poniedziałek, 26 czerwca 2017

"Dzieci Wszechświata" — przestarzałe

Tytuł:           Dzieci Wszechświata          
Tytuł oryginału: Kinder des Weltalls          
Autor:           Hoimar von Ditfurth          
Wydawnictwo:     Państwowy Instytut Wydawniczy
Rok 1. wydania:  1970                         

Książka nie zestarzała się z taką gracją, jak "Duch nie spadł z nieba". O bardzo wielu rzeczach wiedziałam już wcześniej, a tu Autor próbuje mi sprzedać podstawy ewolucji, wędrówkę kontynentów czy datowanie za pomocą radioaktywnych izotopów jako nowość i przełom z ostatnich lat. Do tego wiele się pozmieniało w nauce od czasu napisania książki: nie zgadza się liczba planet ani liczba znanych pierwiastków, o dinozaurach robią kreskówki dla dzieci...

Ditfurth nadal wykazuje talent popularyzatorski, wymyśla interesujące metafory i modele, ale jego wysiłki bardzo często trafiają w próżnię — rzadko kiedy dowiadywałam się czegoś nowego. Acz przyznaję, że to się zdarzało. Czasem również poznawałam więcej szczegółów zjawiska, o którym wcześniej słyszałam bardzo pobieżnie.

Książka mówi o związkach między życiem na Ziemi a Wszechświatem (ze szczególnym uwzględnieniem Układu Słonecznego). Te zależności nie są tak proste, jak to się wydaje na pierwszy rzut oka. Na przykład Słońce nie tylko wysyła nam energię wychwytywaną przez rośliny. Wpływu Księżyca też nie należy zaniedbywać.

Przy tych wszystkich uwarunkowaniach aż nasuwa się zasada antropiczna. Autor jednak przez cały czas stara się jej unikać. Chociaż niektóre sformułowania (na przykład to o "kosztownej ewolucji" białego karła, który nie rozrzuca wytworzonych pierwiastków w eksplozji supernowej) wydają się niezręczne.

Nie mam zastrzeżeń do języka, poza tym, że niektóre sformułowania obecnie wydają się naiwne. Słownictwo bardzo przystępne, żadnego żargonu tylko dla wtajemniczonych.

8 komentarzy:

  1. Finklo! Znowu popełniasz ten sam błąd. Spoglądałaś na rok wydania tej książki? Serio? I serio mówisz, że się z niej mało nowego dowiedziałaś? To tak, jakby czytając Tolkiena narzekać, że pisarz niepotrzebnie wstawił tam oklepane elfy i krasnoludy, które są w każdej książce fantasy. "Znaj proporcją, mocium panie"! W swoim czasie była to książka nowatorska, przybliżająca zwykłemu czytelnikowi świat nauki w sposób jak najbardziej przystępny. I jako takiego prekursora ją należy, z olbrzymim szacunkiem, traktować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, spoglądałam. Uważam, że książka traktuje o dziedzinach bardziej popularnych niż "Duch nie spadł z nieba". Wiele z nich tak porusza wyobraźnię, że przebiło się nawet do popkultury. Czarnymi dziurami (termin ukuty tuż przed wydaniem książki i w niej nie występujący) interesowała się moja chrześnica jeszcze w przedszkolu. Efekt jest taki, że JA się niewiele dowiedziałam, bo obecnie opisywane w dziele problemy wydają się oczywiste i są powszechnie znane. Rozumiem przyczynę, znam rok pierwszego wydania. Ale to nie zmienia faktu, że trudno wykrzesać entuzjazm podczas lektury.
      W pierwszym zdaniu napisałam, że książka się gorzej zestarzała i tej wersji zamierzam się trzymać.

      Usuń
  2. To dalej nie rozumiem, po co takie książki czytasz, skoro wiesz czego się spodziewać. To tak jakbyś uczyła się np. medycyny z książek z dwudziestolecia międzywojennego, a potem narzekała, że cię koledzy lekarze wyśmiewają za przestarzałe poglądy. Że książka się zestarzała... Są takie pięćdziesięcioletnie opracowania o nauce, które się nie zestarzały? Ale skoro lubisz się posługiwać truizmami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka "Duch nie spadł z nieba", mimo porównywalnego wieku, okazała się bardzo ciekawa. A z "Dziećmi" nie zadziałało. Czegoś jednak dowiedziałam się i z nich. Nie odmawiam Ditfurthowi talentu popularyzatorskiego. Tylko tym razem omawiane problemy w bardzo dużym stopniu zdążyły wejść do powszechnej świadomości.

      Usuń
  3. A widzisz - to już inaczej zabrzmiało. Czyli "jego wysiłki nie trafiają w próżnię", tylko za późno do tej książki dotarłaś. Dotyczy to również Twoich uwag o zasadzie antropicznej i czarnych dziurach. Co mi przypomina - Z klasyką jesteś na bakier? Ale Asimova kojarzysz? Otóż w jednej z jego wczesnych książek gwiazdy świecą, gdyż spala się w nich węgiel :). Taki był ówczesny stan wiedzy. Czy należy go za to obsobaczyć, bo przecież dziś każde dziecko wie, że gwiazdy świecą dzięki reakcjom jądrowym z udziałem wodoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asimova kojarzę, chociaż spalania węgla nie. No, OK, kiedyś tak sądzono. Arystoteles w "Fizyce" też czasami ładne kwiatki sadził. Nie obsobaczałabym jednego ani drugiego, ale czytała ostrożnie i długo się zastanawiała, czy podsunąć jakiemuś młodemu człowiekowi, który jeszcze słabo zna współczesną fizykę. Jeszcze pomyśli, że skoro wydrukowano, to musi to być prawda...
      Ditfurth raczej próbował się odżegnywać od zasady antropicznej, tylko niekiedy mu wyglądała zza pleców.

      Usuń
  4. Ziew. Sadziłem, że chociaż ty nie będziesz po stronie tych świń, ale oczywiście jesteś, Nie chodzi o nic więcej, jak o kradzież i prymitywne zatkanie meni gęby.
    Taka właśnie jest wasza fantastyka. Śmieszne naburmuszenie kucharek.

    Nie odpuszczę skurwysynom.
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ten wniosek?
      Prymitywne zatkanie gęby? A czego się spodziewałeś, pisząc moderatorowi "No, zbanuj mnie, zbanuj!"? Może nie dosłownie, ale tak zrozumiałam Twoje ostatnie posty.
      I nie używaj tutaj, proszę, wulgaryzmów.

      Usuń