poniedziałek, 29 sierpnia 2016

"Humor polski" — rocznicowa publikacja

Tytuł:       Humor polski 
Autor:       Antologia    
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2003         

Książeczka wydana z okazji dziesiątej rocznicy Klubu Świat Książki.

Zbiór dowcipów, podzielonych na kilka działów tematycznych. Jako zestaw kawałów sprawdza się słabo: czytywałam już lepsze — z większą liczbą żartów, nowszych, śmieszniejszych. Mieszanina sprawia wrażenie dość przypadkowej. Ot, co ktoś wybierającemu opowiedział, to się w książeczce znalazło.

Momentami kłuje w oczy brak całych ogromnych grup anegdotek: o babie u lekarza, o Jasiu, o seksie, zagadek... To, co zostaje, jest bardzo poprawne politycznie, ale przecież nie o to chodzi przy opowiadaniu kawałów.

Na uwagę zasługują anegdoty o sławnych ludziach oraz dowcipy historyczne, przyporządkowane do różnych okresów: od początku XX wieku do czasów po Okrągłym Stole. Ta druga grupa aż prosi o dodanie kilku komentarzy. Pewne wydarzenia były oczywiste dla współczesnych, ale sto lat później już niemal nikt o nich nie pamięta, tak jak za kolejny wiek zapomnimy nazwiska obecnych ministrów.

Język — jak to w kawałach — zróżnicowany. Raz trąca o wyższe sfery, kiedy indziej używa śląskiej gwary. Na ogół bez błędów, acz zdarzają się niedoróbki redakcyjne, nawet uniemożliwiające zrozumienie żartu bez odgadnięcia, co tam naprawdę powinno być — jak w drugim dowcipie ze strony 131.

piątek, 26 sierpnia 2016

"Diaspora" — hard SF

Tytuł:           Diaspora 
Tytuł oryginału: Diaspora 
Autor:           Greg Egan
Wydawnictwo:     MAG      
Rok 1. wydania:  1997     

Bardzo hard SF. "Twarda" nie tylko ze względu na stopień opierania się na teoriach naukowych, ale również niełatwa w odbiorze. Książka opowiada historię... no cóż diaspory. Historię rozciągniętą na millenia — od dokładnego wyjaśnienia przyczyn wędrówki do najdalszych krańców zbadanego terytorium.

Autor jest matematykiem i programistą, ale porusza również tematy z wielu innych dziedzin. W powieści często przewijają się wątki astronomiczne i zaczerpnięte z fizyki cząstek elementarnych. Oprócz matematyki oraz informatyki, oczywiście.

Książka składa się z ośmiu części, niejako etapów. Wiele z nich zaczyna się od nieco nudnawych teorii wprowadzających w problematykę, dopiero później akcja się rozkręca. Brakuje trochę takich zwyczajnych, przyjemnych opisów. Z tych powodów powieść czyta się dość wolno, bez najmniejszych problemów można przerwać lekturę i wrócić dopiero po kilku dniach.

W pewnym momencie nieco zaczęła mnie irytować doskonałość bohaterów. Niekoniecznie w sensie etycznym, raczej poznawczym. Kiedy tylko zbiorowość natrafia na jakiś problem, wcześniej czy później znajduje się ktoś, kto go rozwiąże, a kto wcześniej wcale nie wydawał się predestynowany do losu odkrywcy. Ot. zapragnął dokonać wynalazku w dziedzinie, którą wcześniej niespecjalnie się interesował, więc wziął i coś wynalazł. W bardzo dużym stopniu wynika to logicznie z konstrukcji bohaterów. Ale i tak denerwowało.

Często nasuwały mi się skojarzenia z "Perfekcyjną niedoskonałością" Dukaja. Ze względu na postacie i ich gramatyczne potraktowanie. Ale Dukaj zrobił to lepiej, bo ciekawiej, jego bohaterom człowiek chciał kibicować. :-)

Język prawidłowy, często wpadający w żargon naukowy. Ze względu na nieskrępowane użycie terminów z różnorodnych dziedzin — bogaty.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Cyd — przereklamowana klasyka

Tytuł:           Cyd                                  
Tytuł oryginału: Le Cid                               
Autor:           Pierre Corneille                     
Wydawnictwo:     Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca
Rok 1. wydania:  1637                                 

Mimo kilkuwiekowej otoczki patyny, dzieło mnie nie uwiodło. Nawet dziwię się, że coś takiego załapało się do kanonu. OK, może kiedyś sztuka stanowiła przejaw nowatorstwa. Teraz został zapach zwietrzałych perfum i pożółkłe koronki.

Owszem, fabuła obfituje w wydarzenia, zwroty akcji, ale takie jakieś to wszystko... Pompatyczne? Naciągane? Niedzisiejsze? Płaskie?

Corneille podobno próbował stworzyć sztukę uniwersalną, dlatego z hiszpańskich pierwowzorów usunął elementy lokalnego folkloru. W rezultacie bohaterowie z iberyjskimi imionami, stali się schematyczni i puści jak postacie w kolorowance (nie, nie mam na myśli tych dla dorosłych, jakoby odstresowujących).

A może po prostu dramat już przeżył swój czas? Obecnie honor definiowany jest całkiem inaczej i z reguły nie trzeba zabijać ludzi, aby udowodnić, że się go posiada. Raczej przeciwnie.

Jeżeli chodzi o język, też bez fajerwerków. Może i nie ma jakichś błędów (a jeśli coś znalazłam, to kładłam to na karb upływu czasu), ale przeszkadzały mi rymy częstochowskie. Może i to kwestia tłumaczenia, ale Wyspiański by dał taką plamę?

środa, 17 sierpnia 2016

"Kod Leonarda da Vinci" — prokobiecy bestseller

Tytuł:             Da Vinci Code        
Tytuł tłumaczenia: Kod Leonarda da Vinci
Autor:             Dan Brown            
Wydawnictwo:       Corgi Books          
Rok 1. wydania:    2003                 

Bardzo znana książka, słynna głównie z kontrowersyjnych tez i wciągającej fabuły. Nie dziwota, że mnóstwo ludzi ją przeczytało — jedni z powodu owych głośnych polemik, inni dla historycznych ciekawostek, a większość zapewne dlatego, że kartki same się przewracają.

Na samym początku zadufany policjant niesłusznie oskarża głównego bohatera o morderstwo. To natychmiast kupuje prześladowanemu sympatię czytelnika, a dalej po prostu akcja leci i nie ma czasu do namysłu. Do tego dochodzi temat znakomicie rozpalający wyobraźnię, osnuty licznymi legendami. I jeszcze da Vinci w tytule. Zawsze miałam słabość do geniuszy.

Trudno się dziwić, że Kościół katolicki skrytykował książkę. Przez większość powieści jego przedstawiciele nie są przedstawiani w korzystnym świetle, dopiero pod koniec Brown nieco łagodzi stanowisko. Ale i tak zapewne poszło o bardzo śmiałą hipotezę, niezgodną z Biblią.

No i nie mógł nie spodobać mi się silny wątek prokobiecy. Jestem skłonna zgodzić się z Autorem, że chrześcijaństwo nie potraktowało kobiet sprawiedliwie. Czytałam fragmenty próbujące odpracować wielowiekowe zaniedbania z dużą satysfakcją.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do przesadnej amerykańskości. Sophie, Francuzka, podaje wymiary obrazu w stopach, Langdon myśli o cenie wyrażonej w dolarach... Ale pewnie to z myślą o amerykańskim odbiorcy powstało. I inne drobiazgi — mężczyzna nagle obudzony przed spotkaniem z klientami, ma czas, aby przejrzeć zdjęcia poszukiwanych przez Interpol. Te szczegóły nie psuły jednak przyjemności z lektury. Gorzej z wrażeniem, któremu niekiedy nie mogłam się oprzeć — że gdyby bohaterowie chociaż przez chwilę się zastanowili, zamiast bez przerwy działać impulsywnie...
“Pozwalały na wysysanie pewnych nieznanych nam gazów z wody i następnie wypuszczenie je w odpowiednia stronę.”, a szczególnie: “nieznanych nam gazów” mówi o tym, że nie taka woda jaką ją znamy
“Pozwalały na wysysanie pewnych nieznanych nam gazów z wody i następnie wypuszczenie je w odpowiednia stronę.”, a szczególnie: “nieznanych nam gazów” mówi o tym, że nie taka woda jaką ją znamy

Książka niewątpliwie ciekawa. I ze względu na zwroty akcji, i serwowaną wiedzę związaną z architekturą, historią, sztuką... Momentami ciekawiło mnie, co z tego jest prawdą. Brown twierdzi, że opisy dzieł sztuki, architektury, dokumentów i tajnych obrzędów się zgadzają. A zagadki (w które powieść obfituje) pozwalają odbiorcy spróbować własnych sił.

sobota, 13 sierpnia 2016

Finkla redaguje — drugi numer "Silmarisa"

Minął kwartał od premiery i dzisiaj wypuściliśmy drugi numer "Silmarisa".

W międzyczasie doczekaliśmy się numeru ISSN, który można znaleźć w rogu okładki:



Prawda, że ładna? Tym razem nawet nieco przyczyniłam się do jej powstania.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie. Oczywiście, namawiam do zapoznania się i podzielenia uwagami. Tutaj, a jeszcze lepiej na stronie czasopisma.

Wkrótce pojawią się wersje magazynu w formatach do czytników elektronicznych.

czwartek, 11 sierpnia 2016

"Idź i czekaj mrozów" — słowiańszczyzna

Tytuł:           Idż i czekaj mrozów
Autor:           Marta Krajewska    
Wydawnictwo:     Genius Creations   
Rok 1. wydania:  2016               

Lekkie fantasy, pierwszy tom zaplanowanej trylogii. Książka mówi o losach mieszkańców wioski w pewnej nietypowej dolinie. Od tysięcy podobnych powieści odróżnia się słowiańskim klimatem i nową rasą nieludzi.

Miło poczytać o demonach zrodzonych (czy jak tam one przychodzą na świat) na naszych ziemiach. Wiły, rusałki i chmurniki to odświeżająca odmiana po klasycznych orkach, goblinach i krasnoludach. Aż chciałoby się poznać więcej postaci z rodzimego folkloru. Szczególnie ciekawią mnie te demony, z którymi Atra [cenzura antyspoilerowa].

Na plus dobrze przemyślany (acz jak na mój gust nadmiernie sielankowy) świat. No, na ogół — jakoś nie mogę uwierzyć, że wieśniacy przed wiekami używali chusteczek do nosa.  Ale konsystencja jest, losy różnych postaci ładnie się splatają, tajemnice wyjaśniają we właściwych momentach.

Fabuła wielowątkowa, co nie powinno dziwić przy takiej liczbie występujących ludzi (i nie tylko). Podejrzewam, że to uprzyjemnia lekturę, bo czytelnik nie znuży się jedną postacią. Tym bardziej, że Autorka dobrze panuje nad całością.

Bohaterowie ciekawi, zróżnicowani, chociaż podejrzanie często, łatwo i szybko się zakochują. No i zdarza im się zachowywać bezsensownie z powodów sentymentalnych. Ale może to moje zboczenie. Zainteresowały mnie imiona — to nie te, które przewijają się po kartkach książek opowiadających o pierwszych Piastach — żadnych Mieszków, Ziemowitów, Dobromił...

Najwięcej frajdy sprawiły mi stare obyczaje. Nie te świąteczne — o nich coś tam już wcześniej słyszałam — lecz te związane ze zwykłym, codziennym życiem. Na przykład rytuały odprawiane przy przeprowadzce do nowej chaty. Jak się tak na spokojnie zastanowić — bardzo logiczne.

Język w porządku, nie zauważyłam poważniejszych błędów, ale niekiedy zgrzytały mi nazbyt współczesne terminy, których bohaterowie znać nie powinni (na przykład miary metryczne). Fakt, że postacie nie używają anachronizmów, tylko wszechwiedzący narrator, ale mimo wszystko rażą.

niedziela, 7 sierpnia 2016

"Dla ciebie wszystko" — romans z przyległościami

Tytuł:           Dla ciebie wszystko   
Autor:           Katarzyna Michalak    
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  2014                  

Powieść zdecydowanie dla kobiet (chociaż podobno i panom zdarza się bezbolesny kontakt). Jak na romans, całkiem nieźle się czytało. Podejrzewam, że to z powodu rozbudowanych wątków towarzyszących. Dostajemy nieco kryminału, kropelkę informatyki, sporo obyczajówki i sensacji.

Książka stanowi trzeci tom serii, ale nieznajomość dwóch pierwszych nie przeszkadzała mi specjalnie. Mogę spokojnie zapewnić, że przedstawiona historia stanowi zamkniętą całość.

Główni bohaterowie może nie są szalenie skomplikowani, ale przynajmniej nie jednowymiarowi — niejednoznaczni moralnie, stają przed trudnymi wyborami. Chociaż nie rozumiem, dlaczego On musi być akurat hakerem. Nie wydaje mi się, żeby Jego talenty miały ogromne znaczenie dla fabuły. Gdyby był na przykład specjalistą od materiałów wybuchowych, niewiele by się zmieniło. Może zdolności dogadywania się z komputerami zostaną wykorzystane w kolejnych tomach…

Irytowało mnie, że w powieści występują dwie siostry; Danka i Danusia. Dla mnie to raczej synonimy i potrzebowałam chwili, aby zrozumieć, że to dwie różne osoby. A krótko po przeczytaniu nie pamiętam, która jest która.

Postacie z dalszego planu są albo czarne, albo białe. Zżymałam się również na prymitywne, sentymentalne chwyty — z obowiązkową krzywdą bezbronnego dziecka na czele. Mam wrażenie, że to tanie i wyświechtane zagrania.

Świat mocno czuć landrynkową słodyczą, ale muszę przyznać, że nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Jak w rzeczywistości…

Jednak jeśli nie oczekiwać od powieści głębokich przemyśleń, odkrywczych objawień ani rozbudowanych psychologicznie postaci — czyta się z przyjemnością. A na pewno bardzo szybko. Prosta lektura, nieangażująca intelektualnie. Kartki przewracają się niemal same. Niekiedy nawet ciekawiło mnie, jak skończy się dany motyw.

Pod względem językowym spokojnie — bez lingwistycznych perełek czy choćby bursztynków, ale i błędów nie pamiętam. Słownictwo raczej proste.

środa, 3 sierpnia 2016

"Tajemnica Nawiedzonego Lasu" — trudno zaszufladkować

Tytuł:           Tajemnica Nawiedzonego Lasu
Autor:           Anna Kańtoch               
Wydawnictwo:     Uroboros                   
Rok 1. wydania:  2015                       

Fantasy z lekkimi elementami horroru. Ale trudno wepchnąć książkę do szufladki z jedną wyraźną etykietką, bo na upartego i SF można się doszukać. Wątków kryminalno-detektywistycznych nie brakuje z całą pewnością. Elementy historii alternatywnej też jakby obecne. A że akcja toczy się niedługo po drugiej wojnie światowej, to i za powieść zwyczajnie historyczną da się uznać...

Książka stanowi kontynuację "Tajemnicy Diabelskiego Kręgu". Chyba trzeba znać pierwszą część, żeby komfortowo czytać drugą. Obie opowiadają o przeżyciach nastoletniej Niny Pankiewicz, co czyni z nich powieści raczej dla młodzieży. Mimo to, przewracałam kartki z zainteresowaniem.

Być może wynikało ono z faktu, że Nina została obdarzona rzadko spotykaną bystrością, a ja od zawsze miałam słabość do inteligentnych bohaterów. A może to kwestia nawiązań do znanych (czasami i mnie) książek? Uwaga, Autorka zdradza zakończenie "Anny Kareniny". ;-)

Główne postacie ciekawe, zróżnicowane. Cóż, nie każdy ma taki dar jak Nina. Drugoplanowe też potrafią wzbudzić zainteresowanie, nie nazwałabym ich płaskimi. Niekiedy nawet bywają niejednoznaczne.

Fabuła toczy się wartko, niepewność co do losów bohaterów trzyma w napięciu. Jeśli czytelnik pod sam koniec opuści gardę, może się okazać, że rozluźnił się przedwcześnie.

Jeśli miałabym coś książce zarzucić, to tytuły rozdziałów. Nie lubię, kiedy tak wiele treści zdradzają. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Pod względem językowym nie mam zastrzeżeń — nie zapamiętałam żadnych błędów. Fajerwerków też nie uświadczyłam, ale w końcu narrator stoi za plecami trzynastoletniej dziewczynki. Niechby nawet rozsądnej i oczytanej...