Autor: Dave Goulson
Autor jest pasjonatem i to widać. Od dziecka interesował się zwierzętami, a po osiągnięciu dorosłości wcale mu nie przeszło. Pewnie dobrze. Trzmiele wydają się zajmować szczególne miejsce w jego sercu. Goulson potrafi zarażać entuzjazmem, nawet za pośrednictwem papieru.
Książka opowiada o różnych aspektach życia trzmieli. Zaczyna się od cyklu rocznego i temperatury (muszą się nieźle rozgrzać, zanim mogą wzbić się w powietrze), potem następuje szereg różnorodnych ciekawostek (spodobały mi się kukułcze zwyczaje niektórych gatunków), a na końcu mamy opisy walki o ochronę tych owadów i próby reintrodukcji.
Praca nie pomija przy tym życia Autora i to już uznałabym za wadę. Uważam, że rozdziały o kupowaniu kawałka ziemi we Francji (aby przekształcić ją w przyjazną trzmielom łąkę) oraz zakładaniu fundacji poświęconej ochronie trzmieli można spokojnie wyrzucić albo chociaż okroić.
Odrobinę przeszkadzała mi również angielskość książki. Jakby trzmiele mówiły określonym językiem. Najpierw opisy sprowadzenia tych owadów na Nową Zelandię, później — kiedy już w Anglii dany gatunek wyginął — próby sprowadzenia z powrotem młodych królowych. I to koniecznie nowozelandzkich, szwedzkie z jakiegoś powodu uznano za gorsze. W środku sporo na temat brytyjskiej fundacji chroniącej trzmiele... Mam wrażenie, że te rzeczy są mało interesujące dla polskiego czytelnika.
Z wpadek merytorycznych: na stronie 87 Autor twierdzi, że 1600 kilometrów to "więcej niż czterokrotna odległość do Księżyca". No cóż, zdarzało mi się być o wiele dalej od domu, ale jakimś cudem przegapiłam ten brak atmosfery i mniejszą grawitację. Ktoś tu się rąbnął o trzy rzędy wielkości.
Książkę ilustrują czarno-białe fotografie trzmieli. Szkoda, że nie są kolorowe, bo nie sposób dostrzec różnic między poszczególnymi gatunkami. Czasem nawet trudno orzec, gdzie kończy się kwiat, a zaczyna owad. Na końcu zamieszczono listę trzmielich gatunków (z nazwami po łacinie, angielsku i polsku).
Nie zauważyłam usterek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz