Tytuł: Stara baśń
Autor: Józef Ignacy Kraszewski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zielona Sowa
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zielona Sowa
Rok 1. wydania: 1876
Powieść historyczna, początek cyklu "Dzieje Polski". W tej książce Kraszewski beletryzuje legendę o śmierci Popiela. Ziemowit, późniejszy książę Polan jest jeszcze małym chłopcem.
Jako przybliżenie legendy powieść sprawdza się nieźle, spodobała mi się interpretacja walki z myszami. Jako powieść wydaje się mało wciągająca — wiedziałam, jak się skończy, a Autor nie dostarczył mi wyrazistej postaci, której losami mogłabym się przejąć. Związek Dziwy i Domana wydawał mi się tak nierówny, tak oparty na kaprysie młodzieńca, że wcale nie życzyłam im ślubu. Z tych powodów fabuła mnie nie zachwyciła.
Na plus elementy fantastyczne — czary Jaruhy wydają się naprawdę działać. Na minus moralizatorskie promowanie chrześcijaństwa. Żadna doniosła decyzja nie mogła zapaść bez udziału dwóch tajemniczych obcych, zapewne aniołów. Jakby nasi przodkowie własnego rozumu nie mieli nawet na grosz.
Mnóstwo postaci, ale żadnej, którą bym mogła szczerze polubić.
Niektóre szczegóły mnie bardzo dziwiły — na przykład to, że Jaga postanowiła spłonąć wraz ze zwłokami męża. Naprawdę kiedyś na naszych ziemiach praktykowano sati? Dlaczego podjęła taką decyzję? W końcu to paskudna śmierć.
Inne rzeczy sprawiają wrażenie tak mało wiarygodnych, że uznaję je za pomyłki pisarza: to, że ktoś może dostrzec oko człowieka schowanego w dziupli i podglądającego przez dziurkę, trafić go z łuku, a ukryty nic nie zauważy i da się postrzelić. To, że w maju w lesie panują silne upały. Chyba że się klimat mocno zmienił. Po zachodzie słońca, w noc kupały przychodzi Dziwa, wszyscy rozpalają ogniska, zaczynają świętować, dziewczyna idzie dokądś tam i ogląda zachód słońca. Pewnie drugi tego wyjątkowego dnia. Czyżby Kraszewski jednak zbyt szybko tworzył?
Język archaizowany. Sporo ciekawych, rzadko używanych terminów — taka świerzopa chociażby — ale przeważnie wyjaśnionych w przypisach.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO "sati" u Słowian.
OdpowiedzUsuńŚwięty Bonifacy (VIII w.):
>>Winedowie [tj. Słowianie], z taką gorliwością przestrzegają wzajemnej miłości małżonków, że kobieta, kiedy mąż jej umrze, nie chce żyć dłużej. I z uznaniem spotyka się taka niewiasta, która własnoręcznie śmierć sobie zadaje i na jednym stosie spłonie ze swoim mężem<<.
Ibrahim ibn Jakub (X w.):
>>Żony zmarłego kroją sobie ręce i twarze nożami, a gdy która z nich twierdzi, że go kocha, zawiesza sznur i wspina się ku niemu po stołku, po czym obwiązuje sobie nim szyję. Potem wyrywają spod niej stołek, a ona pozostaje zawieszona drgając aż skona, po czym zostaje spalona i łączy się ze swym mężem<<.
Thietmar (XI w.):
>>Za czasów pogańskich jego ojca - tj. Mieszka I], po pogrzebie każdego męża, którego palono na stosie, obcinano głowę jego żonie i w ten sposób dzieliła ona jego los po śmierci<<.
O, bardzo dziękuję za cytaty. :-)
OdpowiedzUsuńCzyli jednak. Paskudztwo.
Jeszcze przemówiło mi do wyobraźni to, że wdowa weszła na stos sama, żywa. Nikt jej tam nie przywiązywał (raczej rodzina starała się odwieść od decyzji, ale jakoś tak bez przekonania), musiała wytrwać z własnej woli w ogniu. To mi się nie bardzo mieści w głowie...