wtorek, 1 października 2019

"Syreny z Tytana" — nietypowe SF

Tytuł:           Syreny z Tytana    
Tytuł oryginału: The Sirens of Titan
Autor:           Kurt Vonnegut      
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Da Capo
Rok 1. wydania:  1959               

Trudno właściwie powiedzieć, o czym jest ta książka. Na pewno nie o syrenach, które odgrywają epizodyczną rólkę. Może o człowieku złapanym w infundybułę chronosynklastyczną, który pojawia się na Ziemi na godzinę co niecałe dwa miesiące? Może o jego żonie, niezmiernie czystej damie? Może o farciarzu Malachiaszu Constancie, który wyjątkowo wiele podróżuje po Układzie Słonecznym i któremu narrator najczęściej towarzyszy? A może po prostu o ludziach.

O ludziach, ich religii, sensie życia i bezsensie wojny, przyjaźni i manipulacji, wolności wyboru i determinizmie... Długo można wymieniać i nazywać wątki i nasuwające się refleksje. To chyba bardzo dobrze świadczy o powieści.

Fabuła również zdecydowanie na plus. Autor ciągle czymś zaskakuje czytelnika. Jeśli nie infundybułą, to atakiem Marsjan albo konstrukcją ich społeczeństwa. Chociaż nie jestem pewna, czy można mówić o zwrotach akcji — infundybuła daje ogromne możliwości profetyczne, więc o prawie wszystkich wydarzeniach z góry wiadomo. Ale ich ostateczna realizacja, podłoże, cel — w tych szczegółach tkwi diabeł, anioł i parę pomniejszych demonów. Gęsta proza, bez lania wody. Na dodatek niezła dawka absurdu.

W książce duże znaczenie mają mieszkańcy Tralfamadorii, wspomniani również w "Rzeźni numer pięć". Ale przez dziesięć lat dzielące publikacje obu powieści jakby się zmienili. W "Syrenach" to infundybuła daje niezwykłe spojrzenie na czas, w późniejszej "Rzeźni" zdaje się ono cechować Tralfamadorczyków.

Bohaterowie tak dziwni, że bardzo ciekawi. A do tego zostają przeczołgani przez nadzwyczaj urozmaicone życie. Żadna z głównych postaci nie ma lekko. Gwałt to chyba jeszcze najłatwiejszy do zaakceptowania wyrok. Tylko podziwiać wyobraźnię Autora.

Zestarzenie się książki widać głównie w inflacji od jej wydania. Kilka tysięcy dolarów uważane jest za bardzo poważne pieniądze, a najbogatszego człowieka Ameryki wycenia się na trzy miliardy. Teraz tyle to ma najbogatszy Polak.

Rozumiem, że od chwili opublikowania mojego wydania (1997) reguły interpunkcyjne mogły się zmienić, więc przecinków nie będę się czepiać. Ale błąd ortograficzny? Pisze się "o żeż ty", a nie przez "sz".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz