Tytuł: The Romance of the Microscope
Autor: Charles Ealand
Wydawnictwo: London, Seeley, Service & Co.
Rok 1. wydania: 1921
Książka przenosi do innego świata. I nie, nie chodzi o fotografie i rysunki tego, co można zobaczyć pod mikroskopem. Mam na myśli całkowicie inną epokę — czasy, kiedy hobbyści angażowali się w swoją pasję bez reszty, poświęcali jej mnóstwo energii, kiedy nie wszystko dało się kupić, wiele rzeczy trzeba było robić samodzielnie...
Na początku dostajemy solidny opis, jak i dlaczego mikroskop działa. Dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Co więcej, pierwsze rozdziały uświadomiły mi, że na lekcjach biologii ten temat został potraktowany bardzo powierzchownie. Na fizyce też pominięto mnóstwo szczególików, być może wychodząc z założenia, że resztę dociekliwi uczniowie sobie doczytają. Hmmm, ja zrobiłam to dopiero teraz, mimo że zdarzało mi się trzymać w rękach różne dzieła traktujące o fizyce.
Oczywiście, książka powstała niemal przed stuleciem, widać, że Autor nie dysponował wiedzą, którą dzisiaj przekazuje się dzieciom w podstawówce — o genetyce nie słyszał, bo i słyszeć nie mógł, liczba królestw całkiem inna... Nieco śmieszyło mnie staromodne wyrażanie się o różnych drobnych organizmach "on".
Dużą zaletę stanowi to, że Ealand nie ogranicza się do biologicznych zastosowań mikroskopu, lecz podsuwa pomysły na preparaty z innych dziedzin — na przykład minerały. Różne kryształy czy zwyczajne kamienie naprawdę mogą ciekawie wyglądać w dużym powiększeniu.
Na minus liczy się silna koncentracja na Wielkiej Brytanii — Autor często wspomina, jakie okazy można spotkać w stawach na terenie Anglii, ale pomija Europę. Jednak łatwo usprawiedliwić te braki: wtedy świat był mniejszy i bardziej lokalny, a dostęp do informacji nieporównywalny z dzisiejszym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz