Autor: Erle Stanley Gardner
Powieść została napisana dawno temu i to widać. Lekarz częstuje ofiarę wypadku szklaneczką brandy, żeby pomóc jej odzyskać spokój. Szef (i główny bohater jednocześnie) pod wpływem kaprysu postanawia wyruszyć na wycieczkę dookoła świata (bo odpoczynek mu się należy) i zabiera z sobą sekretarkę, która ogarnia całą wyprawę organizacyjnie. Wykupują bilety, ale do ostatniej chwili nie są pewni, czy zdążą... Dwóch prawników za plecami policjanta przeszukuje kieszenie śmiertelnej ofiary wypadku. Całkiem inna epoka — luźniejsza, spokojniejsza. Więcej w niej zrozumienia dla ludzi, a mniej mierników efektywności.
No dobrze — ta epoka miała również wady. Obecnie zabawnie brzmi, kiedy szef opowiada dokładnie sekretarce, gdzie i kiedy będzie, żeby można było się do niego dodzwonić. Strasznie łatwo oszukać nie tylko omylnych ludzi, lecz także system. Kryminalistyka w powijakach — już potrafi się porównać odciski palców, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o niewidoczne na pierwszy rzut oka ślady na miejscu zbrodni.
Sama konstrukcja historii klasyczna, chociaż nie zaczyna się od znalezienia zwłok, te pojawiają się wiele stron później. Na początku do bohatera przychodzi kobieta z nietypową sprawą. Adwokat specjalizuje się w morderstwach, a tu żadnego trupa jeszcze nie ma, ale bierze sprawę, bo zaintrygował go kanarek i koniecznie musi się dowiedzieć, w jaki sposób okulał.
Bohater trochę zbyt łatwo rozwiązuje zagadkę — ot, chwila natchnienia, sprawdzenie paru rzeczy, udowodnienie (koniecznie na sali rozpraw) i po wszystkim. W rezultacie większe emocje budzi kwestia, czy zdążą na statek. Wolałabym, żeby wpadł na jakiś trop i nim poszedł, a nie odgadł wszystko w przebłysku geniuszu.
Podobnie jak inne książki z serii o prawniku Masonie, historia jest krótka. Rzekłabym nawet, że to minipowieść. Szybko się czyta.
Nie zauważyłam usterek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz