Autor: David Weber
Książka z gatunku cegieł (niemal 900 stron), do tego to dopiero początek wielotomowego cyklu, który chyba jeszcze nie został zamknięty. Trudno jednoznacznie określić, czy to fantasy, czy SF. Zaczyna się od tego, że wroga rasa kosmiczna dziesiątkuje ludzi. Garstce udaje się wymknąć z oblężenia i założyć kolejną kolonię. Daleko od pól walk, długo po ich zakończeniu.
No i tu dzieje się coś, co bardzo mnie zdegustowało. Kosmici wydają się tępić wszelkie przejawy zaawansowanej technologii, więc dobrze, żeby nowa kolonia nie afiszowała się z lotami w Kosmos czy choćby radiem. Wobec tego przywódcy uciekinierów decydują, aby kolonistom zmienić pamięć i narzucić religię maksymalnie hamującą rozwój. Sami zachowują wszelkie wynalazki ludzkości i przypisują sobie role archaniołów, dysponując wachlarzem sztuczek zdolnych rzucić na kolana każdego maluczkiego.
Decyzja wydaje się tak głupia, krótkowzroczna i megalomańska, że aż przykro czytało się o jej skutkach. No, nie lubię, kiedy bohaterowie książek zachowują się idiotycznie.
Stąd wiele cech fantasy w książce — mało zaawansowane technologie używane przez kolonistów, wciąż silna wiara, że przodkowie kontaktowali się z aniołami, teokracja, a nawet smoki (takie stworzenia żyły wcześniej na wybranej planecie).
Jak na rasową fantasy przystało, na początku książki znajdują się mapki. A na końcu spis postaci (przydatny, bo jest ich mnóstwo, a wiele nosi nazwiska z kultur spoza europejskiego podwórka), glosariusz oraz informacja o miarach czasu.
Fabuła raczej męska — pełno tu walk, politycznych intryg i szpiegowania. No, chłopcy bawią się w przepychankę o władzę, która nigdy nie wydawała mi się fascynująca.
Bardzo dużo infodumpów potrzebnych do opisania tego świata. Warunki geograficzne, klimat, polityka, handel, koligacje rodzinne. Nie przeczę — Autor się napracował przy kreacji. Ale to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Raczej przy tym ziewają.
Nie zauważyłam usterek językowych.
Ano tak, cykl jeszcze niedomknięty. Stosunkowo niedawno wyszedł także u nas "Na znak tryumfu", bodajże dziesiąta część owego cyklona Webera. Ja przyznam, że nawet lubię, przeczytałem całość, mimo, że uważam, iż został już za bardzo rozciągnięty. Mimo wszystko, jednak Weber potrafi wciągnąć.
OdpowiedzUsuńKilka pierwszych tomów moim zdaniem najlepsze, a ostrzegam, że technikaliów i później nie brakuje.
Czyli z manufaktury ciągle wychodzą kolejne cegły? No, mnie pierwszy tom wciągał z bardzo umiarkowaną siłą, zwłaszcza z początku. Fakt, że później się poprawiło.
Usuń