poniedziałek, 5 kwietnia 2021

"Sekrety Polihymnii" — o muzyce

Tytuł:          Sekrety Polihymnii
Autor:          Jerzy Waldorff    
Wydawnictwo:    Iskry             
Rok 1. wydania: 1956              

Książka o muzyce. Składa się z trzech części. Pierwsza opowiada o najważniejszych instrumentach muzycznych, od fortepianu do batuty dyrygenta. Jak powstały, ewoluowały, w jakich dziełach zostały najlepiej zaprezentowane... Druga, najobszerniejsza mówi o historii muzyki — zapis nutowy, formy muzyczne (na przykład różne tańce, pieśni, symfonie i wiele innych). Załapują się również poboczne tematy takie jak balet czy jazz. Ostatnia część to słowniczek terminów muzycznych z dość rozbudowanymi opisami.

Większość książki czytałam z zaciekawieniem i poczuciem, że dowiaduję się ważnych rzeczy. Ale pod koniec drugiej części coś się popsuło — Autor zaczął opisywać czasy sobie współczesne. Rozwodził się na temat znajomych (ludzi i budynków), wdawał w niepotrzebne szczegóły. Rozumiem, że niektóre rzeczy uznał za ważne, bo zetknął się z nimi osobiście, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że powinien dokonać ostrzejszej selekcji materiału.

Mam szansę zetknąć się z różnymi instrumentami, wsłuchać się w nie uważniej, docenić (no, może akurat nie w tej chwili, trzeba będzie poczekać na koniec pandemii)... Ale co mi przyjdzie po historii zamkniętego warszawskiego teatru? Nie oszukujmy się, że miał znaczący wpływ na światową muzykę.

To ciekawe, w jak innych światach żyliśmy z Waldorffem. Dla Autora to naturalne, że jeśli człowiek chce sprawdzić, jak brzmi jakiś dźwięk, to podchodzi do fortepianu i uderza w klawisz. Dla mnie... Cóż, mogłabym to zrobić dopiero długo po zakończeniu edukacji (a nie poprzestałam na podstawówce). Zdarzało się w dzieciństwie widzieć jakieś pianina (w przedszkolu, na lekcjach muzyki, na apelach, sporadycznie w mieszkaniach koleżanek...), ale nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby mi na nich brzdąkać. Przecież wiadomo, że waliłabym w klawiaturę butami, podpaliła instrument albo zrobiła coś równie głupiego. Fortepian? Na pewno widziałam z bliska w muzeum instrumentów muzycznych. Ale też obyło się bez dotykania.

Styl gawędziarski, przyjemny, dopóki Waldorff trzyma się istotnych motywów. W przeciwnym wypadku — zaczyna przytłaczać.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz