Autor: P.D. James
Klasyczny kryminał — w piątkowy wieczór w archiwum kliniki psychiatrycznej odkryte zostają zwłoki dyrektorki administracyjnej. Wiadomo, kto znajdował się w budynku. Pacjentów raczej można wykluczyć — bez przerwy znajdowali się pod opieką personelu. Co innego z samym personelem — niby większość ma alibi, ale a to ktoś wyszedł na chwilę, a to kimnął się na kozetce, skoro pacjent nie przyszedł...
Szybko okazuje się, że
zaskakująco wiele osób mogło mieć motyw. Tym bardziej, że za
dyrektorką nikt nie przepadał. Do tego miała sporo pieniędzy, a w
dniu śmierci dowiedziała się czegoś złego o pracy kliniki i
zdecydowała opowiedzieć o tym komuś postawionemu wyżej. Tylko nie chciała przez telefon, a on nie mógł przyjechać od razu.
Fabuła nie rzuciła mnie na kolana, bo Autorka szybko zawęża grono podejrzanych do dwóch osób, z których żadna nie jest kryształowo czystą postacią. Za mało zabawy w zgadywanie. Sam śledczy dość szybko wyrabia sobie opinię, kto zamordował, ale nie wiem, na jakiej podstawie doszedł do tego wniosku.
Trudno mi było uwierzyć, że policyjny detektyw jeszcze nigdy nie natrafił na sprawę, której nie mógł rozwiązać. Głupi nie jest, ale wcale nie sprawia wrażenia geniusza.
Widać „angielskość” powieści. Mnóstwo spokoju, nawet makabryczne znalezisko nie skłania nikogo do nieprzystojnego pośpiechu. Owszem, ktoś tam się zdenerwował, ale szybko dochodzi do siebie. Sporo herbaty przy każdej okazji. Klimat ekscentryków, większość bohaterów należy do zamożnej klasy średniej i ma swoje przyzwyczajenia i poglądy. Trzeba przyznać, że postacie są dość wyraziste.
Gdzieś tam mignęła mi literówka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz