Tytuł: Wszyscy mamy tajemnice
Tytuł oryginału: Live Wire
Autor: Harlan Coben
Autor: Harlan Coben
Wydawnictwo: Albatros
Rok 1. wydania: 2011
Kolejny, dziesiąty (ale pierwszy, który czytałam) tom z serii o przygodach agenta Myrona Bolitara. Nie, Myron nie jest Jamesem Bondem — chociaż brakuje mu tylko kilku gadżetów — lecz agentem reprezentującym celebrytów, głównie sportowców. Odnoszę wrażenie, że znajomość wcześniejszych części ułatwiłaby zrozumienie wszystkich wątków, lecz nie była konieczna, powieść stanowi zamkniętą całość.
Książka opowiada o kłopotach klientów Myrona. Nie zaczytuję się kolorowych pisemkach, nie interesuje mnie świat kamer i piętnastominutowej sławy, więc moim zdaniem główny problem wielu bohaterów polega na tym, że im się we łbach poprzewracało od nadmiaru pieniędzy. A w tym to każdy agent potrafi pomóc, wcale nie musi być superbohaterem.
Prywatne samoloty, ekskluzywne wyspy, narkotyki, wspaniałe imprezy, pieniądze, które kupują prawie wszystko i układy, które kupują całą resztę... Nuda. Książka naprawdę mnie wciągnęła gdzieś w okolicy dwóch trzecich, kiedy zaczęły sypać się trupy.
Postacie słabo zróżnicowane, można je podzielić na trzy grupy: wszechmocny agent z kumplami (tutaj ładnie odstaje od tła sekretarka Wielka Cyndi, która wprawdzie jest głupia, ale przynajmniej nie ginie w tłumie), zdziecinniali klienci i paskudne, bezwzględne czarne charaktery z wielkimi spluwami.
Irytował mnie bardzo gruby papier w moim wydaniu. Do tego duże odstępy między wierszami. Szkoda drzew i miejsca na półce.
Język raczej niewyszukany, ale trudno oczekiwać więcej po thrillerze. Acz znalazło się miejsce na parę żarcików o pannach Yu oraz Mee. Gdybym nie znała angielskiego i nie próbowała odgadnąć, jak to wyglądało w oryginale, nie zauważyłabym ich. Nieco zaskoczyły mnie kajdanki na klatce piersiowej (s. 420).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz