wtorek, 3 listopada 2020

"C.K. Dezerterzy" — studium imperium

Tytuł:          C.K. Dezerterzy
Autor:          Kazimierz Sejda
Wydawnictwo:    Wydawnictwo MON
Rok 1. wydania: 1937           

Jeśli ktoś jeszcze o tym nie słyszał, to akcja toczy się pod koniec pierwszej wojny światowej. Fabuła jest wyraźnie podzielona. W pierwszej części protagonista błyszczy inteligencją, robi w konia tępawe wyższe szarże, mści się na sadystycznym oberleutnancie von Nogayu... Można mu szczerze życzyć zwycięstwa. W drugiej części już nie żołnierze, tylko dezerterzy bez przerwy uciekają. Ale nie przestają przy tym chlać ani robić głupot po pijaku tudzież chamsko się zachowywać. Aż nieprzyjemnie się czytało, jak się staczali.

Książkę można również postrzegać jako opis wielonarodowościowego imperium w stanie wojny z zewnętrznym przeciwnikiem. Może rdzenni Austriacy i Niemcy jeszcze jakoś się starali. Ale cała reszta starała się przeżyć i było im doskonale obojętne, co stanie się z jego wysokością cesarzem. Polak pomagał Polakowi. w głębokim poważaniu mając rozkazy. Ale do polskiego munduru Kania miał już całkiem inny stosunek.

Opisy wpływu armii na ludność cywilną też można uznać za interesujące. Kto nie zdezerterował, ten kradł na potęgę. Jak powszechnie wiadomo, w wojskowej hierarchii wartości cywil znajduje się za latryną (a między nimi długo, długo nic). Wykorzystuje się go więc na każdym kroku, naciąga na papierosy, żebrze o jedzenie, obraża na ulicy, uwodzi córki, w najlepszym wypadku zmyśla swoje bohaterskie czyny... Taki armijny pasożyt nie może za długo przetrwać i wykończy każde państwo. Zaczynam się zastanawiać, jakim cudem możliwa była wojna stuletnia.

W powieści niby ta sama pierwsza wojna światowa, ale jej obraz jest całkiem inny niż w "Przygodach dobrego wojaka Szwejka". Tam prezentowała się jako coś głupiego, ale do przeżycia. Tutaj nie ma dużo drastycznych opisów, lecz wzmianki o umierających żołnierzach potraktowanych gazami bojowymi albo o rzeziach na froncie już są.

Książka ma już swoje lata, a jednak wydaje się zadziwiająco aktualna. I nie chodzi mi tylko o przesłanie. Także o język — współczesny w gruncie rzeczy. Nie wiem, być może moje wydanie przeszło jakiś lifting redaktorski.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz