Autor: Magdalena Kostyszyn
Wydawnictwo: Flow Books
Tytuł obiecuje co innego niż zawiera książka. Spodziewałam się (anty)porad na temat prowadzenia domu. A dostałam zbiór wypowiedzi na bardzo różne tematy. Od typów teściowych, przez rozmowę kwalifikacyjną do dziwacznych świąt (dzień ręcznika itp.). No, odnoszę wrażenie, że większość była nie na temat.
Trochę to wyglądało, jakby Autorka prowadziła bloga, w którym omawia rozmaite, akurat irytujące ją zjawiska. Aż pewnego pięknego dnia postanowiła zrobić z tego książkę, więc zebrała wszystko do kupy, opatrzyła jakimś chwytliwym tytułem i ruszyła na poszukiwanie wydawcy.
Do tego felietoniki są niekonsystentne. Najpierw opis porannej wyprawy z dziećmi do przedszkola, a kilkadziesiąt stron później żale, że kobiety bezdzietne są dyskryminowane w miejscu pracy (ja tam nic podobnego nie zauważyłam, ale może słabo szukałam). Jeszcze później — że przy okazji rodzinnych spędów ciotki nagabują ją o potomstwo, bo tu już trzydzieści lat... To jak w końcu z tymi dziećmi?
Albo Autorka próbuje uchodzić za ekspertkę w sprawach, na których się nie zna, albo za bardzo się wygłupia i lubi sobie czasami coś zmyślić.
Uważa się za marną gospodynię — jak sugeruje tytuł. No cóż... Ja mam w domu taki bałagan, że pewnie bałaby się do mnie wejść z obawy, że przyklei się do podłogi. Z mojego miejsca na spektrum to Kostyszyn wygląda na całkiem przeciętną panią domu.
Styl bardzo sympatyczny — wesoły, lekki. Trafiają się wulgaryzmy, ale jakoś nie rażą. Zapewne to lekkie tło sprawia, że bluzgi dobrze się w nie wtapiają.
Pod względem językowym nie jest źle — zauważyłam jedną literówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz