sobota, 4 marca 2017

"Maroko" — obfitość wątków

Tytuł:           Maroko          
Tytuł oryginału: Maroc           
Autor:           Daniel Easterman
Wydawnictwo:     Świat Książki   
Rok 1. wydania:  2002            

Sensacyjna powieść z wieloma wątkami. Jak w wypracowaniu Jasia — dostajemy i wątek romantyczny (Anglik z upodobaniem do Francuzek), i religijny (ten akurat nie jest zbytnio wyeksponowany, ale jednak wiara dominująca w Maroku ma wpływ na treść), i sensacyjny (zazdrośnie strzeżone sekrety, zagrożenie), i historyczny (tajemnica pochodzi z czasów drugiej wojny światowej), i kryminalny (trup ściele się dość gęsto, ale jeszcze nie pokotem)... Wszystko w egzotycznym, bo afrykańskim, sosie — kazby, natrętni przewodnicy, Tuaregowie...

Akcja rozkręca się dosyć niemrawo — wprawdzie dość szybko znajdują się jakieś zwłoki, lecz to tylko samobójstwo — ale w końcu książka wciąga. Za to w finale mam wrażenie, że deus wyskakuje z machiny.

Niektóre wydarzenia wydają mi się przejaskrawione. Jednak nie byłam nigdy w Maroku, może i tak tam rzeczywiście jest. Chociaż w niemożność zatelefonowania trudno mi było uwierzyć. Akcja częściowo rozgrywa się współcześnie, protagonista ma multum kart kredytowych, a komórki nie posiada? Powieść po raz pierwszy wydano w 2002 roku, wtedy już telefony mobilne przestawały być nowalijkami.

Przypadły mi do gustu urozmaicone style pisania — a to zwyczajny trzecioosobowy narrator, a to dziennik, a to listy... Przyjemniej się czyta, jeśli ciągle coś się zmienia.

Bohaterowie jak to w powieściach sensacyjnych — niespecjalnie rozbudowani, raczej prości, ale jeszcze nie płascy. Protagonista jest emerytowanym policjantem — w końcu musi wiedzieć, w której ręce trzyma się pistolet.

Język również zróżnicowany: mamy wtręty francuskie (na szczęście przetłumaczone), garść słów arabskich, niekiedy cała wypowiedź równie niezrozumiała dla głównego bohatera, jak i dla czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz