niedziela, 13 maja 2018

"Telefrenia" — filmowo

Tytuł:          Telefrenia      
Autor:          Edward Redliński
Wydawnictwo:    Świat Książk    
Rok 1. wydania: 2006            

Obyczajówka opowiadająca o rozwiedzionym ojcu mieszkającym razem z dorosłym synem. Bohater jest maniakiem filmów. Do tego stopnia, że wszystkich napotkanych ludzi porównuje do aktorów. Syn żyje ze współpracy z telewizją i zazwyczaj ogląda trzy kanały jednocześnie na trzech różnych odbiornikach.

Inne książki Autora (zwłaszcza "Konopielka") mi się spodobały, ale ta — nie. Zapewne częściowo wynika to z telewizyjno-filmowej fiksacji bohaterów. Bo ja mam dokładnie na odwrót — jeśli ktoś mi powie, że jakiś człowiek jest podobny do Klausa Kinskiego, to nadal nie będę miała pojęcia, jak wygląda; wysoki czy niski, blondyn czy brunet... W rezultacie spora część powieści do mnie nie trafiła.

Natłok filmowców sprawiał wrażenie sztuczności, teatralnej scenerii bazującej na plakatach. To wrażenie zostało dodatkowo pogłębione małżeństwem bohatera — zaaranżowanym na podstawie podobieństwa nazwisk dwojga ludzi do książkowych postaci. No, ja bym z takiego powodu nie wychodziła za mąż. Nie, gdybym nie widziała w kandydacie nic interesującego oprócz nazwiska.

Powieść jest mocno osadzona w konkretnym miejscu i czasie. Warszawa, wiosna 2005. Miejsce akcji jest mi znane bardzo słabo — kojarzę trzy ulice na krzyż, kina "Moskwa" nigdy na oczy nie widziałam. Acz mogłam minąć, nie zwracając uwagi. Czasy pamiętam nieźle, więc z góry wiem, jak muszą się zakończyć niektóre wątki. I jestem pewna, że na niektóre wydarzenia reagowałam całkiem inaczej niż bohaterowie.

Protagonista mnie do siebie nie przekonał. Co za facet ucieka z cudem umówionej randki (zdaje się, że z wybranką zamienił może kilka słów) z ukochaną, bo ta za ładnie i młodo wygląda?

Trudno mi było uwierzyć w niektóre rzeczy. Na przykład w przedświąteczne porządki (łącznie z "przetarciem okien" i prasowaniem), które da się zrobić między zakupami a posiłkiem. Końcówka też wydaje mi się naciągana, byle tylko pasowała do powiedzonka.

Forma wydaje mi się interesująca — ni to monolog, ni to opowieść kierowana do ukochanej albo do syna (adresat się zmienia). Dialogi się trafiają, ale w nietypowym zapisie. Jest jednak zrozumiały i nie razi.

Pod względem językowym poprawnie, mignęła mi tylko literówka czy dwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz