środa, 11 września 2019

"Lampiony" — chaos

Tytuł:          Lampiony       
Autor:          Katarzyna Bonda
Wydawnictwo:    MUZA           
Rok 1. wydania: 2016           

Trzeci tom tetralogii. Szkoda, że zorientowałam się dopiero w trakcie lektury. Po co wspominać o takich drobiazgach na stronie tytułowej? Trudno mi było połapać się, kto jest kim. A bohaterów mnóstwo. Niektórych pewnie czytelnik powinien kojarzyć z dwóch pierwszych części, no ale... Patrz wyżej. Dopiero pod koniec zajarzyłam, kto jest chłopakiem protagonistki — wcześniej ginął w tłumie.

Akcja rozgrywa się pod koniec 2015 roku, w Łodzi, przeważnie na Bałutach. Jak Autorka wielokrotnie wspomina, to miasto jest o tyle nietypowe, że w kamieniczkach w centrum mieszkają najbiedniejsi. Cóż, takie są uwarunkowania historyczne — te budynki postawili fabrykanci z myślą o własnych robotnikach, nie o bogatych kupcach ani mistrzach cechowych. Z czasem w tych rejonach rozkwitły żulia, patologia i różne uzależnienia.

W książce przewija się bardzo wiele wątków; zemsta poety, prywatny detektyw, Arabowie (w życiu rodzinnym i jako terroryści), ich kultura, upośledzone dziecko, porwania dzieci, poszukiwania zaginionego skarbu, życie prywatne protagonistki, jej wspomnienia (z poprzednich tomów?), zgubiony notes, pozbywanie się dzikich lokatorów z kamienic, fałszerstwa dokumentów, wyłudzanie pieniędzy, straż pożarna, gangsterskie interesiki i porachunki... A w tle jeszcze Łódź, święta, polityka lokalna, inwestycje... Fakt, większość motywów w jakiś sposób łączy się z ogniem, jednak to słaby magnes.

Do każdego wątku potrzeba kilku osób. Owszem, każdy pełni kilka ról — może jednocześnie być bandytą, kochankiem, czyimś bratem albo przyjacielem... Mimo to robi się dziki tłum postaci. W końcówce na gwałt wychodzą powiązania między nimi, ale i tak nie zdołałam wszystkiego ogarnąć. Zwłaszcza że niektórzy tylko udawali, że grają po tej czy tamtej stronie. Nie wykluczam, że moje problemy wynikały z pośpiesznego czytania, ale mam wrażenie, że obejrzałam tasiemcowy serial południowoamerykański i to na szybkim przewijaniu.

Plus za osadzenie akcji w moim mieście. Inaczej się czyta, kiedy człowiek rozpoznaje nazwy ulic. Acz slang wydaje mi się przegięty. Bardzo wielu określeń w ogóle nie znałam. Może używa się ich tylko w niektórych kręgach. Aha, Piotrkowska nie kończy się na Stajni Jednorożców, to tylko meta deptakowej części.

Minus za fabułę — niby mamy szereg przestępstw i wiele trupów, więc można podejrzewać, że to kryminał, ale czytelnik od samego początku wie (o ile nie pogubił się w postaciach), kto popełnia którą zbrodnię. Odpada element zagadki, znika ciekawość co do tożsamości sprawcy i motywu.

Trafiają się (niezbyt często) usterki językowe. A to niezgrabne powtórzenie, a to jakaś niedokończona konstrukcja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz