czwartek, 31 grudnia 2015

"Małe kobietki 2" — landrynkowy świat

Tytuł:             Good Wives       
Tytuł tłumaczenia: Małe kobietki t.2
Autor:             Louisa May Alcott
Wydawnictwo:       Penguin Books    
Rok 1. wydania:    1869             

Zacznijmy od tego, że kupiłam tę książkę przez pomyłkę — miała być Jane Austen. Nie przepadam za romansidłami, ale Jane jeszcze da się czytać. Z panią Alcott znacznie trudniej.

Przedstawiony świat wydaje mi się straszliwie przesłodzony. W każdej opisywanej rodzinie członkowie kochają się wzajemnie i są z tego powodu strasznie szczęśliwi. Drobne sprzeczki i nieporozumienia służą wyłącznie temu, żeby natychmiast się pogodzić i żyć jeszcze radośniej, doceniając dobrodziejstwo odzyskanej harmonii. Nawet jakaś śmierć wśród najbliższych nie zaburza zbytnio powszechnej idylli. Bo, oczywiście, wszyscy bohaterowie głęboko wierzą w Boga. A skoro Bóg tak chciał, to tak musi być najlepiej, zmarła osoba natychmiast staje się aniołkiem, błogostan trwa dalej.

Poza tym, czego nie znoszę, postacie nie grzeszą inteligencją. Za to wszyscy bohaterowie (może z pominięciem kilku epizodycznych) są obrzydliwie wręcz prawi, szlachetni, uczciwi, taktowni, mili, przyjaźni, grzeczni, uczynni, bogobojni, chętni do samodoskonalenia... Notorycznie ktoś tam (zwykle jakaś kobieta) wygaduje bzdury, nie zastanawiając się, jak je odbierze rozmówca. Ojciec czterech córek, w tym ostatniej na wydaniu, wierzy, że pewien mężczyzna codziennie odwiedza ich dom tylko po to, aby pogawędzić z głową rodziny. Tak, jasne. A pierwszą wizytę złożył, żeby sprawdzić, z kim można pokonwersować. Wszelkie błędy popełniane przez postacie wynikają z młodości i braku doświadczenia. Mam wrażenie, że to nie żywi ludzie, lecz kukiełki z przedstawienia dla przedszkolaków — przerysowane, naiwne i głupsze od dzieciaków, żeby sprawić małym widzom przyjemność. Ale w bajce dla kilkulatków przynajmniej byłby jakiś szwarccharakter, który dodałby pikanterii całej historii.

Jeśli ktoś chciałby zrozumieć, co oznacza termin "rzygać tęczą", to książka może mu pomóc.

2 komentarze:

  1. Już tytuł nie zachęca. Podziwiam, że wytrwałaś, a nawet, że w ogóle zaczęłaś. Mnie nawet perspektywa zobaczenia nadtrawionej tęczy nie przekonuje wystarczająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam po angielsku, "Good Wives" brzmi lepiej, prawie jak "Merry Wives of Windsor". ;-)
      Na szczęście książka nie należy do jakichś szczególnie długich - w moim wydaniu nieco ponad 300 stron i to formatu zbliżonego do B6.
      Dużo nie tracisz. Tęcza, po nadtrawieniu, znacząco traci na atrakcyjności. Barwy mocno przytłamszone po zwiedzaniu ciasnych zakamarków układu trawiennego.

      Usuń