między człowiekiem a pozostałymi zwierzętami.

Książka składa się z ośmiu rozdziałów. Na początku, jak zwykle w tego typu tekstach, następuje zdefiniowanie paleontologii, potem — rozdział o skamieniałościach. W trzecim otrzymujemy omówienie poszczególnych er, okresów i epok (niekiedy ludzie nadający im nazwy byli bardzo butni i nacjonalistyczni). Czwarty rozdział mówi o geografii w ujęciu paleontologicznym — trochę o ruchu kontynentów, trochę o wędrówkach gatunków między nimi. Piąty opowiada o wymieraniu taksonów, dwa kolejne — o ewolucji. Ostatni rozdział koncentruje się na związkach między skamieniałościami a człowiekiem.

Wykład dokładny, niekiedy wręcz drobiazgowy, można się wiele dowiedzieć. Choć nie należy czytać bezkrytycznie, bo nie wszystko jest aktualne. Nieco brakowało mi roślin, Simpson wydaje się skupiać głównie na zwierzętach.

Widać, że książka powstała w Ameryce — Autor uznał za stosowne wspomnieć o kreacjonizmie i podkreślić, że jednak wielokrotnie więcej danych przemawia za ewolucją. Widać to również po omawianych przykładach — skamieniałości znalezione w USA wydają mi się nadreprezentowane.

Bardzo dużo ilustracji, także kolorowych. Wszystkie opatrzone szczegółowymi opisami. Irytował mnie układ książki — zasadniczy tekst zajmuje tylko dwie trzecie strony, reszta to margines. Fakt, często zajmowany przez ilustracje lub podpisy do nich, ale jednak sporo pustego miejsca zostało. A papier gruby i wysokiej jakości. Szkoda drzew.

Na końcu książki znajduje się kilka stron literatury uzupełniającej, źródła ilustracji oraz indeks.

Nie mam zastrzeżeń do języka. Słownictwo bogate, dość mocno przesiąknięte żargonem naukowym, ale Autor wyjaśnia stosowane pojęcia, więc można zrozumieć bez gruntownego przygotowania.

czwartek, 4 kwietnia 2019

"Mock. Pojedynek" — retro

Tytuł:          Mock. Pojedynek
Autor:          Marek Krajewski
Tom:            8              
Wydawnictwo:    Znak           
Rok 1. wydania: 2018           

Powieść zbliżona do kryminału. Niby nie ma zwłok (a przynajmniej nie rzucają się w oczy), niby wiadomo, kto i dlaczego, ale jakieś zagadki do wyjaśnienia zostają. Na pierwszy plan wybija się osadzenie w przeszłości — akcja rozgrywa się na początku XX wieku, we Wrocławiu. Pardon — w Breslau.

Autor podkreśla podejście retro, podając przy każdej okazji współczesne nazwy ulic, budynków itp. Dla kogoś znającego Wrocław pewnie stanowi to dodatkowy smaczek; człowiek może sobie wyobrazić, gdzie rozgrywa się akcja, na którym rogu stoi student... Pozostałym czytelnikom częste przypisy pewnie nie dają tej satysfakcji, ale przynajmniej dowodzą, że Krajewski dopracował książkę w szczegółach.

Protagonista, Eberhard Mock — znany już z innych tomów (no, może niekoniecznie mnie) — tutaj stawia pierwsze kroki w rzemiośle śledczego. Możemy więc mówić o prequelu. Ma to swoje złe i dobre strony: Autor pokazuje młodzieńcze lata ulubieńca, ale z góry wiadomo, kto musi przeżyć i jakich wyborów ostatecznie dokona bohater. Nawet ja wiedziałam, chociaż to pierwsza książka z cyklu, którą przeczytałam.

W fabule przeplatają się liczne wątki. Od całkiem prywatnych, a nawet intymnych (romans z piękną rosyjską studentką) do wielkich ideologii — Towarzystwo Krzewienia Higieny Rasowej za wszelką cenę próbuje osadzić swojego człowieka na katedrze uniwersyteckiej, by stamtąd propagować eugenikę. Wszystkie wątki zostają doprowadzone do rozwiązania. No, w miarę możliwości — wiadomo, jak to wyszło z eugeniką i czystością rasy... Ale to już wykracza poza ramy książki.

Spodobało mi się również posłowie, w którym Krajewski wyjaśnia, gdzie ściemniał, a co jest prawdą.

Za to nie przypadło mi do gustu coś, co wygląda na błąd logiczny. Bohater cieszy się jak dziecko, bo w ramach przygotowań do jutrzejszej dyskusji znalazł odpowiedź na argument, który nazajutrz zaskoczy wszystkich. Prorok czy jak? Bez zadania pytania wyszukana replika nie ma specjalnej wartości.

Lektura przyjemna, książkę czyta się szybko, chociaż nie brak w niej poważniejszych motywów, jak wspomniany wcześniej rasizm czy przewijający się przez całą powieść (bez)sens pojedynków na śmierć i życie. Bo jak nie, to infamia...

Nie mam zarzutów do języka.