czwartek, 29 marca 2018

"Krążownik spod Somosierry" — wspomnienia

Tytuł:          Krążownik spod Somosierry 
Autor:          Karol Olgierd Borchardt   
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Morskie Gdańsk
Rok 1. wydania: 1963                      

To zbiór anegdot z życia Autora. Oczywiście — wszystkie są jakoś powiązane z morzem. Ułożone z grubsza chronologicznie: na początku szkoła, potem pływanie na statkach... Wyraźną cezurę stanowi wybuch drugiej wojny światowej, który dzieli książkę mniej więcej na połowy. Druga część jest zdecydowanie mroczniejsza: wpadki i przygody zostają zastąpione emocjami panującymi na statku pływającym po lodowatych wodach u wybrzeża Norwegii i bombardowanym przez niemieckie samoloty. Często pojawiają się uwagi typu "więcej się z nim nie spotkaliśmy". To właśnie ta druga część nadała tytuł całości.

Książka powstała niedługo po wydaniu "Znaczy Kapitana", w reakcji na listy od czytelników domagających się rozszerzenia tej czy tamtej historii. Opowieści nie są zbyt mocno powiązane ze sobą. Siłą rzeczy, powtarzają się bohaterowie — znajomi Borchardta: koledzy ze szkolnej ławy, kapitanowie, pod którymi pływał, napotkane na morzu lub w portach barwne postacie...

Interesujące jest dwojakie pokazanie patriotyzmu: militarnego i pokojowego. Podczas wojny — chęć walki z najeźdźcą. Za wszelką cenę. Podczas pokoju — konieczność budowania (najpierw w zasadzie od zera, potem wzmacniania) floty, szkolenia następnych pokoleń marynarzy, duma ze zdobycia uznania zagranicznych pasażerów, którzy woleli pływać polskimi transatlantykami. Można jeszcze dołożyć porównanie naszych żołnierzy z zachodnioeuropejskimi. Odniosłam wrażenie, że Westerplatte broniło się dłużej niż Francja...

Ciekawe jest również pokazanie wojny od strony codziennej pracy i zwykłego życia w niezwykłych warunkach. Nawet w tych mroczniejszych rozdziałach da się dopatrzeć humoru. Bo co robić, kiedy piłeczka golfowa wpadnie do leja po bombie, którego jeszcze niedawno na polu nie było? Otóż, można ją wybić uderzeniem, które nie wlicza się do wyniku.

Zwraca uwagę skromność Autora. Opisuje głównie innych ludzi, "ja" dość rzadko pojawia się na kartach.

Książka zilustrowana jest kilkudziesięcioma czarno-białymi zdjęciami. Fotografie dobrze opisane (acz niekiedy nadgryzione zębem czasu). Autor zazwyczaj zaznacza, do której opowieści się odnoszą. Najczęściej ludzie i statki, ale trafiają się również dzieła sztuki lub detale.

Nie mam uwag do języka. Czasem coś zostało napisane inaczej niż wypadałoby to zrobić obecnie, ale składam to na karb zmian w polszczyźnie.

niedziela, 25 marca 2018

"Pan Przypadek i trzynastka" — zabawny kryminał

Tytuł:          Pan Przypadek i trzynastka
Tom:            1                         
Autor:          Jacek Getner              
Wydawnictwo:    Zakładka                  
Rok 1. wydania: 2013                      

Książka krótka (około 200 stron), ale to otwarcie długiej, bo już kilkunastotomowej, serii o młodym detektywie. W tej części Jacek (to chyba nieprzypadkowe imię) Przypadek stawia swoje pierwsze kroki jako detektyw, który rozwiązuje sprawy i któremu ktoś za to płaci. Zagadki z dzieciństwa mogą stanowić niezły trening, ale jednak się nie liczą.

Kryminał jest zabawny, więc i problemy do rozwiązania nie są śmiertelnie poważne — raczej kradzieże niż morderstwa. Książka składa się z trzech części — każda poświęcona innej sprawie, ale powiązane chronologicznie i logicznie. Bohaterowie przeważnie się powtarzają, acz — na szczęście — ofiarą nie pada ciągle ten sam człowiek. Obrabowani się zmieniają.

Postacie również są zabawne, nawet nazwiska miewają komiczne: Przypadek, Bamber, Łoś...  Trafiają się bohaterowie wręcz karykaturalni: tępy policjant zazdroszczący detektywowi sukcesów, napalona dziennikarka, która za wszelką cenę próbuje umówić się na drugą randkę, nieatrakcyjny facet głęboko wierzący, że kobiety za nim szaleją...

No właśnie, kobiety. Jak dla mnie — w kryminale za dużo wątków damsko-męskich i obyczajowych. Odnoszę wrażenie, że bohater więcej energii poświęca niby-narzeczonej (o prawdziwych podrywkach nie wspominając) niż rozwiązywanym zagadkom.

Oprócz tego, że zabawna, książka jest jeszcze bardzo pogodna. Wszystkie problemy same się rozwiązują, bohaterowie są młodzi, piękni i bogaci... Żeby jeszcze życie tak wyglądało. ;-) Detektywowi też idzie bardzo łatwo, czasami zbyt łatwo, by czytelnik mógł pogłowić się nad zagadką.

Mimo że książka krótka, dałoby się odcisnąć z niej trochę wody. Zdarzają się przydługie rozważania o niczym, na przykład, czy dobry dzień może zacząć się od złego telefonu... Rekompensuje to ironiczny styl. Zapewne właśnie on sprawia, że czyta się bardzo szybko i przyjemnie.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, chociaż znalazłam ze dwie literówki.

Dziękuję Autorowi za egzemplarz recenzencki. :-)

środa, 21 marca 2018

"Ostatni pan i władca" — nierówny zbiór

Tytuł:           Ostatni pan i władca
Tytuł oryginału: The Golden Man      
Autor:           Philip K. Dick      
Wydawnictwo:     Amber               
Rok 1. wydania:  1953-1974           

Zbiorek piętnastu opowiadań SF. Kolekcja nierówna, trafiają się teksty zarówno bardzo słabe (infantylne pod względem naukowym, o przewidywalnej fabule), jak i interesujące — poruszające ciekawe problemy społeczne, z zaskakującymi zakończeniami... Trudno się dziwić — powstawały w ciągu ponad dwóch dekad, przez tyle czasu każdy warsztat się zmienia.

Opowiadania zestarzały się również nierówno. Przede wszystkim śmieszą dziwaczne koncepcje naukowe i techniczne — pozaziemska rasa kompatybilna genetycznie z Homo sapiens (jak elfy i krasnoludy rodem z fantasy), stosunkowo znośne warunki na Marsie, wyjście awaryjne ze statku kosmicznego, które można otworzyć tak po prostu, jak drzwi do drogi ewakuacyjnej z kina (całe szczęście, że stewardessa zdążyła zamknąć ;-) ) czy odległość mierzona układami gwiezdnymi (toż to jeszcze głupsze niż w podróży morskiej liczyć mijane wyspy). To ostatecznie można wyjaśnić innym stanem wiedzy, ale zdanie "W nocy wszystkie pszczoły i motyle znikają"? Czyżby Dick nie słyszał o ćmach? Inne teksty, te bardziej koncentrujące się na zagadnieniach socjologicznych, zachowały aktualność do dziś. Na przykład opowiadanko o wkurzających reklamach.

Ciekawe jest również ogólne społeczne tło wynurzające się spod dekoracji. Naiwna wiara, że agenci rządowi rozwiążą prawie każdy problem, agresywność z stosunkach z obcymi rasami... Kosmici (jeśli w tekście występują) prawie zawsze na nas napadają, my na nich chyba nie. Czyżby echa drugiej wojny światowej?

Najbardziej spodobało mi się "Na obraz i podobieństwo Yanceya" — o łagodnym totalitaryzmie. Nie ma opresji, więzień, policji politycznej, tylko wszyscy stopniowo upodabniają się do tytułowego Yanceya (tudzież jego żony lub wnucząt). Bo trudno się z nim nie zgodzić — takie rozsądne poglądy prezentuje, tak przekonująco odgrywa swoją rolę. Jak się popatrzy na niektóre subkultury...

Najmniej przypadli mi do gustu "Przedludzie" — odebrałam tekst jako prymitywną agitkę.

Chyba dwa razy pojawiają się polskie akcenty. Niestety, za pierwszym odniosłam wrażenie, iż Autor jest przekonany, że Warszawa leży w tym samym kraju co Moskwa i Leningrad.

Pod względem językowym słabo. Dość dużo powtórzeń, literówek, zgubionych podmiotów. W tłumaczeniu angielskie "billion" nagminnie zastępowano "bilionem", a to jednak spora różnica. Zdarzają się też inne koszmarki. Zastanawiałam się, o co chodziło z "zasilaniem około siedemdziesięciu razy większym od tego, jakie mają przenośne odbiorniki tv" (s. 138-9). Wtyczka tyleż razy większa? Napięcie? Moc? Na stronie 155 pojawiła się "stróżka krwi". To już żenada.

sobota, 17 marca 2018

"Wilczyca z Francji" — dwóch słabych królów

Tytuł:           Wilczyca z Francji    
Tytuł oryginału: La Louve de France    
Tom              5                     
Autor:           Maurice Druon         
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  1959                  

Kolejny tom opisujący koniec dynastii Kapetyngów i początek wojny stuletniej. We Francji i Anglii na tronach zasiadają słabi władcy. Edward II dodatkowo notorycznie zdradza żonę z... mężczyzną. Królowa w końcu, na skutek wielu intryg, udaje się do ojczyzny prosić brata o pomoc. Karol Piękniś sam z siebie nie kiwnąłby palcem, ale Robertowi d'Artois kolejna awantura byłaby bardzo na rękę, zresztą Izabela już w pierwszym tomie została jego sojuszniczką...

Bohaterowie w większości znani z wcześniejszych części — Robert i Mahaut, Guccio i Maria, papież Jan XXII i szambelan Bouville... Jedni się postarzali, inni dorośli, jeszcze inni prawie wcale się nie zmienili. Dochodzi również garść postaci z Anglii: następca tronu Edward, Roger Mortimer — uciekinier z Tower, który we Francji zostaje kochankiem Izabeli, Despenserowie — faworyt króla Anglii oraz jego rodzina, mnóstwo pobocznych szlachciców i duchownych...

Fabułę można podsumować stwierdzeniem, że mąż powinien liczyć się ze zdaniem żony, nawet jeśli jest królem. Przedstawiona w powieści Izabela dużo mogła wytrzymać — racja stanu zobowiązuje — ale jak się w końcu wkurzyła... Jak na mój gust trochę za bardzo podporządkowuje się gachowi. Nawet wtedy, kiedy miodowy miesiąc mija, a wady człowieka zaczynają wychodzić na wierzch. Ale nikt nie jest doskonały.

Ogółem — kolejny kawałek historii (tym razem bardziej francusko-angielskiej) w przyjemnej i lekkostrawnej formie. Niby-rządy Karola IV, najmłodszego syna Filipa Pięknego i ostatnie królewskie lata Edwarda II Plantageneta.

Treść urozmaica kilka żartów, głównie na temat skłonności króla angielskiego.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, ale sporadycznie trafiały się literówki. No i numeracja przypisów na końcu książki i w tekście niekiedy się rozjeżdżała. Ech, nie ma to jak przypisy na dole strony.

wtorek, 13 marca 2018

Finkla redaguje — ósmy numer "Silmarisa"

Dzisiaj pojawił się ósmy numer. To by oznaczało, że wychodzimy już dwa lata. Od 2018 przesunęliśmy datę wyjścia nowych numerów o miesiąc, ale poza tym bez zmian i opóźnień. :-)

Chyba wiadomo, do czego nawiązuje okładka:


Jak widać, w środku wywiad z Pilipiukiem. Zapraszam do lektury.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie.
Za kilka dni pojawią się wersje magazynu w formatach do czytników elektronicznych.

sobota, 10 marca 2018

"Fabryka kanciarzy" — dziecinna wojna

Tytuł:           Fabryka kanciarzy
Tytuł oryginału: The Crook Factory
Autor:           Dan Simmons      
Wydawnictwo:     Amber            
Rok 1. wydania:  1999             

Po Simmonsie spodziewałam się bardzo dużo, więc książka rozczarowała. Długo nie mogłam uwierzyć, że bohaterowie naprawdę zachowują się tak idiotycznie, czekałam na jakiś twist, który przewróci wszystko do góry nogami i udowodni, że postacie nie są zwykłymi bałwanami. Ale jednak...

W środku drugiej wojny światowej mieszkający na Kubie Hemingway w ramach patriotycznego kaprysu postanawia pobawić się w agenta wywiadu. Ma świetny plan — będzie pływał prywatną łodzią, a jak spotka U-Boota, to go zatopi przy pomocy broni ręcznej i granatów. Oficjalne organizacje traktują zabawę poważnie i postanawiają wesprzeć pisarza bronią i paliwem (ach, ta okropna wojna i wynikające z niej restrykcje). Hemingway tak wierzy w sukces i bezpieczeństwo operacji, że na patrole zabiera nawet synów (dziesięć i czternaście lat). Hej, przecież chłopcy mają wakacje, a poza tym na pewno bardzo im się spodoba. Zresztą, nie bardzo mu przeszkadza, że na lądzie dzieciaki piją na tyle dużo, aby mieć kaca.

Swoją drogą, profesjonaliści zachowują się niewiele lepiej. Różne agencje wywiadowcze (tak amerykańskie, jak i niemieckie) bardziej koncentrują się na politycznych intryżkach i walce o stołeczki niż na wrogu z drugiej strony frontu. Banda Hemingwaya przypadkiem zdobywa informację, gdzie i kiedy wylądują niemieccy agenci. Przekazuje te dane FBI. I co? FBI daje radę złapać szpiegów dopiero wtedy, kiedy sami się do nich zgłaszają. A i to nie od razu...

Co gorsza, w dziale "Od autora" Simmons twierdzi, że przedstawiona historia w dziewięćdziesięciu pięciu procentach jest prawdziwa. Masakra.

Irytowało mnie czytanie o tych wszystkich, opłacanych i nie, bęcwałach. Ot, chłopcy bawią się w szpiegów. Szkoda, że ktoś dał im prawdziwą broń i ostrą amunicję, bo niestety ludziom zdarza się umierać naprawdę. Tak się składa, że w moim kraju druga wojna światowa była bardzo poważną sprawą.

A jak już jesteśmy przy ojczyźnie, strona 33:
Dowiedzieliśmy się o tym dużo później, kiedy Brytyjczycy złamali stosowany przez Niemców szyfr.
To tyle na temat osiągnięć Rejewskiego i Zygalskiego w łamaniu Enigmy...

Narrator każdego napotkanego faceta ocenia przez pryzmat walki bokserskiej — trudno byłoby wygrać czy nie? Już samo to wystarczy, żeby uznać bohatera za wyjątkowego prymitywa. Ale żeby rozwiać wszelkie wątpliwości — skierowany do szpiegowania Hemingwaya facet nie lubi literatury. Bo to fikcja.

Pod względem językowym nie jest źle, zauważyłam tylko sporadycznie usterki: jakieś powtórzenie czy błędna konstrukcja zdania.

środa, 7 marca 2018

"Księgi nomów" — trylogia dla młodzieży

Tytuł:           Księgi nomów         
Tytuł oryginału: The Bromeliad Trilogy
Autor:           Terry Pratchett      
Wydawnictwo:     Rebis                
Rok 1. wydania:  1989-1990            

Właściwie (jak łatwo poznać po angielskim tytule) to trylogia, lecz wydana w jednym tomie. Utwór skierowany do młodzieży (i to raczej tej z późnej podstawówki niż liceum), więc tomiszcze nie wyszło zbyt grube. Jednak również dorośli mogą znaleźć coś dla siebie — coś ciekawego, zabawnego, może pobudzającego do refleksji.

Teoretycznie książka przybliża przygody nomów — małych ludzików żyjących w naszym świecie, szukających w nim odpowiedniego miejsca i pragnących wrócić do własnego. Historii o rozmaitych skrzatach i krasnoludkach napisano już mnóstwo. Ale jak dla mnie, to powieść o religii, o sztywnym trzymaniu się starych dogmatów, kiedy wszystko dookoła się zmienia. I w tym leży siła i wyjątkowość Pratchetta.

Bohaterowie mali, lecz niejednowymiarowi i zróżnicowani. Spotykamy nomy bardzo religijne, są też takie zainteresowane techniką (i uwielbiające prowadzić pojazdy). Zgryźliwe i potulne, tchórzliwe i pełne brawury, konserwatywne i ciekawe świata... Właściwie każdy jest niejednoznaczny moralnie. Wiadomo, po czyjej stronie powinien opowiedzieć się czytelnik, ale nie ma w książce rycerza bez skazy ani geniusza zła. Spotykałam już powieści dla dorosłych z gorzej stworzonymi postaciami.

Fabuła — jak to w trylogiach bywa — wyraźnie podzielona na etapy. Najpierw nomy mieszkają w likwidowanym sklepie, potem wyruszają szukać nowego domu (pada na stary kamieniołom), by wreszcie zainteresować się podróżami kosmicznymi. Niby wiadomo, czym musi się skończyć każda część, ale i tak czyta się z przyjemnością.

Smaczku (szczególnie dorosłym, jak sądzę) dodaje nietypowe spojrzenie na człowieka. Z punktu widzenia malutkiego noma wiele naszych zachowań wygląda idiotycznie. Dla pocieszenia — w drugą stronę to też działa, bo nomy na przykład oczekują, że we florydzkiej trawie będą się na nie czaić żarłoczne krokodyle.

Błędów językowych nie zauważyłam. Za to ładne zabawy z religijną stylizacją.

niedziela, 4 marca 2018

"Damy ze skazą" — beletryzowana historia

Tytuł:          Damy ze ska
Autor:          Kamil Janicki
Wydawnictwo:    Znak Horyzont
Rok 1. wydania: 2016         

Trudno jednoznacznie zakwalifikować tę książkę. Z jednej strony bazuje na wielu dostępnych źródłach — w tekście aż roi się od przypisów odsyłających do poważniejszych prac. Z drugiej — nie brakuje również kontrowersyjnych teorii budowanych na wątłych przesłankach oraz czysto beletrystycznych scen, w których postacie historyczne zachowują się jak bohaterowie powieści. Z trzeciej — sam Janicki w nocie autorskiej przyznaje, że to nie praca naukowa i opiera się "na hipotezach i często ryzykownych propozycjach badawczych". W sumie — coś pośredniego między dziełem popularnonaukowym a beletrystyką pisaną przez Bunscha.

Wbrew tytułowi książka dotyczy przede wszystkim jednej kobiety — Rychezy, wnuczki cesarza, żony Mieszka II, matki Kazimierza Odnowiciela. Owszem pojawiają się również inne białogłowy: matka bohaterki, jej ciotki, synowa i inne, ale ewidentnie są to postacie drugoplanowe.

Autor mocno gloryfikuje Rychezę, wcześniej raczej odsądzaną od czci i wiary. Stara się uzasadniać swoje tezy, ale mimo to książkę czyta się ze świadomością, że wszystko to piętrowe konstrukcje wznoszone na podstawie jednego zdania ze starej kroniki tutaj, kształtu ruin kościoła tam...

W tekście sfabularyzowane scenki przeplatane są z wyjaśnieniami, dlaczego Autor właśnie tak wyobraził sobie dane zdarzenie. Na przykład w jednym z pierwszych epizodów dostajemy opis, jak to nieletni (według obecnych pojęć) Otton III przegrywa w grę planszową swoją siostrę, późniejszą matkę Rychezy. W rezultacie musi wydać cesarzównę za mąż za miałką gnidę dworską. 

Rezultat czyta się dość szybko i przyjemnie, ale bez przekonania, że naprawdę tak było. Wątpliwości dotyczą nie tylko takich błahostek, jak co w danej sytuacji odczuwał bohater zdarzenia, ale również poważnych kwestii. Dla przykładu — czy żona Kazimierza I rzeczywiście była wcześniej branką (czyli de facto niewolnicą, nawet jeśli nie zmuszano jej do pracy) jego własnego dziadka?

Książkę zdobią czarno-białe ilustracje, najczęściej pochodzące z rozmaitych epok portrety opisywanych osób.

Oprócz pięciu rozdziałów traktujących o różnych etapach życia (oraz pośmiertnych losów) Rychezy, praca zawiera notę autora, prawie pięćdziesiąt stron przypisów, wybraną bibliografię, indeks osób oraz źródła ilustracji.

Poważniejszych wpadek językowych nie zauważyłam, ale niekiedy odnosiłam wrażenie, że Autor używa zbyt kolokwialnych zwrotów.

czwartek, 1 marca 2018

"Szyfr Szekspira" — trupy i tropy

Tytuł:          Szyfr Szekspira                                 
Tytuł oryg.:    Interred With Their Bones/The Shakespeare Secret
Autor:          Jennifer Lee Carrell                            
Wydawnictwo:    Świat Książki                                   
Rok 1. wydania: 2007                                            

Czy Szekspir może w dwudziestym pierwszym wieku wzbudzać emocje prowadzące do zabójstw? Czemu nie, zwłaszcza jeśli w sprawę zamieszane są duże pieniądze, honor starego rodu i wieczna sława w którymś ze światków powiązanych z Bardem. Pomysł na powieść bardzo mi się spodobał. Inteligentna mieszanka zagadek, gierek słownych, symboli, nawiązań literackich i sensacyjnych zbrodni. Jedną śmierć jeszcze można było uznać za przypadek, wbrew szekspirowskim okolicznościom, ale kolejne?

Początkowo czytało się bardzo przyjemnie, ale w końcu liczba zwłok mnie zniechęciła. Strasznie pracowity morderca. Do tego znawca Szekspira i chyba człowiek obdarzony nadnaturalnymi mocami, skoro jest w stanie podążać krok w krok za miotającą się po dwóch kontynentach narratorką. Czy to szaleńcza jazda samochodem, czy prywatny samolot, a on ciągle trzyma rękę na pulsie i coraz to czyjś wycisza na wieki.

W tej sytuacji raziła mnie niechęć bohaterki do kontaktów z policją. Rozumiem, że mentorka protagonistki i pierwsza denatka nie zgłosiła się ze swoim problemem do mundurowych i można uszanować jej życzenia. Ale wtedy jeszcze nie chodziło o morderstwo. Przy trupie na każdym kroku uciekanie przed glinami staje się karygodną lekkomyślnością.

Czasami odnosiłam wrażenie, że ofiara pierwszego morderstwa doskonale je przewidziała i zostawiła uczennicy akurat tyle tropów, żeby ta mogła podążyć jej śladami. Ale skoro denatka niemal wszystko wiedziała, to po co jej pomoc? I dlaczego przy spotkaniu zdradziła tak mało? Irytowała mnie swoista bezmyślność obu tych kobiet. Albo niedostateczne przemyślenie powieści.

Pocieszające jest to, że bycie fachowcem w jakiejś (choćby wąskiej) dziedzinie daje immunitet. Niektórzy ludzie jednak są niezastąpieni i nawet brutalni mordercy to wiedzą. Chociaż sama groźba, że bohaterka podzieli los Lawinii, potrafiłaby zwarzyć humor każdej kobiecie.

Jak na amerykańską powieść, seks odgrywa zaskakująco małą rolę. Owszem, jest trochę flirtu, ale bohaterka mocno przeżywa nawet niewinny pocałunek, a brytyjscy dżentelmeni ani myślą o łóżku. Bardzo miła odmiana.

Na plus również informacje podane w posłowiu. Lubię, kiedy Autor fikcji uczciwie wyjaśnia, co zmyślił, a co naprawdę kiedyś miało miejsce. Przypadł mi do gustu nietypowy podział powieści — na pięć aktów przeplatanych interludiami.

Niestety mój egzemplarz nie został dobrze złożony. Jeden arkusz się zdublował, innego w ogóle nie ma. Po tej dziurze już nie mogłam się połapać w akcji, licznych bohaterach (ze szczególnym uwzględnieniem Willów i Ofelii), ich listach i zagadkach.

Język bogaty. Jeśli ktoś pasjonuje się Szekspirem, to nie wypada mu używać trzech słów na krzyż. Oprócz sporadycznych literówek i jednej dziwacznej konstrukcji, nie zauważyłam żadnych usterek.