niedziela, 28 października 2018

"Księga dziwnych nowych rzeczy" — misjonarsko

Tytuł:           Księga dziwnych nowych rzeczy 
Tytuł oryginału: The Book of Strange New Things
Autor:           Michel Faber                  
Wydawnictwo:     W.A.B.                        
Rok 1. wydania:  2014                          

Pastor zostaje wysłany na obcą planetę, aby tam nawracać obcy, słabo rozwinięty technologicznie naród. Jak się okazuje, praca duszpasterska idzie jak z płatka — obca rasa wręcz błaga o czytanie Biblii. Błyskawicznie budują kościół. To rozłąka z żoną stanowi dla bohatera najpoważniejszy problem.

Często miałam problem z zawieszeniem niewiary — świat wydaje się niemożliwy biologicznie. Woda łamie prawa fizyki (już pal licho, że smakuje melonem), deszcz pada regularnie, co kilka godzin (ale błyskawicznie wsiąka w ziemię, nie ma żadnych naturalnych akwenów. Skąd więc bierze się w atmosferze?), ekosystem składa się z trzech gatunków na krzyż... Aborygeni z grubsza humanoidalni, ale dzieci wyskakują im z głowy. Czyli mózgi mają gdzieś w brzuchach? Do tego tubylcy są niesamowicie szlachetni, dobrzy, uprzejmi... Miejscowa flora (jeden gatunek) nieszkodliwa dla ludzi i można z niej robić prawie wszystko: od namiastek mięsa do słodyczy. No, to całość wygląda zbyt pięknie, żeby mogła być prawdziwa. Cudowny sen kreacjonisty, a nie rzeczywista planeta.

Protagonista też szlachetny do przesady. Gdyby nie narkotyczna i burzliwa młodość, wywoływałby mdłości. Inni bohaterowie nie są o wiele gorsi. Brakowało mi jakiejś złej postaci. Ludzie dzielą się dobrych wierzących i dobrych jeszcze nie nawróconych. Prawie jak w broszurkach świadków Jehowy.

Fabuła nieco rozwleczona. Wiele zakrętów można przewidzieć, a za to mnóstwo szczegółów wydaje mi się godnymi kandydatami do wycięcia — na przykład wielokrotnie omawiana jakość pożegnalnego seksu w samochodzie tuż przed odlotem bohatera.

Ciekawy zabieg z tytułami rozdziałów — to ostatnie słowa z danego rozdziału. Niestety, niekiedy za dużo zdradzają. Inna interesująca sprawa to zapisywanie przy pomocy dziwnych znaczków dźwięków wydawanych przez aborygenów. Ni to litery hebrajskie, ni to zniekształcone cyfry...

Pod względem językowym całkiem porządnie. Tylko gdzieś mignął mi zgubiony podmiot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz