Tytuł: Gwiezdne szczenię
Autor: Jacek Izworski
Autor: Jacek Izworski
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Rok 1. wydania: 1986
Książka poraża naiwnością. Rozumiem, że trzeba było wszędzie wciskać ustrój komunistyczny, a ludzkość musiała nieść innym cywilizacjom kaganiec tfu! kaganek powszechnego pokoju i przyjaźni (chociaż nie przesadzajmy — w momencie publikacji Zajdel już nie żył, a kilka obrazoburczych powieści zdążył wydać). Ale co z ewolucją i fizyką? Ich też nie lubił podstępny cenzor?
Wciąż nie potrafię uwierzyć, że gatunek tytułowego szczenięcia mógł gdziekolwiek wyewoluować — stworki nie potrafią pokonywać stromych przeszkód, w wodzie się topią i muszą odżywiać się wyłącznie tym, co znajdą na ziemi. Za to inteligencję mają, że ho, ho! Wszelkie życie na planetach podobnych do Ziemi zobowiązane jest naśladować nasze, z zachowaniem epok geologicznych włącznie. Kosmonauci rzucają okiem na powierzchnię i już wiedzą, że to wiek XIX... Rakieta błyskawicznie rozwija prędkość nadświetlną i nikomu nie przeszkadzają przeciążenia. Nawet przedmiotów nie trzeba specjalnie przymocowywać. Tajemniczy bierny metan, który nie wybucha po zmieszaniu z tlenem...
Na domiar złego główny komputer statku nazywa się "Komputerem Uniwersalnego Pilotażu i Astronawigacji". Trzeba mnóstwo dobrej woli, żeby za przykładem narratorki mówić o nim "Kubuś".
Na początku czytelnik dostaje mnóstwo infodumpów, w dużej części niepotrzebnych: a ile lat mieli poszczególni członkowie załogi, a jakiej wielkości były wszystkie planety w akurat badanym układzie, promień orbity, grawitacja, temperatura... Dopiero pod koniec drugiej części zaczyna się właściwa fabuła.
Bohaterowie mocno czarno-biali. Jeśli są ludźmi albo kulonikami, to obowiązkowo muszą być szlachetni, skłonni do poświęceń i ogólnie wspaniali. Jeśli należą do złej, rasistowskiej i wojowniczej cywilizacji — podli i krwiożerczy. No, z drobnymi wyjątkami.
Pod względem językowym też szału nie ma. Najbardziej przeszkadzało mi notoryczne zapisywanie liczb cyframi, nawet w dialogach. Literówki mogłabym przeżyć, zresztą nie ma ich straszliwie dużo. Ale mylenie "tą" i "tę" to chyba trochę wstyd.