piątek, 27 stycznia 2017

"Smoczy tron" — bez polotu

Tytuł:           Smoczy tron         
Tytuł oryginału: The Dragonbone Chair
Autor:           Tad Williams        
Wydawnictwo:     Rebis               
Rok 1. wydania:  1988                

Fantasy, dość sztampowe. Pierwszy tom trylogii "Pamięć, Smutek i Cierń". Wpisu o dwóch następnych raczej nie należy się spodziewać.

Świat aż nieprzyjemnie podobny do naszego — religia, w której syn boży nie został ukrzyżowany, lecz powieszony do góry nogami na drzewie, stosunkowo niedawno zastąpiła politeizm. Dwanaście miesięcy o nazwach łudząco podobnych do angielskich. Siedem dni tygodnia o nazwach łudząco podobnych do angielskich. Świat urozmaicają różne humanoidalne rasy, z których najlepiej poznajemy Sithów (odpowiednik klasycznych elfów) i trolle (przypominające niziołki). Tak, jedna rasa jest pisana dużą literą, a druga małą.

Mimo zestawu warunków koniecznych dla młodocianego bohatera — odważne dziecko o szlachetnym sercu, wcześnie osierocone, niedoceniane przez nikogo za wyjątkiem przemądrego opiekuna — nie mogłam wykrzesać z siebie cieplejszych uczuć do Simona. Jakoś nie przepadam za bęcwałami, więc czternastolatek zbyt głupi, aby zrobić zakupy na targu, mnie nie uwiódł. No i co to za chłopak, który nie potrafi wejść na drzewo, żeby sobie ubrania nie podrzeć? Fajtłapa jakaś. Przez całą książkę protagonista nie tyle dąży do jakiegoś celu, co pozwala się popychać ludziom i wydarzeniom w różne strony.

Zwroty fabuły niekiedy tak przewidywalne, że aż miałam ochotę przerzucić parę kartek, kiedy już to nieuniknione się zdarzy i poszukać czegoś mniej oczywistego. Zdarzały się zaskoczenia, ale rzadko.

Zakończenie — jak na mój gust — zbyt otwarte. Praktycznie żaden wątek nie zostaje domknięty, dowiadujemy się tylko, kto przeżył, aby wystąpić w drugim tomie. Nie lubię takich zagrań. Jeśli daje się czytelnikowi książkę do ręki, to niech to będzie gotowy towar, a nie zajawka następnej części.

Okładka — standardzik dla młodych chłopców: mięśniak wymachujący wielkim mieczem, którego pochwa ani chybi wiecznie wlecze się po ziemi (a może i nie — drugi miecz ma przy pasie, może ten większy nosi luzem) i roznegliżowana dziewoja. Co ciekawe, w treści półgołej wojowniczki jakoś nie zauważyłam. Ale może to po prostu długowłosy elf.

Z błędów najbardziej rozbawił mnie "las o powierzchni nie większej niż sto jardów". Niecałe dziesięć na dziesięć metrów (wydaje mi się, że korona sporego drzewa może rzucać cień o większej powierzchni. W południe). Co ciekawe, kilka osób łazi po tej "puszczy" chyba przez pół dnia. Nawet polana tam się zmieściła! Oprócz tego zaskoczyły mnie pochodnie z sitowia. Toż to się powinno palić jak słoma! Czyli taka pochodnia dawałaby kilka minut światła. Ale nie znam się, nigdy sobie pochodnią nie przyświecałam. I ciekawostka astronomiczna — księżyc na północnej części nieba. A nic nie wskazuje na to, że akcja dzieje się na południowej półkuli. Wprost przeciwnie — im dalej na północ, tym zimniej.

Język — jest spory potencjał do poprawy. Interpunkcja kuleje, trafiają się literówki, powtórzenia, dziwne sformułowania (na przykład perliste kolory), ludzie jadący wierzchem notorycznie szarpią za lejce zamiast za wodze...

8 komentarzy:

  1. "bez polotu" - coś napiszę, jak się odpowietrzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam z niecierpliwością. Jakby co, to jaki adres podać pogotowiu? ;-)

      Usuń
    2. Nie mam teraz czasu, a to znieważenie Williamsa prosi się o długą odpowiedź, ale zakoduję sobie i wrócę do tego :D

      Adres publicznie? Żeby fani sterczący pod chatą moje pieski denerwowali? Jak chcesz sprawdzić ile czasu zabierze Ci dotarcie na piwo, to na PW pytaj :P

      Usuń
    3. Dobra, żyjesz, nie dusisz się, jakoś wytrzymam bez wzywania erki i adresu. ;-)
      OK, spokojnie poczekam na rycerza w świetlistej zbroi broniącego umiłowanego Autora.
      A może to taka sprytna strategia? Książka długo mi w pamięci nie zostanie, oddałam do biblioteki już dawno, argumenty powolutku wietrzeją... ;-)

      Usuń
  2. Omawiasz błędy tłumacza a nie autora ( typu interpunkcja ) nie skupiajac sie na wartości merytorycznej i przekazie autora. Nie nawiązujesz do źródła stworzenia powieści ani nie opowiadasz o pełnym dramatis personae w skali róznorodności bohaterów. Jako recenzentka argumentuj nie uszczypliwościa a faktem (uzywajac np przypisów) . Recenzja musi byl pełna i obiektywna a nie nastawiona na dołożenie wynikajace z faktu że ewidentnie a co za tym idzie prawdopodobnie nie jest to ksiązka dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie -- nie napisałam o bohaterach, ledwie wspomniałam o głównym i innych rasach (bardziej sztampowych niż oryginalnych). Zgadza się, że tych postaci jest dużo i zapewniają pewne urozmaicenie.
      Interpunkcja i literówki to wina przede wszystkim wydawnictwa, autor nie ma na to dużego wpływu, a przy przekładach -- żadnego. Ale czy to tłumacz źle oddał powierzchnię lasu, położenie księżyca i materiał na pochodnie? Wydaje się, że to rzeczy tak banalne do przełożenia, że trudno się pomylić. Żeby ostatecznie rozstrzygnąć, trzeba by zajrzeć do oryginału.
      Mogłam napisać, że to książka dla bardzo młodych i bezkrytycznych czytelników, ale wtedy niejedna osoba mogłaby się poczuć urażona. Tak źle i tak niedobrze.

      Usuń
  3. Miód na uszy, a raczej oczy. Dokładnie myślałem to samo po przeczytaniu pierwszych 10 stron myślałem że coś zrobię tej książce. Po kolejnych kilku czułem się jakby autor mnie obrażał. Niestety nie wytrzymałem długo więc nie jestem w stanie powiedzieć nic o całokształcie dzieła, jednak szkoda mi trochę czasu na taki skład papieru, skoro tak się zaczyna... choć podobno potem się "rozkręca". Czyli pewnie jest dużo bum! i bam! i och! :))) pozdróweczka!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem osamotniona. :-)
      Ja byłam twarda i doczytałam, a Ty zaoszczędziłeś czas. Czy się rozkręca? Najwięcej jest uciekania przed niebezpieczeństwem. Czasami nawet w przemyślanym kierunku. Wybuchów nie pamiętam. ;-)

      Usuń