środa, 17 lipca 2019

"Studnie przodków" — rodzinnie

Tytuł:          Studnie przodków          
Autor:          Joanna Chmielewska        
Wydawnictwo:    Krajowa Agencja Wydawnicza
Rok 1. wydania: 1979                      

Książka z cyklu o szalonej rodzinie Joanny. Matka i ciotki tryskające niespożytą energią i dzikimi pomysłami, do tego przygłuchy ojciec — i już potencjał komediowy ogromny. W gronie tych bab jakoś żadna nie potrafi powiedzieć "Nie, to głupie, nie róbmy tego" (a jeśli nawet któraś się odważy i spróbuje, to pozostałe ją zakrzyczą). Jak przedszkolaki, tylko z prawami dorosłych, dostępem do samochodów i innego sprzętu...

Widać pasje Autorki: historię, konie i wkurzenie na nielegalny eksport polskich dzieł sztuki (te wątki przewijają się w wielu powieściach Chmielewskiej). Tym razem fabuła zaczyna się od tego, że w drugiej połowie XIX wieku przodkini rodziny ucieka z domu z chudopachołkiem. Wobec tego matka ją wydziedzicza i pozwala potomkom przejąć spadek po bogatej familii dopiero po śmierci wyrodnej córki. Tylko że zanim to nastąpi, wybucha wojna i sprawy mocno się komplikują.

Niechęć do wywożenia ocalałych resztek ojczystych arcydzieł aż kipi z każdej kartki — czytelnik nie ma wątpliwości, której stronie konfliktu powinien kibicować.

Trup pada, ale nie nazwałabym powieści kryminałem, bo i nie trupy stanowią gwóźdź programu (wykrycie mordercy przechodzi jakoś bez echa i silniejszych emocji). Akcja koncentruje się na skarbie, ludzkich wadach, które całkiem bez sensu ściągają na niego zagrożenie i tym nieszczęsnym przemycie. Z Polski, szmugiel w odwrotnym kierunku Autorka wyraźnie pochwala.

Trochę nie podobało mi się życzeniowe myślenie i naciąganie prawdopodobieństw w sprawie pilnego rozwiązania kłopotów finansowych. No, trudno w coś takiego uwierzyć.

Nie zauważyłam żadnych usterek językowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz