Tytuł: Cudowne i pożyteczne
Tytuł oryginału: The Uses of Enchantment
Autor: Bruno Bettelheim
Autor: Bruno Bettelheim
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.
Rok 1. wydania: 1977
Podtytuł: "O znaczeniach i wartościach baśni" coś mówi o treści, ale jeszcze nie wszystko. Książka poświęcona jest rozważaniom nad najbardziej znanymi w Europie baśniami z punktu widzenia psychoanalizy. Dość znana pozycja, może nawet klasyka gatunku, do której często odwołują się inne publikacje. Zatem i ja zajrzałam.
Bettelheim był psychoanalitykiem, psychologiem, pediatrą i pedagogiem, więc wiedział, o czym pisze. Wręcz trudno wyobrazić sobie lepsze kwalifikacje do stworzenia takiej pracy.
Niektóre informacje bardzo ciekawe, pozwalają inaczej spojrzeć na historyjki opowiadane dzieciom. Niestety, wszystko oblane jest gęstym i przestygłym sosem freudyzmu. A ja nie znoszę Freuda. Uważam, że jako człowiek był kawałem drania, a jako ekhm! naukowiec często zapominał o naukowych metodach badawczych, falsyfikowalności hipotez i podobnych drobiazgach. Z wieloma jego tezami się nie zgadzam. Bardzo szybko zaczęły mi więc przeszkadzać "fazy edypalne" (rzadziej oralne) wciskane na siłę do każdej baśni i widzenie fallusa w każdym drzewie.
Irytowało mnie również niekonsekwentne traktowanie dzieci. W zależności od potrzeb, od udowadnianej akurat tezy, kilkuletnie bęcwałki nie rozumieją potwornych wymagań stawianych przez miłych dotychczas rodziców albo młodzi geniusze bez trudu domyślają się — przedświadomie — że trzy krople krwi uronione przez matkę Śnieżki symbolizują seks, a ściślej: menstruację, deflorację i poród. A ja, głupia, musiałam przeczytać książkę, żeby sobie tę oczywistość uświadomić.
Albo inny przykład, z analizy "Czerwonego Kapturka", s. 279:
Myśliwy wydobywa Czerwoną Czapeczkę z brzucha wilka w sposób, który przypomina zabieg cesarskiego cięcia; budzi to skojarzenia z brzemiennością i wydawaniem dzieci na świat. Tym samym w nieświadomości dziecka pojawia się pytanie krążące wokół zagadki aktu seksualnego. W jaki sposób płód dostaje się do łona matki? — zastanawia się dziecko. I dochodzi do wniosku, że dzieje się to przez połknięcie czegoś, jak w przypadku wilka.
Jasne... Ręka do góry, kto przy scenie z ratowaniem babci i wnuczki myślał o cesarce? Zwłaszcza jako niewinne dziecię... Owszem, dziecko może dojść do wniosku, że mama ma braciszka w brzuszku, bo go zjadła, ale wydaje mi się, że i bez baśni tak pomyśli. Za to nie przemknie brzdącowi przez głowę "zagadka aktu seksualnego".
Ogromny wpływ na całokształt książki wywarła tłumaczka, Danuta Danek. Nie tylko przełożyła treść, ale również opatrzyła ją przypisami, dołożyła dziesięć stron wprowadzenia i czterdzieści posłowia. Nieco za dużo tego. Owszem, informację, że w języku niemieckim słynne "id, ego i superego" brzmią całkiem inaczej, prościej (a polskie odpowiedniki wzięły się raczej z angielskich tłumaczeń niż z oryginałów), uważam za ciekawą. Ale życiorys Bettelheima i przegląd innych jego prac można już było sobie odpuścić.
Język lekko archaiczny. Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że książka została wydana po raz pierwszy w 1977, a zatem prawdopodobnie powstała niewiele wcześniej. Styl nasuwał mi skojarzenia z początkiem XX wieku. Ale może to kwestia tłumaczenia. Albo moje antyfreudowskie skrzywienie.
Ogólnie, uważam, że warto przeczytać — można się dowiedzieć wielu interesujących rzeczy — ale koniecznie trzeba to robić z krytycznym nastawieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz