Autor: Dan Lyons
Podtytuł "Jak kultura korpo zrobiła z naszej pracy piekło" sporo mówi o treści. Książka opowiada o traktowaniu pracowników w amerykańskich korporacjach. Mniej więcej wraz z Internetem w Krzemowej Dolinie narodził się bardzo nieprzyjemny trend — wyssać z pracowników wszystko, co mają do zaoferowania, oszukać na czym się tylko da, wypalić, a potem zwolnić. Potem ewentualnie można narzekać na tłumy bezdomnych w San Francisco.
To coś pośredniego między reportażem a autobiografią. Niby dzieło mówi o pracownikach, ale w treści ciągle wyskakuje Autor — ile i jakich maili dostał po opublikowaniu poprzedniej książki, co pomyślał po ich przeczytaniu, na jakiej konferencji albo w jakiej knajpie spotkał się z osobą, o której opowiada dany rozdział itd. Irytuje mnie to amerykańskie podejście — wolę czytać o danych czy wnioskach niż o życiu twórcy. Książka to nie CV.
Praca została podzielona na trzy części. Pierwsza opowiada, jak doszło do rozpowszechnienia rabunkowej gospodarki zasobami ludzkimi, druga omawia najbardziej stresujące pracownika czynniki, a trzecia pokazuje światełko w tunelu — przykłady przedsiębiorstw, które próbują zachowywać się przyzwoicie i wcale nie wychodzą na tym źle. Kto by pomyślał, że traktowany po ludzku człowiek jest bardziej wydajny.
Omawiane są korporacje amerykańskie i to widać. Ich problemy nie mają przełożenia jeden do jednego na polskim rynku. Na przykład nikt nie zarzuca polskim przedsiębiorstwom i filiom międzynarodowych gigantów, że zatrudniają za mało Murzynów i Latynosów. Z kobietami już inna sprawa, acz molestowania chyba jest u nas mniej. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Zgadzam się z Lyonsem co do idei, ale wydaje mi się, że mogły być prezentowane lepiej, bardziej przekonująco. Przykłady anegdotyczne, bardzo mało zagregowanych danych, jakby Autor opierał się bardziej na własnych wrażeniach niż badaniach. Zabrakło mi czegoś, co przesunęłoby książkę w stronę popularnonaukową.
Zauważyłam jakieś literówki, w jednym miejscu zginęły tysiące, co zamieniło mającą imponować liczbę wylatanych rocznie mil w coś, co przejeżdżam w półtora miesiąca. Rowerem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz