Autor: Marta Zaborowska
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rzuca się w oczy duże stężenie obyczajówki. Policjantka znajdująca się w centrum wydarzeń jest w ciąży, jej koleżanka próbuje zbudować związek. Poznajemy również ich matki (nie licząc partnerów), a niekiedy jeszcze innych członków rodzin. Te wszystkie postacie wchodzą ze sobą w liczne interakcje. Pierwsze słyszę, żeby z urlopu przywozić prezent dla matki koleżanki z pracy.
Moje zawieszenie niewiary straszliwie zgrzytało w wielu momentach. Nie potrafiłam uwierzyć, że ludzie się tak zachowują — ciężarna policjantka przez cztery miesiące nie może się zdobyć na powiedzenie o tym ojcu dziecka, chociaż się nawzajem kochają. Potem on w tajemnicy przed nią szuka domu dla całej rodziny (to ma być niespodzianka), ona z kolei nie zdradza partnerowi, że chce się przenieść do Warszawy...
Druga policjantka bez namysłu, rozpoznania i innych takich wdaje się w rozpracowywanie handlu narkotykami (czyli zatrudnia się w salonie tatuażu i zostaje dealerką). Co małżeństwo, to niedobrane. Dewotka i rzutki biznesmen? Słowem — postacie zachowują się nieracjonalnie, tak, żeby na maksa podkręcić dramę rodem z telenoweli. No, nie tego szukam w kryminałach.
Aha, gdzieś tam w tle toczy się śledztwo, bo ktoś seryjnie morduje utalentowane dzieci.
Zgrzytały mi również dekoracje, Na przykład bohaterki urodziły się później niż ja, ale mieszkania ich matek są urządzone w stylu na oko dziewiętnastowiecznym. U moich babć było bardziej nowocześnie. I nie, to nie może być kwestia różnicy między miasteczkiem a dużym miastem, bo jedna z nich ma jakieś lokum w stolicy. Ponadto odnoszę wrażenie, że w tym roku były ze trzy ostatnie słoneczne dni, ale to już drobiazg.
Nie zauważyłam za to wpadek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz