Autor: Heinrich Kramer, Jacob Sprenger
Jak mawiają, to książka, o której każdy słyszał, ale mało kto czytał. Stosunek do niej najlepiej oddaje zdanie z wprowadzenia: "Współcześnie nie da się czytać 'Młota na czarownice' w zgodzie z intencjami autorów dzieła, ale z pewnością można go postrzegać jako ciekawą ilustrację ówczesnego społeczeństwa i jego pojmowania świata".
Książka niezbyt długa, bo to właściwie traktat, niewiele ponad instruktażową broszurę dla inkwizytorów — na początku papieska bulla wysławiająca twórców pod niebiosa, potem trochę ideologii, trochę przechwałek, garść rozważań kojarzących się ze scholastyką, sporo przykładów na poparcie własnych tez...
Dla dzisiejszego czytelnika to stek bzdur, aż trudno uwierzyć, że kiedyś ktoś traktował to wszystko śmiertelnie poważnie, szczególnie te stada latających kobiet. W sumie, obecnie niejeden widział UFO, może pół tysiąca lat temu tę rolę pełniły uczestniczki sabatu na miotłach.
Że całość jest mizoginiczna, to żadne zaskoczenie. Jeśli mężczyzna (zwłaszcza wysoki rangą duchowny) został przyłapany w nieciekawej sytuacji, to Szatan przybrał jego postać, aby dokuczyć zacnemu człekowi. Jeśli zachoruje ktoś, kto wcześniej pokłócił się z kobietą, to ani chyba ona go zaczarowała i nie ma się nad czym zastanawiać.
Poczesne miejsce w rozważaniach zajmuje "wstydliwy członek". To musiała być niezmiernie ważna część ciała i dziedzina życia dla Autorów. Ciekawa jestem, czy Freud czytał ten traktat. Jeśli młodzieniec uwiódł kobietę, obiecał jej małżeństwo, ale w końcu ożenił się z inną i stracił "męski wigor", to na pewno na skutek czarów porzuconej. Bo to niemożliwe, żeby podłapał gdzieś chorobę weneryczną, prawda?
Zdarzają się ciekawostki. Na przykład, że mleko ma naturę krwi menstruacyjnej. Hę???
Stosunkowo dużo literówek, w jednym miejscu całe słówko zniknęło. Gdzieniegdzie brakuje numerów stron, chociaż nie widzę żadnej logicznej przyczyny (koniec rozdziału itp.) dla takiego stanu rzeczy. Zapewne to szatańska sprawka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz