Tytuł: Klin
Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Kobra
Rok 1. wydania: 1964
Pierwsza książka Chmielewskiej. Autorka chyba dopiero się uczyła nowego fachu. Nie ma jeszcze tego błyskotliwego humoru, osiągniętego u szczytu formy, ale czyta się w miarę przyjemnie.
Moje wydanie pochodzi z serii "Kolekcja kryminałów", ale więcej w tym widzę romansu niż zbrodni. Podejrzewam, że powieść w dużej części wykorzystuje przeżycia Autorki.
Niektóre metody śledcze budzą dziwaczną mieszankę uczuć; ni to rozrzewnienie, ni to politowanie, ni to niedowierzanie. Na przykład narratorka próbuje ustalić listę zastrzeżonych telefonów warszawskich, szukając tych, których nie ma w książce telefonicznej. Najpierw zdębiałam. Ile czasu by to zajęło? I to jeszcze bez komputera, bez możliwości zeskanowania ani nawet wklepania numerów i uszeregowania ich rosnąco. Ale trochę później doczytałam, że numer domowy bohaterki składał się raptem z pięciu cyfr. W Warszawie, czyli jak by nie patrzeć, dużym mieście. I jakoś ludzie musieli sobie radzić. Obdzielić tym instytucje (krajowe, miejskie, przeróżne ambasady...), centrale przedsiębiorstw, mieszkania prywatne... Marne sto tysięcy kombinacji, mniej, jeśli pominąć to, co zaczyna się na przykład od 99. Ale dzięki temu robota (choć nadal głupiego) staje się wykonalna. A dzisiaj, przy siedmiocyfrowych numerach? Najmniejszych szans...
Interesującym trikiem wydało mi się uparte pomijanie nazwiska głównego podejrzanego. Ciekawi mnie, czy to pomysł Autorki, czy cenzury. Niezależnie od źródła, uzyskuje się ciekawy efekt — książka w pewnym aspekcie staje się ponadczasowa, bo zawsze wśród współczesnych znajdzie się ktoś, z kim można faceta skojarzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz