sobota, 29 września 2018

"Morderstwo pod cenzurą" — lublińskie zbrodnie

Tytuł:          Komisarz Maciejewski
Tom:            1                   
Autor:          Marcin Wroński      
Wydawnictwo:    Red Horse           
Rok 1. wydania: 2007                

Podtytuł "Morderstwo pod cenzurą" nie rzuca się w oczy — w moim wydaniu na okładce go w ogóle nie ma — ale to pod nim znana jest książka. Zapewne, żeby jakoś odróżniała się od pozostałych tomów cyklu o komisarzu Maciejewskim (ten jest pierwszy), a bohater na razie jest podkomisarzem.

Kryminał retro — akcja rozgrywa się w środku dwudziestolecia międzywojennego, w ciągu tygodnia. Podobało mi się odwzorowanie realiów (chociaż się na tym nie znam, więc może jednak jakieś anachronizmy są), łącznie z politycznym tłem: kilka wzmianek o marszałku Piłsudskim, antagonizmy między prawicą a komunistami, do tego powszechna niechęć do Żydów... I na dzień dobry — brutalne morderstwo redaktora jednej z gazet.

Wszystko (no, pomijając jeden samochodowy pościg) rozgrywa się w Lublinie. Jak Autor przyznaje w posłowiu — chciał zapełnić białą plamę na mapie polskiej kryminalistyki. W zorientowaniu się w ówczesnym mieście pomagają dwie mapki pod skrzydełkami okładki. Miły akcent dla czytelnika, który nigdy Lublina nie odwiedzał. Zresztą, pewnie sporo się tam zmieniło przez ostatnie niemal stulecie.

Bardzo męska książka — zaczyna się i kończy na ringu bokserskim (ładna klamra, swoją drogą), główne role odgrywają mężczyźni. Kobiety... cóż, mogą sprzątać, pisać na maszynie albo się prostytuować. Takie czasy. Mimo to powieść czytało się szybko i przyjemnie.

Na początku miałam pewien problem z natłokiem hurtowo wprowadzanych bohaterów, ale szybko dało się nad nimi zapanować i zapamiętać, kto jest główną mendą, a kto tajniakiem. Uważam, że postacie zostały całkiem przyzwoicie zarysowane.

Protagonista, nie bacząc na liczne kłody pod nogami, dowiaduje się, kto i dlaczego zabił. Podczas tego procesu komisarz musi zmierzyć się z poważnymi dylematami. To, moim zdaniem, dodało głębi książce.

Pod względem językowym daleko do ideału. Trafiają się literówki, zgubione podmioty. Fakt, nie ma ich dużo, ale za to jest błąd ortograficzny.

wtorek, 25 września 2018

"Przyjaciel z piekła" — zbiór minipowieści i opowiadań

Tytuł:             Parień iz prieispodniej  
Tytuł tłumaczenia: Przyjaciel z piekła      
Autor:             Arkadij i Boris Strugaccy
Wydawnictwo:       Izdatielstwo AST         
Rok 1. wydania:    1974, 1965, 1979, 1985   

Zbiór dwóch opowiadań i dwóch minipowieści. Wiele łączy te teksty: przede wszystkim uniwersum, ale nie tylko. Przez wiele historii przewijają się nawet te same postacie. Oraz ogólna tematyka: Kosmos, inne rasy rozumne. Nie wiedzieć czemu, prawie zawsze są to humanoidy. Widać taka moda panowała.

Nijak nie spodobało mi się wprowadzenie. Niby fajny pomysł — stylizacja na biografię bohaterów, napisaną w XXIII wieku, ale... Wydaje się przeznaczona dla ludzi, którzy zebrane teksty już znają. Ja niuansów nie zrozumiałam, za to niektóre spoilery zapamiętałam. Nawet kalendarium głównych zdarzeń w powieściach zamieszczono, a w nim między innymi datę śmierci jednego z bohaterów. No, takich rzeczy nie pisze się w przedmowie!

Z opowieści przebija imperialistyczne podejście — my najlepiej wiemy, czego potrzeba innym do szczęścia. I oczywiście, pomożemy opóźnionym w rozwoju rasom wprowadzić u siebie komunizm ustrój powszechnej szczęśliwości, parę medycznych trików pokażemy... O sprzedawaniu tubylcom paciorków i perkalu dziwnym trafem się nie wspomina. A na dodatek mamy bezgraniczną wiarę w dzielnego żołnierza oraz instytucje, które wydają mu rozkazy.

Na plus zabawa formą — większość tekstów zawiera nie tylko proste relacje zdarzeń, lecz również dokumenty, listy, nawet jakaś instrukcja obsługi się znalazła.

Przyjaciel z piekła
Dość długie opowiadanie o tym, jak to Ziemianin ratuje umierającego brata w rozumie, przewozi na Ziemię, leczy, a potem nie ma czasu się nim zająć. Uratowany jest żołnierzem z dokumentnie wypranym mózgiem. Najpierw zakłada, że to jakieś przebieranki wywiadu, potem nikomu nie ufa, w nic nie wierzy. Wyjaśnień nie rozumie, więc ich nie słucha. Dostał robota, urządził mu musztrę, głównie w celu złamania charakteru. Aż przykro się czytało o bohaterze z tak ciasnymi horyzontami.
Ziemianin nie lepszy. Ściągnął płonącego żołnierza do innego świata, wyleczył i zabrał do siebie do domu. Uznał, że nie musi się przejmować jego psychiką — bo to przecież silny i dzielny wojak — więc nie certolił się z przekazywaniem informacji. Także tej, że właśnie kończy wojnę w świecie uratowanego. Nie ukrywał, co sądzi o dowódcach... Na porządne wyjaśnienia nie miał czasu, bo walczył o pokój, więc puścił gościa samopas. A potem szok i niedowierzanie — podopieczny zachowuje się jak żołnierz na wrogim terytorium!
Podczas lektury zastanawiałam się, kim właściwie jest ten kretyn i kto mu pozwolił na takie zabawy.
Narracja na zmianę pierwszo- i trzecioosobowa. Nie widzę powodu dla tych przeskoków — narrator bez przerwy towarzyszy żołnierzowi.

Biespokojstwo (Niepokój)
Najkrótszy tekst z książki, czterdzieści parę stron. Pierwotna wersja "Ślimaka na zboczu". No, tak mi się zdawało, że skądś już znam otwierającą scenę. Na szczęście później warianty się rozjechały, coś się zaczęło dziać.
Pierwsza wersja o wiele bardziej mi się podoba niż ostateczny "Ślimak". Tutaj coś się dzieje, działania ludzi mają sens... Las z innej planety jest straszny, ale i interesujący — nieźle Autorzy nawymyślali. Fantazji braciom nie sposób odmówić.
Tylko urywa się jakoś dziwacznie. Odnoszę wrażenie, że to fragment powieści.

Żuk w mrowisku
Najdłuższy i najciekawszy tekst. Opiera się na świetnym pomyśle, z którego wynikają interesujące dylematy moralne. Nie ma prostych odpowiedzi, sama nie wiem, jak bym postąpiła w analogicznej sytuacji. Ogromna szkoda, że przedmowa zawierała spoilery. Gdyby nie to, czytałoby się jeszcze lepiej.
Postacie porządnie zbudowane, wchodzą w różne interakcje — tu zależność służbowa, tam szkolna miłość albo stara przyjaźń z kosmitą... A przy okazji wyjaśniło się, kim jest ten idiota z pierwszego opowiadania. Nietuzinkowe zagranie — protagonista osobiście pojawia się pod sam koniec. Przez resztę opowieści narrator próbuje go znaleźć, rozmawiając z różnymi osobami. Mimo to poznajemy bohatera całkiem nieźle — na podstawie słów znajomych, raportów pisanych podczas pracy...
Forma również interesująca — nie tylko relacja z wydarzeń, ale także dokumenty sprzed kilkudziesięciu czy kilkunastu lat zebrane w papierowej teczce (ewenement w czasach akcji).

Fale tłumią wiatr
Najpóźniej napisany tekst. Zapewne z tego powodu wyróżnia się podejściem do kontaktów z kosmitami. To już nie radosne kształtowanie historii innych rozumnych ras. O wiele więcej refleksji, psychologii (oraz psychiatrii), filozofii, ostrożności... Ogólnie — tematyka "A co, jeśli i u nas działają wysłannicy obcych".
Większość głównych bohaterów znana już z wcześniejszych opowieści: Maksym, Tojwo, nawet Bromberg dostaje kilka stron dla siebie.
Minipowieść interesująca ze względu na zmianę podejścia do braci w rozumie. Widać, jak musiało ewoluować nastawienie Autorów od napisania chociażby "Przyjaciela z piekła".

piątek, 21 września 2018

"Przybysze z Północy" — misjonarsko

Tytuł:           Przybysze z Północy
Tytuł oryginału: Dublin Crossing    
Autor:           Sandy Dengler      
Tom:             1                  
Wydawnictwo:     Palabra            
Rok 1. wydania:  1993               

Stało, niesłusznie, na półce z fantastyką. Zapewne dlatego, że ktoś nieuważnie przeczytał opis z okładki: "Shawna [...] nie wierzy w smoki. Nie wierzy, a jednak one przybywają". Zaraz następują wskazówki, że chodzi o drakkary Wikingów, ale mleko już się rozlało. No i po co zamieszczać takie nieprzemyślane opisy? Jeśli ktoś liczy na fantastykę, rozczaruje się lekturą. Jeśli szuka powieści historycznej — pominie pozycję, bo przecież smoki...

Okładka również może sugerować fantastykę (i to raczej gorszego sortu) — brodaty kurdupel z mieczem i dziewoja w gieźle. Jak wiele okładek klasycznej fantasy. No, dziewczę może niezbyt wyzywająco ubrane, ale to w końcu nagi miecz jest na pierwszym planie i to jego czule obejmuje heros...

Tymczasem to mieszanina powieści historycznej i romansu. Jedyny ślad fantastyki stanowią wizje cudownie zsyłane dobremu mnichowi. VIII wiek, Wikingowie napadają na irlandzką farmę. Większość ludzi zabijają, garstkę biorą w niewolę, kilkorgu udaje się uciec. I tak rozpoczyna się saga: poznajemy losy wybranych agresorów, niewolników, niedobitków, sąsiadów... Oczywiście, niektórzy muszą się w sobie zakochać i oczywiście musi to być trójkąt. Fabuła rodem z telenoweli, z mało wiarygodnymi zbiegami okoliczności i prostymi bohaterami. Całość podlana mocnym sosem chrześcijańskiej agitacji.

Irytowała mnie prymitywna linia podziału między postaciami. Wszyscy dobrzy wierzą w Boga, wszyscy źli — nie. Albo wierzą w niewłaściwy sposób. A jak już ktoś jest zły, to musi jednocześnie być krótkowzroczny i głupi. Zabija bez sensu i nie potrafi nawet zadbać o własne pole. Za to dobrzy nie mają wad — inteligentni, bystrzy, z talentem do języków obcych, pracowici, szlachetni, odważni... No, zdarza się im uciec na drzewo przed groźnymi psami, ale w obliczu prawdziwego wroga się nie ugną. Aż nudno.

Fabuła sprowadza się do tego, żeby ukarać złych i w miarę możliwości nagrodzić dobrych. A przynajmniej tych, którzy dożyli do finału. Wszystkie pomyślne wydarzenia przypisywane są Bogu, a niepomyślne okazują się dziełem podłych ludzi. Nawet pogański Wiking w końcu zaczyna się modlić i dostrzegać przewagę Trójcy Świętej nad Odynem.

Na plus zaliczam trafiające się od czasu do czasu okruchy wiedzy związane z życiem w średniowiecznej Irlandii — na przykład na temat obrabiania lnu.

Pod względem językowym nie jest źle, chociaż czasem coś mi zgrzytnęło. A to powtórzenie, a to zgubiony podmiot, a to bardzo niezręczne wyrażenie typu "z nogami odciętymi od kolan w dół".

poniedziałek, 17 września 2018

"Sekrety Egiptu faraonów" — scenki

Tytuł:           Sekrety Egiptu faraonów          
Tytuł oryginału: L'Égipte ancienne au jour le jour
Autor:           Christian Jacq                   
Wydawnictwo:     Świat Książki                    
Rok 1. wydania:  1985                             

Przede wszystkim — polski tytuł kłamie. O sekretach książka raptem niekiedy wspomina (głównie w kontekście religijnym, że tylko wtajemniczeni mają dostęp), żadnych nie zdradza. Na ile mogę zrozumieć — oryginalny tytuł jest bliższy prawdy. Oj, nieładnie tak oszukiwać czytelnika.

Zbiór krótkich, kilkustronicowych rozdziałów opisujących jakąś scenkę. Zazwyczaj przełomową w historii Egiptu lub zdarzającą się po raz pierwszy — założenie Memfis, decyzja o umieszczeniu napisów wewnątrz piramidy itp. Przeważnie w roli głównej występuje faraon. Kilkudziesięciu wybrańców, od Menesa do Ptelemeusza VIII. Rozdziały często zostały opracowane na podstawie jakiegoś oryginalnego zachowanego tekstu.

Scenki na ogół dość statyczne — bohater podejmuje decyzję, odprawia rytuał, w sytuacji kryzysowej na pustyni każe kopać studnię właśnie w tym miejscu i znajduje wodę... Ot, dzień z życia egipskiego władcy.

Faraon — raczej jako idea niż ten czy tamten człowiek — przedstawiany jest w pozytywnym świetle, Autor go wręcz idealizuje. Panujący ciężko pracuje, dbając o dobrobyt poddanych, nieustannie przestrzega Ma'at, wydaje żywność robotnikom i żołnierzom, zgłębia tajniki zapisów świątynnych. I jest boski. Zapewnia pośrednictwo między Egipcjanami a bogami. To właściwie on wywołuje wylewy Nilu. Dzięki pomocy Amona Ramzes II pod Kadesz sam jeden (woźnicy nie liczę) pokonał tysiące wrogów...

Ogólnie, książka nie dostarczyła mi jakichś specjalnie nowych faktów, ale pozwoliła usystematyzować stare oraz wzbogaciła je w szczegóły. Jednak i garść świeższych informacji da się wycisnąć — na przykład, że pałace faraona budowano z tanich cegieł. Tylko świątynie stawiano z kamienia, one musiały być trwałe.

Dodatkowo Autor próbuje oddać należny szacunek Champollionowi — poświęca mu wstęp i epilog. Podobno ten człowiek za życia był straszliwie niedoceniany w ojczyźnie.

Na końcu można znaleźć listę najważniejszych dat, indeks osób oraz indeks nazw geograficznych i etnonimów. A w środku — kilkanaście czarno-białych fotografii.

Pod względem językowym nieźle, znalazłam tylko sporadyczne literówki.

czwartek, 13 września 2018

Finkla redaguje — dziesiąty numer "Silmarisa"

Dzisiaj pojawił się dziesiąty, czyli właściwie jubileuszowy numer.Trzeci w tym roku.

Okładka typowo jesienna, z elementami fantastycznymi:


Jak zwykle, ponad dwieście stron opowiadań, artykułów i recenzji. Zapraszam do lektury.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie.
Za kilka dni pojawią się wersje magazynu w formatach do czytników elektronicznych.

poniedziałek, 10 września 2018

"Raz w roku w Skiroławkach" — wielowątkowo

Tytuł:          Raz w roku w Skiroławkach
Autor:          Zbigniew Nienacki        
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Pojezierze   
Rok 1. wydania: 1983                     

Słyszałam kiedyś, że to pierwsza polska powieść pornograficzna. Może i tak, ale nie tylko. Książka opisuje rok z życia Skiroławek fikcyjnej mazurskiej wioski. Owszem, seks zdaje się stanowić główną rozrywkę mieszkańców, ale na stronach przeplata się również cały wachlarz innych wątków: fantastyczny (kłobuk z regionalnych legend), kryminalny (w pobliskim lesie znaleziono zwłoki), rodzinny (i to rozgrywany w wielu domach), społecznych skutków II wojny światowej...

Skoro powieść dotyczy całej wioski, to i bohaterów jest mnóstwo. Uważam, że ich sylwetki zostały świetnie przedstawione, szczególnie tych najbardziej wyróżniających się ze społeczności: lekarza, malarza i pisarza. Ale swoje ważkie role do odegrania mają również inni: ksiądz, cieśla, leśniczy, stażysta, nauczycielki... Autor pokazał dziesiątki postaci, przede wszystkim ich rys psychologiczny, upodobania, związki łączące z innymi ludźmi. Ten wiecznie przesiaduje na ławce przed sklepem i pije piwo, tamta obdarza swoimi wdziękami każdego chętnego, stażysta u leśniczego ciągle gubi się w lesie i odżywia głównie rybami z puszki... Każdy z opisanych mieszkańców wydaje się człowiekiem z krwi i kości, żyje również poza scenami, w których się pojawia.

Naprawdę imponująca jest sieć powiązań między ludźmi — przyjaźnią się, spotykają, kłócą, zdradzają, proszą o radę lub inną pomoc, wyprowadzają z domu, słuchają muzyki. A każde wydarzenie jest jakoś umotywowane, osadzone w życiu człowieka i wioski. Bardzo gęsta proza.

Powieść zaczyna się w sylwestra, a kończy w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Przez ten czas wiele się w Skiroławkach i okolicach wydarza: ktoś umiera, ktoś popełnia samobójstwo lub tylko próbuje, ktoś wyjeżdża lub tylko próbuje, ktoś odkrywa sprawcę morderstwa, ktoś wykopuje skarb, we wsi pojawia się nowy samochód, przyjeżdżają starzy wczasowicze... Rok wystarcza, aby podomykać większość wątków.

Język bardzo bogaty. Mimo wyraźnego wątku seksualnego Nienacki obywa się bez wulgaryzmów gorszych niż "dupa". No, jeszcze "kurwidołek" był. I to w dialogu wypowiedzianym po pijaku. A stanowił taki ewenement, że stał się tematem rozmów. Niestety, zdarzają się również wpadki. Już pal licho literówki (trochę ich jest, ale to jeszcze nie epidemia) czy niewłaściwy przypadek. Ale "ubrał swój poplamiony mundur leśnika"? To już ktoś powinien wyłapać...

piątek, 7 września 2018

"Tuan" — awanturniczo

Tytuł:           Tuan      
Tytuł oryginału: Tuan      
Autor:           Cizia Zykë
Wydawnictwo:     Reporter  
Rok 1. wydania:  1989      

Książka, chyba przez pomyłkę, stała na półce z kryminałami i powieściami sensacyjnymi. Cóż, to nie jest jej właściwe miejsce. Zaliczyłabym tę lekturę do książek awanturniczych — bohater siedzi na wyspie bezludnej i spisuje co barwniejsze epizody ze swojego życia. Zapewne wielu ludzi uznałoby je za ciekawe, mnie wydaje się bardziej szalone, trochę puste i zagubione. Podejrzewam, że powieść zawiera sporo wątków autobiograficznych.

Książka składa się z czterech części; dwie dotyczą przyjaciół, dwie — kobiet. Rozgrywają się w różnych częściach świata; w dżungli, na pustyni i na morzu. Ale wszystkie sprowadzają się do tego, że narrator jest szlachetny, niepazerny, rozsądny i przewidujący. Jeśli ktoś go nie słucha i postępuje po swojemu, to umiera. Każda przygoda obowiązkowo zawiera opis seksu, polowania i dużo śmierci. Poszczególne części wydają się bardzo słabo ze sobą powiązane, narrator bardzo rzadko wspomina o ludziach (przyjaciołach lub kochankach) z wcześniejszych opowieści — byli, minęli. Nigdy nie wraca z narracją do innych miejsc czy faktów. Zdaje się, że pierwotnie te przygody zostały opublikowane jako odrębne opowiadania.

Autor wydaje się mistrzem w sugerowaniu, co wydarzy się za kilkadziesiąt czy kilkaset stron. Skoro protagonista od samego początku siedzi na wyspie bezludnej i spisuje spowiedź życia, to musi przeżyć wszystkie wcześniejsze niebezpieczeństwa. Skoro pisze "pierwszy umarł X", to wiadomo, że na X się nie skończyło...

Narrator irytował mnie swoim niekonsekwentnym marudzeniem. Że nieraz musiał jeść robale, żeby przeżyć, że nienawidzi dżungli... Ale brzmi przy tym jak baba z dowcipu ostrzegająca sąsiadkę przed gwałtem, bo zaraz przechodzi do następnej opowieści, w której znowu życie było ciężkie, a klimat niekomfortowy.

Historie, zwłaszcza druga, często zahaczają o rasizm. Denerwowało mnie, że czasami — w narracji — "Aborygen" pisany był małą literą, a "biali" dużą. Do tego dużo porównań do małp, nie tylko z ust zadeklarowanych rasistów i szwarccharakterów.
System ulepszonej rzeczywistości podpowiadał mu kolorowymi wizualizacjami, gdzie lecieć.

Niby można się dowiedzieć czegoś ciekawego o opisywanym świecie — skoro Autor wydaje się znać te rzeczy z autopsji — ale lepiej podchodzić do tych objawień z rezerwą. A to komuś ucięli głowę "tuż nad tętnicą" (s. 60), a to pełnia trwa pięć nocy (s. 197), a to niedźwiedź ważący "około pięćdziesięciu kilogramów" (s. 222)... Cóż, widywałam cięższe psy.

Mam wiele zarzutów do staranności wykonania książki. Na przykład zbędne entery. Albo przypisy — w tekście są ich dwa rodzaje — z numerem (ale nawet nie w indeksie górnym, tak po prostu liczba podana w nawiasie) i z gwiazdką. Pierwsze znajdują się na dole strony i tłumaczą wypowiedzi w języku obcym. Często niepotrzebnie, bo przekład już zamieszczony został w tekście albo angielskie słowa należą do tak podstawowych, że każdy je zna. Na przykład "Fuck" zostało wyjaśnione. Przypisy z gwiazdką odnoszą się do co trudniejszych terminów i zostały przeniesione na koniec książki. No, nie wszystkie — niekiedy w tekście słowa z gwiazdką są, ale na końcu wyjaśnień do danego rozdziału brak. Nie, żeby to była niepowetowana strata — ktoś uznał, że wytłumaczenia wymagają terminy tak popularne jak "zombie" czy "pagaj".

Pod względem językowym też mogło być dużo lepiej. Zdarzają się literówki, powtórzenia, zagubione podmioty, głupie błędy w angielskim, które wcale nie wyglądają na celowe...

wtorek, 4 września 2018

"Szepty dzieci mgły" — prosto

Tytuł:           Szepty dzieci mgły i inne opowiadania
Tytuł oryginału: Whispers of the Mist Children        
Autor:           Trudi Canavan                        
Wydawnictwo:     Galeria Książki                      
Rok 1. wydania:  2010                                 

Zbiór pięciu opowiadań. Teksty są raczej krótkie (acz to się nie rzuca w oczy, bo tak grubego papieru w książce to chyba jeszcze nie widziałam) i proste. Jeden wątek, bez zbytnich komplikacji, zazwyczaj wszystko opiera się na dwóch kluczowych decyzjach: jednej podstawowej, z której wynika cała akcja, i drugiej puentującej opowieść.

Opowiadanka z różnych rodzajów fantastyki: trzy pierwsze to klasyczne fantasy; z magią, ale bez elfów i innych wymyślonych ras (a jeśli nawet sobie żyją dziwne stworzenia, to nie odgrywają poważnej roli w fabule). Dwa ostatnie można zaliczyć do realizmu magicznego — świat niby podobny do naszego, ale jednak coś w nim działa inaczej. Głównymi bohaterkami zawsze są kobiety.

Tytuł zbioru pochodzi od pierwszego opowiadania, którym Autorka debiutowała.

Chyba najbardziej podobały mi się "Szalony uczeń" i "Przestrzeń dla siebie" — w nich przynajmniej protagonistki stają przed ważkim a nieoczywistym wyborem. Pierwszy z wymienionych tekstów wygrywa rzutem na taśmę, bo główny motyw w drugim mocno kojarzył mi się z wątkiem występującym w wielotomowym cyklu rosyjskiego pisarza, Zwiagincewa. Tylko tu pokój, tam całe mieszkanie.

Ogólnie opowiadania czyta się dość szybko, nie angażując nadmiernie umysłu. Myślę, że lektura może zainteresować przede wszystkim młodzież. Głównie dziewczyny, ze względu na urodzaj kobiecych postaci.

Język, jak wszystko inne, prosty, ale przynajmniej usterek nie ma dużo. Zauważyłam tylko sporadyczne literówki.

sobota, 1 września 2018

"Rzecz o języku" — dużo wyjaśnień

Tytuł:          Rzecz o języku
Autor:          Jan Miodek    
Wydawnictwo:    Ossolineum    
Rok 1. wydania: 1983          

Pierwszy września, więc wypadałoby omówić coś związanego z nauką lub szkołą. Padło na język polski. "Rzecz o języku" to zbiór felietonów, które wcześniej ukazywały się na łamach "Słowa Polskiego" w rubryce o identycznym tytule. Podtytuł — "Szkice o współczesnej polszczyźnie" — mówi, czego należy spodziewać się po książce.

Teksty krótkie — od niecałej strony do pięciu — zebrane w siedmiu działach: ogólnych zagadnieniach, dotyczących wyrazu, słowotwórstwa, fleksji, frazeologii, nazw własnych oraz wymowy, pisowni i interpunkcji. Typowy felieton zaczyna się od wątpliwości zgłaszanych przez czytelnika, po których następuje omówienie problemu, często pokazujące ewolucję danego słowa lub zwrotu.

Z tych wyjaśnień można się wiele nauczyć. Pełno tu derywacji postępowych, tematów leksykalnych, rzeczowników trwardotematowych i innych specjalistycznych określeń. Nawet jery zostały wyjaśnione o wiele dokładniej niż na lekcjach w liceum. Polska język bardzo ciekawa język i bogata historia ma.

Obawiam się jednak, że Autor lepiej wypada na wizji niż na papierze — gestykulacja i mimika urozmaicają przekaz. Bez nich całość wygląda dość sucho; jest pytanie, jest wyczerpująca odpowiedź. Brakuje zjadliwości Stillera, anegdot Rusinka... A takie czynniki bardzo ułatwiają zapamiętanie. Ale może po prostu w momencie pisania tych tekstów Miodek był jeszcze za młody, dopiero z czasem się rozkręcił.

Autor zajmuje dość liberalne stanowisko, jeśli chodzi o krytykowanie uzusu. Jeśli tylko nowa forma ma cień logiki, użyteczności, jest krótsza lub łatwiejsza do wymówienia — istnieją duże szanse na aprobatę. No, nie w każdych okolicznościach, nie od razu trzeba wpuszczać ją na literackie salony, ale w nieformalnych sytuacjach...

Język, oczywiście, bardzo bogaty. Występuje wiele żargonowych terminów, ale spokojnie możne je zrozumieć mimo braku formalnych definicji. To w końcu nie miejsce na pełen wykład. Trafiają się literówki, ale jest również errata, więc jako czytelniczka nie czuję się zlekceważona.