niedziela, 10 września 2017

"Dzikie białko" — spóźniona Chmielewska

Tytuł:          Dzikie białko     
Autor:          Joanna Chmielewska
Wydawnictwo:    Kobra             
Rok 1. wydania: 1990              

Kolejna porcja perypetii zespołu architektów, którzy lubią wynajdywać sobie dziwne problemy, a potem rozwiązywać je w sposób bardzo nowatorski i pracochłonny. Tym razem Lesio z kumplami koncentrują się na zdobywaniu zdrowego pożywienia — rośliny hodowane bez pestycydów, mięso nie karmione hormonami... A to wszystko, zanim ktokolwiek w Polsce usłyszał o GMO. Przy okazji dzielny zespół rozwiązuje kilka innych spraw.

Mam wrażenie, że ta książka ukazała się o kilka lat za późno — opisuje peerelowską rzeczywistość; zaczyna się od długaśnej kolejki po koszyk w sklepie samoobsługowym (dla młodzieży: to taki pradziadek hipermarketów). Potem wielokrotnie narrator wspomina, że czegoś tam nie można kupić, bezsilna ludność klnie na partyjnych bonzów i jeździ fiacikami... A przecież w 1990 roku ten rozdział historii został już szczęśliwie zamknięty i oddzielony grubą kreską. I do tego najwyraźniej w całej pracowni nikt nie ma komputera.

No i bohaterowie przez kilkanaście lat od wydania "Lesia" nic a nic się nie postarzeli. Pomysły wciąż mają głupie i nie stronią od wysiłków na łonie natury, Barbara nadal piękna, w kadrach dużych zmian nie widać...

Powieść została wydana w serii "Kolekcja kryminałów". Nieco na wyrost, moim zdaniem. Nie uświadczymy tu morderstw (chociaż często gęsto komuś nóż się w kieszeni otwiera), przestępstwa da się znaleźć, ale raczej kameralne albo wręcz popełniane ku ogólnemu pożytkowi. Uważam, że to zwykła obyczajówka.

Zabrakło mi humoru. Postacie niekiedy odwalają numery, nad którymi można się uśmiechnąć, ale to przypomina satyrę rodem z czeskiego filmu, a nie błyskotliwe żarty budzące salwy śmiechu i zapadające w pamięć. Pod tym względem dużo poniżej średniej Autorki.

Przynajmniej język na poziomie Chmielewskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz