Autor: Marek Krajewski
Kolejny kryminał Krajewskiego z akcją osadzoną przed około wiekiem. Tym razem dwudziestolecie międzywojenne, jego początek. Zaczyna się na Kresach, gdzie lokalny watażka terroryzuje ludność. Między innymi ucina po jednym palcu zgwałconym dziewczynom. Ot, tak, żeby każdy wiedział, że cnota panny przepadła gdzieś w stepach i lasach.
Wkrótce pojawiają się nieoczekiwane konsekwencje tego zachowania, a akcja przenosi się do Warszawy i wolnego miasta Gdańska. Krok za krokiem lokalne przestępstwo przeistacza się w wielką politykę. Główny bohater — policjant Popielski — najpierw ma ująć watażkę, potem dostaje kolejne zadania w jakiś sposób wynikające z poprzednich.
Protagonista na pewno nie jest kryształowym człowiekiem — odczuwa nieodparty pociąg do łatwych kobiet, a i za kołnierz nie wylewa — ale jakoś wzbudza sympatię. Może dzięki temu, że bardzo dba o malutką córeczkę, a może to współczucie wywołane utrudniającą mu życie epilepsją. No i nie jest ani alkoholikiem, ani niepohamowanym dziwkarzem. A może chodzi o to, że zawsze jakieś antypatyczne indywiduum źle mu życzy...
Nie rozumiem za bardzo, w jaki sposób główny antagonista prowadzi tak aktywne życie. Tu hulanki na Kresach, tam wielka polityka w Warszawie. Złole w literaturze zazwyczaj są bardzo pracowici. Jako bandyta zawsze dotrzymuje słowa. Jeśli to samo udaje mu się w polityce, to... Chyba powinien wzbudzać szacunek.
Ogólnie czyta się przyjemnie. Niektóre rzeczy wiadomo z historii, ale bardziej intymne szczególiki życia bohaterów pozostają nieznane, więc mogą wciągnąć.
Zauważyłam literówkę, gdzieś tam podmiot ucieka w kosmos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz