Autor: Lidia Yuhnavitch
Książka do mnie nie przemówiła. Za mało konkretów, za dużo mętnych domniemywań i niedopowiedzeń. Najbogatsze resztki ludzkości schroniły się gdzieś. Chyba gdzieś wysoko, znaczy w kosmosie nad Ziemią. Ale połączenie nie zostało zerwane, pobierają z Ziemi to, czego potrzebują. Jakoś. Nie wiadomo dokładnie, czego potrzebują, bo są niemal samowystarczalni. Ale coś pobierają.
Nie mają organów płciowych, ale są ogarnięci manią seksu. Myślą tylko o tym. Nie próbują ratować Ziemi, prowadzić badań, poprawiać swojego losu, szans na przetrwanie i stworzenie następnych pokoleń. Nie. Zabronili sobie zachowań związanych z seksem, a teraz łamią własne zakazy. Oprócz tego namiętnie rzeźbią w żywej skórze. Rządzi nimi psychopata. Chyba wszyscy to wiedzą, ale on nadal żyje i rządzi. Chociaż nie otacza się gwardią pretorianów.
Niektóre jednostki są obdarzone supermocami o skali przekraczającej nawet fantastyczne normy (Superman to przy nich niemowlak uzbrojony w grzechotkę). Nie wiadomo dlaczego, w jaki sposób je uzyskały. Bo tak. Prawdopodobnie po to, żeby popchnąć fabułę do przodu i stworzyć jakieś twisty i zawirowania.
Męczyła mnie obsesja na temat seksu i brak zależności przyczynowo skutkowych. Jeśli niektórzy bohaterowie są aż tak utalentowani, to dlaczego nie osiągną swoich celów tak po prostu, tylko mozolnie przechodzą przez wszystkie zakręty akcji? Może sami nie wiedzą, co potrafią.
Jakieś robaki "przetrwały czterdzieści miliardów lat". Hmmm. To naprawdę spore osiągnięcie, bo Wszechświat istnieje dwa czy trzy razy krócej. Zastanawiam się, co tutaj miało być. Jeśli miliony, to żadne to dziwo dla gatunku robaków. Może czterysta milionów? A może Autorka wzięła pierwsze lepsze duże liczby z sufitu?
Technicznie też szału nie ma. Znalazłam "stróżki ciekłego płomienia" (str. 136). I nie chodziło o westalki pilnujące ogniska ani nic z tych rzeczy. Gdzieś tam kaleka konstrukcja, składająca się tylko z połowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz