Autor: Duncan Falconer
Książka rozkręca się nietypowo: najpierw pojawia się jeden wątek, w kolejnym rozdziale drugi, niespecjalnie powiązany, w następnym — jeszcze jeden. I tak dalej. Przyzwyczaiłam się do pierwszego bohatera, a tu on po odegraniu swojej roli przepada na wiele stron. Irytowało mnie nieco, że tak długo nie wiem, o co właściwie chodzi w tej powieści (a uważam, że po jednej dziesiątej książki czytelnik powinien już mieć co najmniej koncepcję). Ale kiedy już wszystkie wątki się połączą, a stawka wyklaruje, robi się ciekawie. Okazuje się, że każda postać była potrzebna, a gra jest ważna.
Trochę przeszkadzał mi ktoś w rodzaju telepaty odgrywający ważną rolę w fabule. Lubię fantastykę, ale nie w takich niekontrolowanych połączeniach. Wydaje mi się to pójściem na łatwiznę. Nie wiadomo, jak rozwiązać problem, więc zwalmy to na kosmitów, długowieczne elfy albo innego Supermena.
Co ciekawe, bohaterami są niemal wyłącznie mężczyźni. Kobiety mogą być matkami (a i to rzadko), kochankami już raczej nie. Cóż, bardzo męski świat, męskie zabawy w agentów i żołnierzy — notabene środowisko bardzo bliskie Autorowi. Niekiedy sam żartuje z obsikiwania terenu.
Trochę mi brakowało wykorzystania Internetu. Sądzę, że przydałby się chociażby do pracy nad talentem Gabriela. Taniej przejrzeć setki zdjęć, niż lecieć gdzieś samolotem tylko po to, żeby od rzutu oka przekonać się, że to pudło. A w momencie opublikowania książki Wikipedia dawno istniała i miała się nieźle.
Ogólnie, kiedy już stało się jasne, o co w tym wszystkim chodzi, czytało się całkiem przyjemnie. Ostatnie rozdziały nawet emocjonujące, z realnym zagrożeniem.
Niestety, mogło być lepiej pod względem językowym. Widziałam jakieś literówki, zagubione podmioty, powtórzenia (czasami wynikające z tłumaczenia z angielskiego)... Gdzieś tam Falconer pomylił przeciążenie z grawitacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz