Tytuł: Treasure Island
Tytuł tłumaczenia: Wyspa skarbów
Autor: Robert Louis Stevenson
Autor: Robert Louis Stevenson
Wydawnictwo: HarperCollinsPublishers
Rok 1. wydania: 1883
Najwyraźniej nie jestem małym chłopcem, bo książka mi się nie spodobała.
Postacie wydawały mi się niewiarygodne — dorośli, którzy nie potrafią utrzymać języka za zębami nawet w tak ważnej i mocno wymagającej dyskrecji sprawie jak wyprawa po skarb, dzieciak wyczyniający najróżniejsze głupoty, które zwykle okazują się mieć nieoczekiwanie pożądane skutki... Piraci przerysowani — tak źli, że już gorsi być nie mogą. Nawet godziny nie potrafią wytrzymać na trzeźwo.
Fabuła też mnie nie przekonała. W obliczu zagrożenia życia własnego i dziecka, karczmarka uparcie usiłuje podliczyć rachunek zmarłego klienta. Chłopak ukrywa się w beczce z jabłkami i stamtąd podsłuchuje tajne plany? To się już komuś przydarzyło? Serio? Łódki nagminnie idą pod wodę... Wszystko razem sprawia wrażenie zdarzeń wydumanych tylko po to, aby pchnąć akcję do przodu.
Męczył mnie marynarski żargon bandytów, trudno było zrozumieć, co oni tam do siebie szwargoczą. Żeby to chociaż ciekawe było, może bym się bardziej postarała... A tu głównie "Hej ho! I butelka rumu"...
Po tak słynnej książce spodziewałam się czegoś więcej. I to niezupełnie tak, że rozczarowała, bo to powieść dla dzieci. Harry Potter jest o wiele ciekawszy. I łatwiej przy nim zawiesić niewiarę, choć opowiada o świecie magów.
Finklo droga. Po pierwsze - to powieść z XIX w wieku. Weż poprawkę! Po drugie - takie książki czyta się mając lat naście :). Taką analizą możesz zabić każdą książkę dla dzieci i młodzieży.
OdpowiedzUsuńJakąś poprawkę biorę -- zaznaczam w pierwszym zdaniu, że taka może być przyczyna niepowodzenia. :-)
OdpowiedzUsuńAle czytałam (na długo po uzyskaniu dowodu) różne książki dla dzieci i młodzieży i niektóre mi się podobały. Czytałam również kilka dzieł dziewiętnastowiecznych i uważam je za lepiej napisane, fabułę lepiej przemyślaną, postacie mniej groteskowe... Być może połączenie obydwu cech słabo się sprawdza (z podobnych lektur przychodzi mi do głowy tylko wydany w 1911 "Piotruś Pan" i on także nie przypadł mi do gustu).
Trochę nie rozumiem, dlaczego "Wyspa skarbów" jest tak szanowana, chętnie ekranizowana... To chyba nawet lektura szkolna...
Bo jest fajna? Bo jest prekursorska? Pewnych książek nie powinno się czytać zbyt analitycznie. "Winnetou" na przykład.
OdpowiedzUsuńNo właśnie tej fajności nie mogę odnaleźć. Nic mi się nie podoba. Z prekursorstwem się zgodzę. Mayem się kiedyś zaczytywałam, dopiero po kilku książkach zaczęło mi przeszkadzać, że każdy napotkany na prerii facet mówi po niemiecku. ;-)
OdpowiedzUsuńA czarna plama? A Ben Gunn? A skarb wreszcie? To jest niefajne? A tak przy okazji: W Polsce ukazały się co najmniej dwa "prequele" "Wyspy...": "Złoto z Portobello" A.D. Howdena Smitha (słabsze moim zdaniem) i "Przygody Bena Gunna" R.L. Delderfielda (całkiem ciekawe). A co do Shatterhanda: mdliła mnie jego świętoszkowatość i poczucie własnej nieomylności, jak ostatnio czytałem :).
OdpowiedzUsuńOK, czarna plama to jest jakiś ciekawy zwyczaj. Szkoda, że wyssany z palca. Ben Gunn? Bardziej mi się podobał Robinson Crusoe. Skarb? Nie, głupie i niewolnicze uganianie się za forsą po stosach trupów nie jest fajne.
OdpowiedzUsuńTeraz już bym pewnie po Maya nie sięgała. Kiedyś czytałam i wystarczy. Tak, różni Oldowie byli fenomenalni pod każdym możliwym względem. Ale przynajmniej nie zachowywali się tak idiotycznie jak Jim (tę fuchę wypełniał Hobble Frank), więc mogłam im kibicować. Bo temu młodemu bęcwałowi...