Autor: Juan Arsuaga
Tytuł i podtytuł ("Fascynująca podróż przez 4 miliardy lat") obiecują więcej, niż książka dostarcza. Spodziewałam się z grubsza chronologicznej opowieści o powstawaniu kolejnych królestw, typów, gromad itd. Dostałam kilkanaście rozdziałów poświęconych tym zagadnieniom z ewolucji, które wydają się interesować Autora.
Rozumiem, że trudno powiedzieć cokolwiek o ewolucji jednokomórkowców — były, minęły, jakiekolwiek ślady ich życia należą do rzadkości. Ale brakowało mi roślin. O zwierzętach człowiek uczył się na biologii — omawialiśmy robaki, pierścienice, kręgowce... Rośliny zawsze traktowane były po łebkach i ta książka nie jest wyjątkiem. A one też jakoś wylazły z morza na ląd, wykształciły tkanki, mają swoją fizjologię i cudownie skomplikowaną chemię.
O dinozaurach też mogłoby być więcej. A tymczasem Arsuaga omawia takie problemy jak nieuchronność powstawania różnych typów zwierząt (no, ta konwergencja to jest jakiś argument), postęp w ewolucji, różne koncepcje i podziały wśród ewolucjonistów... Słowem — to książka o ewolucji, a wcale nie o życiu. Do tego, po długim przekonywaniu, że Homo sapiens jest zwierzęciem jak wiele innych, Autor pół książki poświęca naszemu gatunkowi. Owszem, to jest ciekawe, ale nie trwało 4 miliardy lat, jak obiecuje okładka.
Mam wrażenie, że Arsuaga traktuje czytelników niezupełnie z góry, ale zakłada, że nie są zbyt mądrzy. Sugeruje, że należy czytać jeden rozdział dziennie (bez przesady, jeden prawie udało mi się przeczytać w tramwaju, podczas powrotu z pracy), często ostrzega, że omawiany termin jest trudny... Nie czułam się z tym dobrze.
Książka ilustrowana jest schematycznymi rysunkami. Nawet sympatycznie wyglądają, chociaż są czarno-białe. Ale w sumie — po co kolory do omawiania teorii?
Zabrakło mi indeksu i bibliografii. Jakaś tam literatura jest w przypisach końcowych, ale to nigdy nie była wygodna w użyciu forma.
Trafiają się literówki, w jednym miejscu z 65 milionów lat zrobiło się 605...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz