Tytuł: Zniknięcie młodego lorda
Autor: Artur Conan Doyle
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Rok 1. wydania: 1892, 1893, 1903, 1904, 1927
Większość opowiadań przebiega według utartego schematu: na Baker Street przychodzi klient (lub znajomy ze Scotland Yardu) i przedstawia nietypowy problem. Wspaniały detektyw postanawia mu pomóc, wraz z Watsonem udają się na miejsce zbrodni, tam Holmes dostrzega rzeczy, na które nikt inny nie zwrócił uwagi i rozwiązuje zagadkę. Tylko pierwszy tekst, "Gloria Scott", pod tym względem odstaje od reszty. No, ale to w końcu pierwsza przygoda Sherlocka, wtedy jeszcze ucznia Kolegium!
Rozumiem, że Doyle mógł mieć problemy z wprowadzaniem urozmaiceń do zapoznawania czytelników z kolejnymi sprawami. W końcu jego bohater interesował się wyłącznie pracą, nie wyjeżdżał z Londynu, jeśli nie musiał...
Jeszcze jedno opowiadanie sprawia wrażenie wyjątkowego — "Sześć popiersi Napoleona". Tym razem dlatego, że wyjaśnienie tajemnicy wydaje się dość oczywiste. Ale możliwe, że ten rodzaj fabuły rozpanoszył się w ostatnich czasach.
Kto nie słyszał o Sherlocku Holmesie? To chyba najbardziej znany detektyw w historii literatury (choć Hercules Poirot pewnie by się nie zgodził). Fascynował mnie, odkąd pamiętam. Kiedy w dzieciństwie zaczytywałam się w Mayu i innych autorach opiewających czerwonoskórych tropicieli, człowiek rozpoznający wszystkie rodzaje błota w promieniu iluś tam mil od domu musiał imponować.
Teraz już wiem, że metoda Holmesa to wcale nie dedukcja, tylko abdukcja — wyjaśnianie, w jaki sposób doszło do zaistniałej sytuacji. Najwidoczniej doktor Watson coś pokręcił. Przecież to niemożliwe, żeby wielki Sherlock się mylił!
"Zniknięcie młodego lorda" to zbiorek ośmiu opowiadań. Niektóre już wcześniej czytałam ("Tańczące sylwetki" z charakterystycznymi rysunkami szczególnie mocno zapadają w pamięć), inne stanowiły dla mnie względną nowość. Chociaż możliwe, że czytałam lub oglądałam film wiele lat wcześniej i zdążyłam zapomnieć.
Teraz już wiem, że metoda Holmesa to wcale nie dedukcja, tylko abdukcja — wyjaśnianie, w jaki sposób doszło do zaistniałej sytuacji. Najwidoczniej doktor Watson coś pokręcił. Przecież to niemożliwe, żeby wielki Sherlock się mylił!
"Zniknięcie młodego lorda" to zbiorek ośmiu opowiadań. Niektóre już wcześniej czytałam ("Tańczące sylwetki" z charakterystycznymi rysunkami szczególnie mocno zapadają w pamięć), inne stanowiły dla mnie względną nowość. Chociaż możliwe, że czytałam lub oglądałam film wiele lat wcześniej i zdążyłam zapomnieć.
Większość opowiadań przebiega według utartego schematu: na Baker Street przychodzi klient (lub znajomy ze Scotland Yardu) i przedstawia nietypowy problem. Wspaniały detektyw postanawia mu pomóc, wraz z Watsonem udają się na miejsce zbrodni, tam Holmes dostrzega rzeczy, na które nikt inny nie zwrócił uwagi i rozwiązuje zagadkę. Tylko pierwszy tekst, "Gloria Scott", pod tym względem odstaje od reszty. No, ale to w końcu pierwsza przygoda Sherlocka, wtedy jeszcze ucznia Kolegium!
Rozumiem, że Doyle mógł mieć problemy z wprowadzaniem urozmaiceń do zapoznawania czytelników z kolejnymi sprawami. W końcu jego bohater interesował się wyłącznie pracą, nie wyjeżdżał z Londynu, jeśli nie musiał...
Jeszcze jedno opowiadanie sprawia wrażenie wyjątkowego — "Sześć popiersi Napoleona". Tym razem dlatego, że wyjaśnienie tajemnicy wydaje się dość oczywiste. Ale możliwe, że ten rodzaj fabuły rozpanoszył się w ostatnich czasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz