Autor: Jacek Dukaj
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Trudno mi zaszufladkować tę książkę. To zbiór sześciu esejów. Najdłuższy, zajmujący ponad połowę objętości, dał tytuł całej książce. Tym razem nie jest to fantastyka, nawet nie fikcja. Autor na pewno nie pisze głupio. Ale czy to już książka popularnonaukowa? Mam wątpliwości, bo Dukaj to pisarz, nie naukowiec. I to się czuje.
W słowotwórstwie (jaki naukowiec pisałby o "myślunku"? Nauka chyba nie zna takiego terminu), w plastyczności języka nieskrępowanego formalizmami... Lektura wymaga pewnego wysiłku, ale to uczta dla umysłu. Przyznajmy, że uczta nieco stresująca, bo często odbiorca nie jest pewien, czy aby właściwymi sztućcami zaatakował potrawę.
Wszystkie eseje łączy zbliżona tematyka — człowiek u progu nowej ery (nie, nie chodzi o wodnika). Głównie chodzi o zmierzch pisma. Owszem, potrafimy czytać i pisać (i umiejętność ta jest rozpowszechniona jak nigdy wcześniej), ale coraz rzadziej korzystamy z tej możliwości, coraz rzadziej odczuwamy taką potrzebę, coraz rzadziej może się ona przydać. A implikacje tej zmiany są rozmaite i obawiam się, że i tak Autor dopiero pokazał wierzchołek góry lodowej.
Książka nie tyle zachęca, co zmusza do refleksji. Cóż, dowiedziałam się, że jestem epigonem. Szczytne to czy wstydliwe? Na moim blogu nie zamieszczam zdjęć okładek. Pszipadek? Nie sądzę. W końcu co za różnica, które wydanie przeczytałam? Na papierze czy na czytniku? Jedno będzie lepiej zredagowane, drugie gorzej, ze stadami literówek włącznie, ale trzon książki pozostaje niezmieniony. No, tłumaczenia już w jakimś stopniu wpływają na treść (dlatego warto czytać oryginały).
Eseje dają wgląd w umysł Dukaja, pozwalają spojrzeć na Jego twórczość pod nowym kątem, ukazują pewien wspólny mianownik prozy fantastycznej. Dla było to niesamowite przeżycie, bo bardzo szanuję ten umysł i uwielbiam twórczość.
Nie zauważyłam żadnych usterek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz