Tytuł: Czerwony kapitan
Tytuł oryginału: Červený kapitán
Autor: Dominik Dán
Autor: Dominik Dán
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok 1. wydania: 2007
Kryminał, ale o bardzo nietypowej konstrukcji. Jak to zwykle bywa — na początku dostajemy trupa. Ten jednak jest wyjątkowy, mocno nieświeży, pochowany przez kilkoma laty. Rozłożył się na tyle, że doskonale widać gwóźdź wbity w czaszkę. Co więcej, z grubsza wiadomo, kto zabił. Jest to ten typ zabójcy, któremu ogół społeczeństwa życzy jak najgorzej, więc automatycznie każdy staje po stronie detektywa. A potem robi się jeszcze ciekawiej... Diabeł tkwi w szczegółach, policjanci nie mają żadnego immunitetu chroniącego przed zbrodniarzami.
Bardzo interesująca powieść, dopracowana i pod względem fabularnym (cały czas coś się dzieje, czytelnik dostaje nowe informacje), i merytorycznym (Autor jest detektywem wydziału kryminalnego), i historycznym (na ile potrafiłam to stwierdzić)... I jeszcze polityczne tło fascynujące i złożone. Momentami zastanawiałam się, czy taka książka, ale o zdarzeniach w Polsce, mogłaby się u nas ukazać.
Podobno historie opisywane przez Dána oparte są na prawdziwych wydarzeniach. Brrrr!
Główny bohater da się lubić — do bólu szlachetny, a przy tym już na wstępie Autor pokazuje odbiorcy, komu ma kibicować. Koledzy policjanci zróżnicowani, dało się ich jako tako zapamiętać mimo obco brzmiących imion. Nawet ci źli nie są monolitycznie źli, trafiają się charaktery czarne, czarniejsze i szarawe. Niekiedy przechodzą z jednej kategorii do drugiej.
Fabuła ciekawa — wykracza poza standardowe śledztwo, zdobywanie dowodów, szukanie motywów, główkowanie... Jest zagrożenie życia protagonisty, świadkowie padają jak muchy.
Dowiedziałam się ponadto, że czeski i słowacki to dwa różne języki, że jeden z tych narodów zazwyczaj jest w stanie nieźle opanować mowę drugiego, ale w drugą stronę to już nie działa, że można mówić po słowacku z czeskim akcentem... Kto by pomyślał! Kiedyś trzymałam w rękach słownik czesko-słowacki i bardzo mnie on bawił.
Język również bardzo przyzwoity, zwróciłam uwagę tylko na traktowanie stryja i wujka jak synonimów. Ale chyba i to dałoby się usprawiedliwić. Może jeszcze jakieś powtórzenie mignęło, lecz już nie pamiętam. Kiedy kumple dogryzają sobie nawzajem, niektóre powiedzonka mają śmieszne. Ta szczypta humoru też na plus.
Ogółem — pół tysiąca stron dobrej, wciągającej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz