Autor: Aleksandra Marinina
Bohaterka, Anastazja Kamieńska, bierze ślub, gdy w urzędzie stanu cywilnego zostaje zastrzelona kobieta. Protagonistka jest tak oddana swojej pracy, że nawet okolicznościowy urlop poświęca głównie na śledztwo. Bardzo pomocny okazuje się przypadkowo spotkany fotograf, który pracuje w redakcji kolorowego czasopisma, a dorabia na ślubach właśnie.
Anastazja jest taka doskonała, że niebezpiecznie zbliża się do Mary Sue — w pracy same sukcesy, błyskotliwa, inteligentna, niezła aktorka, ma cudownego męża, pod dostatkiem pieniędzy, w szkole uczyła się na piątki, zna pięć języków, urody jej nie brakuje, nawet program komputerowy potrafi napisać w razie potrzeby... Ideał, a nie kobieta. Jeśli to alter ego Autorki (też kiedyś pracowała w milicji), to aż zaczyna się robić nieprzyjemnie.
Akcja powieści rozgrywa się w połowie lat dziewięćdziesiątych, a w tle przewija się transformacja rosyjska. I straszno, i śmieszno. Wszyscy myślą o pieniądzach — dążą do nich, szantażują, straszą, próbują odzyskać, chcą się wżenić w bogatą rodzinę... Nawet wspaniała protagonistka poczęstowana kanapką szacuje, ile kosztował ser. Biznesmenów trudno odróżnić od oprychów. Zresztą, w Rosji te zawody chyba płynnie przechodzą jeden w drugi. Gdzieś tam pojawia się człowiek w malinowej marynarce, chociaż myślałam, że one występują wyłącznie w dowcipach o nowych ruskich. Wszystko razem wypada bardzo ponuro.
Do tego widać naiwne raczej przekonanie, że ludzie na zachodzie żyją beztrosko jak dzieci. Matce bohaterki (wyjechała na kilka lat) trzeba tłumaczyć, czym jest inflacja i utrata wartości pieniądza. No, bez przesady, ustrój socjalistyczny miał mnóstwo wad, ale i kapitalizm nie jest ich pozbawiony.
Nie zauważyłam usterek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz