czwartek, 11 sierpnia 2016

"Idź i czekaj mrozów" — słowiańszczyzna

Tytuł:           Idż i czekaj mrozów
Autor:           Marta Krajewska    
Wydawnictwo:     Genius Creations   
Rok 1. wydania:  2016               

Lekkie fantasy, pierwszy tom zaplanowanej trylogii. Książka mówi o losach mieszkańców wioski w pewnej nietypowej dolinie. Od tysięcy podobnych powieści odróżnia się słowiańskim klimatem i nową rasą nieludzi.

Miło poczytać o demonach zrodzonych (czy jak tam one przychodzą na świat) na naszych ziemiach. Wiły, rusałki i chmurniki to odświeżająca odmiana po klasycznych orkach, goblinach i krasnoludach. Aż chciałoby się poznać więcej postaci z rodzimego folkloru. Szczególnie ciekawią mnie te demony, z którymi Atra [cenzura antyspoilerowa].

Na plus dobrze przemyślany (acz jak na mój gust nadmiernie sielankowy) świat. No, na ogół — jakoś nie mogę uwierzyć, że wieśniacy przed wiekami używali chusteczek do nosa.  Ale konsystencja jest, losy różnych postaci ładnie się splatają, tajemnice wyjaśniają we właściwych momentach.

Fabuła wielowątkowa, co nie powinno dziwić przy takiej liczbie występujących ludzi (i nie tylko). Podejrzewam, że to uprzyjemnia lekturę, bo czytelnik nie znuży się jedną postacią. Tym bardziej, że Autorka dobrze panuje nad całością.

Bohaterowie ciekawi, zróżnicowani, chociaż podejrzanie często, łatwo i szybko się zakochują. No i zdarza im się zachowywać bezsensownie z powodów sentymentalnych. Ale może to moje zboczenie. Zainteresowały mnie imiona — to nie te, które przewijają się po kartkach książek opowiadających o pierwszych Piastach — żadnych Mieszków, Ziemowitów, Dobromił...

Najwięcej frajdy sprawiły mi stare obyczaje. Nie te świąteczne — o nich coś tam już wcześniej słyszałam — lecz te związane ze zwykłym, codziennym życiem. Na przykład rytuały odprawiane przy przeprowadzce do nowej chaty. Jak się tak na spokojnie zastanowić — bardzo logiczne.

Język w porządku, nie zauważyłam poważniejszych błędów, ale niekiedy zgrzytały mi nazbyt współczesne terminy, których bohaterowie znać nie powinni (na przykład miary metryczne). Fakt, że postacie nie używają anachronizmów, tylko wszechwiedzący narrator, ale mimo wszystko rażą.

6 komentarzy:

  1. >>nazbyt współczesne terminy, których bohaterowie znać nie powinni<<

    Oczywiście, że nie powinni. Tak samo jak nie powinni znać wił czy płanetników, bo te pochodzą wprost z historii naszego świata, a nie uniwersum stworzonego przez Krajewską. O takim czymś pisał kiedyś Sapkowski. Chodziło o majtki, bo ktoś mu wypomniał, że nie powinna ich nosić Yennefer, bo wówczas takowych nie noszono. Na to Sapkowski pytał: Wówczas, czyli kiedy?

    Uniknięcie takich słów jest po prostu niemożliwe. Bo nawet gdyby autorka zaczęła używać mil, wiorst itd. to i tak nadal są to terminy z naszego świata, a nie świata powieści. Jak napisać powieść fantasy bez słów "król" (pochodzi od imienia Karola Wielkiego, którego w never neverlandzie oczywiście nie było). Albo cesarz (od Juliusza Cezara, analogiczna sytuacja). Dalej, choćby mandarynki (nazwa od chińskich urzędników tzw. mandarynów).

    Pozdrawiam
    http://seczytam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wizytę, Pawle. :-)

      Nie mam na myśli takich słów jak król czy majtki. Te bym przełknęła, może nawet nie zauważyła. Chodzi mi o terminy nie pasujące nie tylko do naszego wyobrażenia o średniowieczu, lecz również do uniwersum stworzonego przez Autorkę.

      Z anachronicznych zgrzytów w książce najlepiej zapamiętałam "oliwkową sukienkę" i "adrenalinę". Mnie takie słowa bardzo źle komponują się z fantasy (może to takie moje zboczenie). Tym bardziej, że łatwo je zastąpić pojęciami, z którymi bohaterowie mogli się spotykać. Tak, jak mogli wiedzieć o rządzącym albo ubraniach noszonych bezpośrednio na skórze. Ale czy te oliwki to sprowadzali w słoiczkach czy w puszkach? Nadziewane papryką? A można porównać kolor do liści lub kory jakiegoś drzewa. Czy wiedzieli, że adrenalinę wytwarzają nadnercza? A przecież można napisać, że tę reakcję wywołał strach lub gniew.

      Również pozdrawiam. :-)

      Usuń
    2. W Wiedźminie jest inżynieria genetyczna, problem aborcji :D Oliwki... A jakiemu okresowi w naszych dziejach odpowiada świat Krajewskiej? Bo technologicznie to pasuje i do wsi z XIII wieku, i z XVIII. Oliwki były u nas znane na pewno w XVI wieku (nie chce mi się teraz sprawdzać czy wcześniej). Oczywiście stosunki społeczne we wsi nie pasują do żadnego okresu w historii Polski.
      Mnie bardziej od "anachronizmów" irytuje gospodarka tejże wioski. Pisałem o tym w swojej opinii, acz po łebkach:
      http://seczytam.blogspot.com/2016/06/marta-krajewska-idz-i-czekaj-mrozow.html

      dokładniej problem rozkminiał Linoskoczek:
      http://lubimyczytac.pl/ksiazka/266030/idz-i-czekaj-mrozow/opinia/33637368#opinia33637368

      Usuń
    3. "Wiedźmina" czytałam dość dawno i nie pamiętam szczegółów. Jeśli pada termin "inżynieria genetyczna", to też by mnie zirytował. Aborcja jako zjawisko pojawia się i w "Idź i czekaj mrozów". W końcu problem dosyć powszechnie występujący pewnie w każdym społeczeństwie.

      Zgadzam się, że wioska z zarośniętym traktem, bardziej dzielącym od świata niż łączącym, jest podejrzanie autarkiczna, ale za słabo znam geologię, żeby wiedzieć, czy rudy żelaza i srebra lubią występować obok siebie i móc się czepiać. Acz pytanie, skąd oni biorą różne barwniki do farbowania ubrań przemknęło mi przez głowę. ;-) No, przynajmniej w pewnym miejscu Venda się skarży, że w okolicy żarnowiec nie rośnie.

      W swojej recenzji napisałam o tym, co zwróciło moją uwagę. I Ty, i Linoskoczek macie niezbywalne prawo wydobyć z tekstu inne szczegóły. Nawet możemy się w czymś nie zgodzić. :-)

      Usuń
    4. Nie zgadzam się na niezgadzanie :D

      Usuń
    5. No to trudno - w takim razie musisz się ze mną zgodzić. ;-)

      Usuń