piątek, 21 września 2018

"Przybysze z Północy" — misjonarsko

Tytuł:           Przybysze z Północy
Tytuł oryginału: Dublin Crossing    
Autor:           Sandy Dengler      
Tom:             1                  
Wydawnictwo:     Palabra            
Rok 1. wydania:  1993               

Stało, niesłusznie, na półce z fantastyką. Zapewne dlatego, że ktoś nieuważnie przeczytał opis z okładki: "Shawna [...] nie wierzy w smoki. Nie wierzy, a jednak one przybywają". Zaraz następują wskazówki, że chodzi o drakkary Wikingów, ale mleko już się rozlało. No i po co zamieszczać takie nieprzemyślane opisy? Jeśli ktoś liczy na fantastykę, rozczaruje się lekturą. Jeśli szuka powieści historycznej — pominie pozycję, bo przecież smoki...

Okładka również może sugerować fantastykę (i to raczej gorszego sortu) — brodaty kurdupel z mieczem i dziewoja w gieźle. Jak wiele okładek klasycznej fantasy. No, dziewczę może niezbyt wyzywająco ubrane, ale to w końcu nagi miecz jest na pierwszym planie i to jego czule obejmuje heros...

Tymczasem to mieszanina powieści historycznej i romansu. Jedyny ślad fantastyki stanowią wizje cudownie zsyłane dobremu mnichowi. VIII wiek, Wikingowie napadają na irlandzką farmę. Większość ludzi zabijają, garstkę biorą w niewolę, kilkorgu udaje się uciec. I tak rozpoczyna się saga: poznajemy losy wybranych agresorów, niewolników, niedobitków, sąsiadów... Oczywiście, niektórzy muszą się w sobie zakochać i oczywiście musi to być trójkąt. Fabuła rodem z telenoweli, z mało wiarygodnymi zbiegami okoliczności i prostymi bohaterami. Całość podlana mocnym sosem chrześcijańskiej agitacji.

Irytowała mnie prymitywna linia podziału między postaciami. Wszyscy dobrzy wierzą w Boga, wszyscy źli — nie. Albo wierzą w niewłaściwy sposób. A jak już ktoś jest zły, to musi jednocześnie być krótkowzroczny i głupi. Zabija bez sensu i nie potrafi nawet zadbać o własne pole. Za to dobrzy nie mają wad — inteligentni, bystrzy, z talentem do języków obcych, pracowici, szlachetni, odważni... No, zdarza się im uciec na drzewo przed groźnymi psami, ale w obliczu prawdziwego wroga się nie ugną. Aż nudno.

Fabuła sprowadza się do tego, żeby ukarać złych i w miarę możliwości nagrodzić dobrych. A przynajmniej tych, którzy dożyli do finału. Wszystkie pomyślne wydarzenia przypisywane są Bogu, a niepomyślne okazują się dziełem podłych ludzi. Nawet pogański Wiking w końcu zaczyna się modlić i dostrzegać przewagę Trójcy Świętej nad Odynem.

Na plus zaliczam trafiające się od czasu do czasu okruchy wiedzy związane z życiem w średniowiecznej Irlandii — na przykład na temat obrabiania lnu.

Pod względem językowym nie jest źle, chociaż czasem coś mi zgrzytnęło. A to powtórzenie, a to zgubiony podmiot, a to bardzo niezręczne wyrażenie typu "z nogami odciętymi od kolan w dół".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz