Romansu ciąg dalszy. Justyna przy każdej okazji spotyka się z Janem Bohatyrowiczem. Posuwa się nawet do pomocy przy żniwach i mimo nie całkiem odpowiedniego stroju, bierze sierp i coś tam próbuje żąć. Toczy długie rozmowy z gadatliwą matką Jana i z jego milkliwym stryjem. Z tym ostatnim rozmawiają głównie o przeszłości, panna zaczyna coś tam rozumieć.
Aby wątek romantyczny nie był zbyt prosty, Justyną zaczyna się również interesować inny mężczyzna — równie bogaty, co bezwartościowy. Stara miłość, kuzynek też chętnie by sobie poflirtował. A i dla Janka stroi się jego przyjaciółka z lat dziecinnych, strasznie zazdrosna o panienkę.
W tym wszystkim zaczęła mnie irytować dwubiegunowość postaci. Ci pracowici są pełni cnót, pozostali — odpychający, zajmują się głównie wyglądem, hipochondrią, zabawą i byciem znudzonym (oczywiście, jak to u szwarccharakterów bywa, te dwie cechy raczej idą w parze, niż się wykluczają). Może Kirłowa i zazdrosna chłopka wykazują jakieś odcienie szarości. Cała reszta jest albo biała, albo czarna, co pozbawia ich ludzkiego wymiaru.
Praca wygląda przy tym na lekką — nawet podczas żniw kobiety przerzucają się żartami. No, nic tylko wyprowadzać się na wieś, pod strzechy i tam prowadzić spokojne i cnotliwe życie pełne szacunku dla przodków (najlepiej powstańców) i zrozumienia dla współczesnych. Szkoda, że ten obrazek jest zbyt piękny, aby był prawdziwy.
Zaskoczyło mnie, że natychmiast po ścięciu zboże zwozi się z pola. Kiedy ostatni byłam na wsi podczas żniw, snopki przez dobrych kilka dni schły sobie na rżyskach, poukładane w kopy, dopiero później zwoziło się je do stodół i młóciło.
Zauważyłam ze dwie literówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz