Autor: Terry Pratchett, Neil Gaiman
Hmmm. Wypożyczyłam z biblioteki trzy książki. Jak się okazuje — ta jest druga o apokalipsie. Czyżby jakiś znak? Tym razem jest to koniec świata na modłę Pratchetta, więc wypada raczej wesoło. Ot, zgodnie z licznymi przepowiedniami, ma nadejść apokalipsa. Antychryst zostaje dostarczony na ziemię, czterech jeźdźców (z jedną drobną zmianą w obsadzie) zamierza się spotkać i zacząć szaleć, wszystko rozwija się zgodnie z planem...
No, może nie wszystko. Bez przerwy trajkoczące zakonnice-szatanistki coś tam pomieszały. A oprócz tego dwóch agentów piekła i nieba dochodzi do wniosku, że u siebie nie będą mieć mnóstwa fajnych rzeczy, do których przywykli. Nie każdy lubi chóry anielskie albo zapach siarki non stop.
Czytało się szybko i przyjemnie — barwny język, zabawne porównania, zwroty akcji... Sporo odniesień do Wielkiej Brytanii. Na przykład, że autostrada w okolicy Londynu tworzy sigil, dlatego jest wiecznie zakorkowana i tyle tam wypadków.
Zaskoczyło mnie zakończenie. Zasadniczo zgodne z podejrzeniami, ale zawierało głębokie i ciekawe przesłanie. Wiem, że Pratchett lubi poruszyć jakiś ważny temat w tle wygłupów, jednak tym razem kaliber jakby odrobinę większy.
Książkę tworzyło dwóch Autorów, ale jakoś nie czuję Gaimana. Może po prostu tak się zżyłam ze stylem sir Terry'ego, że widzę go nawet w częściach, które napisał ktoś inny.
Nie zauważyłam wpadek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz