Autor: David Ignatius
Nie wciągnęła mnie ta książka. Ot, amerykańscy chłopcy przestawiają swoje żołnierzyki. Co jakiś czas któryś informator ginie, a wtedy szok i niedowierzanie — jakże to, ci nasi umierają? To nie tak miało być. Jeden przekonuje drugiego, że to bardzo ważna zabawa, a oni są tymi dobrymi. No, mnie nie przekonali, a lektura z tego powodu ciągnęła się niemiłosiernie. Na dodatek mnóstwo miejsca poświęcono nudnym wątkom obyczajowym.
Autor powtarza, że szpiegostwo wcale nie wygląda jak w filmach o Bondzie, ale bohaterowie mieszkają w pięknych i drogich mieszkaniach (ściany i sufit dekorowane płatkami złota, naprawdę jakakolwiek osoba prywatna ma coś takiego w domu?), protagonista myśli głównie o kochance i nawet nie czeka grzecznie z seksem do ostatniej sceny, kiedy już robota zostanie odwalona. Nie potrzebuje "licence to kill", wykańcza sprzymierzeńców swoją indolencją. Do tego w CIA znajduje się tajna komórka (mieszcząca się pod parkingiem)... Tylko superanckich gadżetów zabrakło.
Główny bohater ma jeden interesujący pomysł i czerpie go z książki o działaniach Brytyjczyków podczas drugiej wojny światowej. I ten facet przedstawiany jest jako wyjątkowo bystry — najlepsze wyniki w każdej dziedzinie, ulubieniec szefa, po prostu alfa i omega. Ciekawe, czym inspirują się ci przeciętni agenci. Komiksami?
Przeszkadzało mi jeszcze, że w tych dokonaniach brytyjskich agentów nie ma ani słowa o Polakach. Cała sława ze złamania szyfru Enigmy przypada Anglikom.
Przyznaję, że wojna z terrorystami jest słusznym i zacnym celem. Ale. Gdyby to polscy partyzanci podczas wspominanej w książce wojny wysadzili pociąg z niemieckimi cywilami, raczej byśmy im przyklasnęli, prawda? Nic nie jest takie proste, jak przedstawiają to propagandziści.
Nie zauważyłam wpadek językowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz