sobota, 30 listopada 2019

"Karaibska tajemnica" — nostalgicznie

Tytuł:             A Caribbean Mystery    
Tytuł tłumaczenia: Karaibska tajemnica    
Autor:             Agatha Christie        
Wydawnictwo:       HarperCollinsPublishers
Rok 1. wydania:    1964                   

Powieść pisana stosunkowo późno i to widać. Po tym, że panna Marple już nie jest taka żwawa jak niegdyś, czuje się bezradna, w momentach wymagających siły i szybkości potrzebuje pomocy... No i po nostalgii. To kolejna z książek Christie, w których rzuca się w oczy tęsknota za minionymi czasami. Bo teraz to ludzie domagają się natychmiastowej reakcji, więc lekarze przepisują im szybko działające pigułki na każdą dolegliwość, ale nie mają czasu, żeby spojrzeć holistycznie na problemy pacjenta. I pomyśleć, że to się działo ponad pół wieku temu...

Tym razem bezcenny bratanek wysłał pannę Marplę na wczasy na Karaiby. Albo do Zachodnich Indii, jak wtedy jeszcze mawiano. Egzotyka, ciepło i przyjemnie nie to, co angielskie zimy (ha, spróbowaliby kontynentalnych!), palemki, plaże, muzyka, zabawa... Żyć, nie umierać! A tu wczasowicze (i nie tylko oni) padają jak muchy.

Co ciekawe, giną bohaterowie nie do końca pozytywni. Raczej tacy, aby ich śmierć nie zasmuciła zbytnio czytelnika. Zaczyna się od staruszka, który wszystkich napotkanych zanudzał częściowo zmyślonymi opowieściami ze swojej młodości, kiedy to podróżował po różnych kontynentach i polował na lwy czy inne słonie.

Panna Marple nie jest jednak całkiem bezsilna — dysponuje straszliwą bronią starszych pań; potrafi słuchać plotek. Znowu Autorka pięknie przemyca kluczowe informacje w strumieniu paplaniny. I za to Christie lubię! A staruszka z nieodłączną robótką potrafi skłonić do pomocy odpowiednich ludzi.

Gdyby tak jeszcze dało się łatwo ustalić, komu można zaufać. Bo podejrzanych nie brakuje. Jak to w klasycznych kryminałach — niemal każdy wydaje się mieć albo motyw, albo okazję, albo przynajmniej niepewną przeszłość niewykluczającą morderczych doświadczeń...

wtorek, 26 listopada 2019

"Dworce Chaosu" — fragment

Tytuł:           Dworce Chaosu      
Tytuł oryginału: The Courts of Chaos
Autor:           Roger Zelazny      
Wydawnictwo:     Zysk i S-ka        
Rok 1. wydania:  1978               

Czytając, miałam wrażenie, że to fragment większej całości, środkowy tom długiego cyklu albo coś podobnego. Tak rzeczywiście jest, szkoda, że na okładce zabrakło miejsca na wzmiankę o tym drobiazgu. Zdołałam zrozumieć, czym są atuty (zaraz potem przestały mieć znaczenie w fabule). Jako tako orientuję się, czym jest wzorzec. Ale to przecież nie wszystko.

Autor bez przerwy odwołuje się do zdarzeń z przeszłości. Ktoś kiedyś zrobił coś narratorowi — zdradził go albo miał z nim dziecko... W każdym razie występują postacie obarczone dużym ładunkiem emocjonalnym. A dla mnie to tylko imiona, i to ginące w tłumie innych wrogów, przyjaciół i rodzeństwa.

Bohaterowie nie wypalili, została więc głównie fabuła, która wcale nie okazała się dla mnie interesująca. Ot, chłopcy walczą o władzę, wyszarpują jeden drugiemu Klejnot, zabijają przeszkody, toczą wojnę (prawdopodobnie z kimś i o coś, ale te szczegóły umknęły mojej uwadze)... Nuda. Sztampowe fantasy ze sztampowym bohaterem podpierającym się wielkim mieczem. Te atuty interesujące, ale w tym tomie właściwie niewykorzystywane.

Brakowało mi również znajomości świata, zasad, według których działa. Odnosiłam wrażenie, że protagonista głównie wędruje i snuje wspomnienia. Nie wyglądało to zbyt imponująco, ale podobno było bardzo trudne. Tylko że ja nie czułam tych trudności. Momentami bardziej podziwiałam jego konia — bydlątko biegło i biegło, niezłym tempem. A jeść dostawało raczej rzadko.

Za to nie zauważyłam usterek językowych.

piątek, 22 listopada 2019

"Moby Dick" — dygresyjnie

Tytuł:           Moby Dick czyli biały wieloryb
Tytuł oryginału: Moby Dick or the Whale        
Autor:           Herman Melville               
Tom:             2                             
Wydawnictwo:     Czytelnik                     
Rok 1. wydania:  1851                          

Drugi tom powieści. Teraz już żarty i wstępy się skończyły, zaczyna się prawdziwe polowanie na wieloryby — esencja całej książki. Z szalupami, harpunami, pościgami, pozyskiwaniem olbrotu... Z obsesją kapitana Ahaba, która narasta i stopniowo przeradza się w szaleństwo.

No właśnie — kapitana. Na uwagę zasługuje ówczesne traktowanie "pierwszego po Bogu". Straszne, na swój sposób. Pół biedy, jeśli tylko zaniedba wydobycia cennej ambry, bo za bardzo mu się spieszy. Gorzej, kiedy dojdzie do wniosku, że nowy, specjalnie wykuty harpun trzeba zahartować we krwi (dostał ją bez żadnych protestów), a nie w zwykłej wodzie. Albo podczas tajfunu zabroni zdjęcia żagli. I każde przeciwstawienie się jego durnym decyzjom to bunt...

Współczesnego czytelnika może również razić rasizm i podejście do zabijania waleni (z pozostawianiem niepotrzebnego mięsa na pastwę rekinów włącznie). Już wiadomo, że nadmierne polowania prowadzą do wytępienia gatunku. Ale, hej, przecież zabicie kaszalota wymaga więcej czasu niż upolowanie bawołu, a poza tym wieloryb żyje chyba ze sto lat (nieprawda), więc zdąży doczekać się kilku pokoleń potomków, a zatem zagłada mu nie grozi... Zdecydowanie — wiele się zmieniło w myśleniu przez ostatnie półtora wieku.

Podobnie jak w pierwszym tomie, mnóstwo dygresji. Niby jakoś tam związanych z tematem, ale niespecjalnie popychających fabułę do przodu; mamy rozdziały poświęcone głowie oraz ogonowi wieloryba, cieśli okrętowemu i jego warsztatowi... Gdyby pominąć te opisy, książka spokojnie zmieściłaby się w jednym tomie i to krótszym niż każdy z obecnych.

Za to język bardzo bogaty. Tylko podziwiać zasób słownictwa, liczebność synonimów, odniesienia biblijne, terminy marynistyczne (te wszystkie nazwy lin, narzędzi używanych w wielorybnictwie, komendy)... Widać, że Autor spędził trochę czasu na morzu.

Niespecjalnie często, ale zdarzają się literówki. Zasady interpunkcji też się ostatnio zmieniły.

poniedziałek, 18 listopada 2019

"Kot czarownicy" — dla dzieci

Tytuł:          Kot czarownicy
Autor:          Piotr Dudek   
Wydawnictwo:    Alegoria      
Rok 1. wydania: 2019          

Książka mojego znajomego, bajka dla dzieci w wieku... Bo ja wiem? Myślę, że przełom przedszkola i szkoły. Teoretycznie o dzielnym kotku. Naprawdę — jak to z bajkami bywa — o odpowiedzialności za innych, podejmowaniu trudnych decyzji, przyjaźni (także między nieoczywistymi istotami), sile plotek, zabobonów i stereotypów...

Bardzo wzruszająca, nie da się nie kibicować czworonogiemu bohaterowi. Jest tu wszystko, co może zapewnić sympatię odbiorcy — odważny i niesamolubny bohater, znacznie silniejsi i liczniejsi wrogowie, zagrożenie życia...

Wierzę w deklarację z blurbu (również pióra znajomej), że płakała podczas lektury. To w zupełności możliwe.

Acz mam wrażenie, że ten cel Autor osiągnął, krzywdząc logikę. No, kto buduje takie studzienki kanalizacyjne, jakie są w opisie? Czyli za wąskie, żeby dorosły mógł do nich zejść? I po co?

Z jednej strony — maluchy mogą nie zwrócić uwagi na te nieścisłości. Z drugiej — uważam, że dla dzieci powinno się pisać jak dla dorosłych, tylko lepiej. Nie wysyłajmy im sygnału, że dorośli są całkiem głupi, Zapewne i tak kiedyś się o tym przekonają...

Książeczka niedługa — kilkadziesiąt stron. Bardzo ładne ilustracje. Kolorowe, wyłapujące ważne momenty. I dużo ich — są niemal na każdej kartce.

Nie zauważyłam żadnych wpadek językowych.

czwartek, 14 listopada 2019

"Historia wewnętrzna" — o jelitach

Tytuł:           Historia wewnętrzna
Tytuł oryginału: Darm mit Charme    
Autor:           Giulia Enders      
Wydawnictwo:     Feeria             
Rok 1. wydania:  2014               

Sam tytuł brzmi dość enigmatycznie, ale podtytuł, "Jelita — najbardziej fascynujący organ naszego ciała", nieźle oddaje treść książki, która opowiada o różnych aspektach pracy ludzkich wnętrzności. Autorka wydaje się zafascynowana tematem i potrafi podzielić się swoją pasją.

Zwraca uwagę bardzo luźny styl, w jakim książka została napisana. Język zrozumiały, niemal wyprany z żargonu (no, łacińskie nazwy różnych bakterii chyba musiały się tu znaleźć), wręcz na granicy infantylizmu. Na przykład nie kał ani odbyt, tylko kupa i pupa. Z jednej strony nie ma mowy o odbiciu się od tekstu z powodu trudnej terminologii, z drugiej — mam wrażenie, że informację dałoby się zagęścić.

Lekki styl uzupełniają ilustracje, stworzone przez siostrę Autorki. Też wyglądają prawie jak rysunki, które mogły wyjść spod łapki dziecka. Wesołe, schematyczne, miejscami umowne — urzekł mnie kawałek tortu długo wędrujący przez przewód pokarmowy w trójkątnej formie, z obowiązkową rozetką kremu na wierzchu. Bakterie i niektóre części organizmu mają oczka itp.

 Autorka w trzech rozdziałach opowiada o roli jelit (pierwszy), drodze jedzenia i wypadkach, które mogą się na niej zdarzyć (drugi) oraz o bakteriach zamieszkujących nasze jelita (trzeci). Mimo frywolnego stylu przemyca dość wiele informacji.

A tematyka jest ważna i ostatnio jej znaczenie rośnie, zarówno wśród zwyczajnych ludzi, jak i w nauce. Bo to nie tylko proste trawienie cukrów, tłuszczy i białek. Jelita również produkują różne substancje, prowadzą dialog z mózgiem, potrafią wpływać na nasze zachowanie... Nie tylko w kwestiach typu "czy już iść do łazienki, czy jeszcze chwilę poczekać".

Książkę uzupełnia dziesięciostronicowa bibliografia, w podziale na rozdziały. Nie ma indeksu, a szkoda.

Nie zauważyłam żadnych wpadek językowych.

niedziela, 10 listopada 2019

"Grawitacja" — kosmiczny niefart

Tytuł:           Grawitacja    
Tytuł oryginału: Gravity       
Autor:           Tess Gerritsen
Wydawnictwo:     Albatros      
Rok 1. wydania:  1999          

Thriller medyczno-kosmiczny. Na stacji kosmicznej powstaje nowy rodzaj organizmu. W środowisku bez grawitacji rozwija się całkiem inaczej niż w ojczystym habitacie. I atakuje wszystko, co się rusza. Kiedy Biały Dom orientuje się, co jest grane, ma problem z pozwoleniem na powrót zakażonych astronautów. Nieprzyjemny dylemat moralny. W tle rozgrywa się mnóstwo dramatów — rozłączone małżeństwa, lekarze, którym nie pozwala się na pomaganie pacjentom...

Może nie powinnam się tego czepiać, ale irytował mnie ciąg nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i ludzi zachowujących się głupio, byle tylko popchnąć akcję do przodu. Chimera wykorzystuje absolutnie każdą okazję, żeby upolować nowego nosiciela (czasami miałam wrażenie, że każda zabłąkana komórka to kolejne ognisko zarazy), dwie śmierci w wypadkach samochodowych, współpracownicy grający wdowcowi na nerwach, zamiast go wspierać... 

No, za dużo tego było, żeby moje zawieszenie niewiary wytrzymało. OK, w życiu czasem zdarzają się naprawdę paskudne ciągi wypadków, ale w literaturze wyglądają równie sztuczne, jak bohater z nieustającym fartem i pomoc nadchodząca w ostatniej możliwej sekundzie.

Czasami, zwłaszcza na początku, niektóre zwroty akcji można było przewidzieć. Ja już miałam pewność, że myszki laboratoryjne zaraziły się jakimś syfem, a tu jeszcze trzeba czekać wiele stron, zanim stanie się to jasne dla wszystkich zainteresowanych.

Ogółem — dużo grania na oczywistych nutach, aż całość brzmi fałszywie. To stosunkowo stara książka — z ubiegłego wieku, napisana wkrótce po serii romansów kryminalnych. Może Autorka wtedy jeszcze nie miała wprawy w operowaniu emocjami czytelnika.

Zaskoczyło mnie, że kosmonauci mogą mieć problem z chorobą kesonową, bo w skafandrach jest niższe ciśnienie niż na stacji. Nigdy o tym nie słyszałam. Jeśli to prawda, to wydaje mi się bardzo głupim rozwiązaniem, szczególnie w sytuacjach krytycznych, kiedy dobrze by było jak najszybciej założyć kombinezony, a tu trzeba godzinami się adaptować. Nie można po prostu utrzymywać niskiego ciśnienia na całej stacji, ale z większym stężeniem tlenu, żeby ciśnienie parcjalne pozostało z grubsza stałe?

Z rozpoznawaniem w ciągu nukleotydów (tak na oko, bez porównywania z bazą komputerową), od jakiego gatunku pochodzą, też miałam problem. Ktokolwiek zna te długaśne ciągi czterech literek na pamięć? Nawet nie tylko dla człowieka, ale innych gatunków też?

Sporadycznie, ale trafiają się usterki językowe — a to powtórzenie, a to literówka... Aha, przeszkadzały mi nierówne wielkości liter w oznaczeniach dat na początku rozdziałów. Jakby ktoś zastosował różne rozmiary czcionki w jednym wyrazie.

środa, 6 listopada 2019

"Dzikie dziecko miłości" — o Dorze Wilk

Tytuł:          Dzikie dziecko miłości
Autor:          Aneta Jadowska        
Wydawnictwo:    SQN                   
Rok 1. wydania: 2019                  

Formalnie to chyba nie jest tom z cyklu o Dorze Wilk, ale tak to wygląda. Plus duża domieszka szamana Witkacego i jego córki. Kolejna paskudna, wyczerpująca i nietypowa sprawa do rozwikłania. Tym razem z terminem tykającym niczym bomba.

Na szczęście (dla siebie i wiarygodności wydarzeń) namiestniczka nie musi wszystkiego robić sama. Zmontowała sobie do pomocy prawdziwy dream team. Nawet wampir Roman ruszył swój książęcy tyłek i zaangażował się w śledztwo. Ba — świr Sęp też zrobił coś pożytecznego, tak się przejął sprawą.

Bohaterowie na ogół znani z poprzednich książek, acz jest kilka nowych twarzy. I chyba jedna, która wcześniej odgrywała role co najwyżej epizodyczne. Ci naprawdę źli chłopcy — jak zazwyczaj — są jednorazowi.

Interesująca fabuła; dość wiele wątków luźniej bądź ściślej splatających się z głównym tematem. Mam jednak wrażenie, że jeden z nich — kota — nie został porządnie domknięty. Bo albo to zbyt wiele pomyślnych zbiegów okoliczności, albo kotek jest bardziej wyjątkowy niż na to wygląda. Cóż, może to się wyjaśni w którejś kolejnej książce...

Czytałam we właściwym czasie, bo akcja rozgrywa się tuż przed halloween (jak nietrudno zgadnąć — wyjątkowym dniem dla magicznych istot). Dzięki temu łatwiej przychodziło mi zanurzyć się w uniwersum Thornu.

Czyta się szybko i przyjemnie. Ciągle odczuwa się ciekawość, co będzie dalej. Nawet jeśli teoretycznie już wiadomo, jak zakończył się główny wątek. Pomaga humor Autorki. Dialog o zaglądaniu do lodówki Dory piękny. :-)

Wydaje mi się natomiast, że tytuł został słabo dobrany. Nie bardzo wiem, jak go interpretować; widzę dwie możliwości, ale nie rzuca mi się w oczy bohater pasujący do pierwszej, która przyszła mi do głowy. A druga... Hmmm, to chyba nie jest przyjemna opcja.

Z usterek językowych zauważyłam tylko jakiś zaimek odsyłający w Kosmos.

sobota, 2 listopada 2019

"Chłopczyce z Kabulu" — reportaże

Tytuł:           Chłopczyce z Kabulu           
Tytuł oryginału: The Underground Girls of Kabul
Autor:           Jenny Nordberg                
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Czarne            
Rok 1. wydania:  2014                          

Podtytuł: "Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie" coś mówi o treści, chociaż niewiele i nie całkiem na temat. Książka to zbiór rozdziałów zbliżonych do reportaży, powstałych w wyniku rozmów z wieloma ludźmi, przeważnie kobietami (fucha zdecydowanie nie do pozazdroszczenia). Niektóre rozmówczynie przewijają się na kartach wielokrotnie, można się z nimi nieźle zżyć.
 
Wszystko kręci się dookoła bacza pusz — dziewczynek ubranych jak chłopcy, wychowywanych jak chłopcy i zachowujących się jak chłopcy. Można uznać, że to bunt przeciwko czemuś, ale zjawisko jest stare jak patriarchat. Raczej odnoszę wrażenie, że to próba doraźnego naprawiania chorego systemu.

Przyczyny udawania chłopca bywają różnorodne: poprawa wizerunku rodziny (to przecież wstyd nie mieć syna), potrzeba dodatkowej pary rąk do ciężkiej, fizycznej roboty, zachowania magiczne (podobno, kiedy się córkę przebierze za syna, przy następnej ciąży łatwiej o chłopca)... Podejścia też różne; czasem to tajemnica, o której wie tylko najbliższa rodzina, czasem zorientowani są wszyscy, z nauczycielami w szkole włącznie, czasem to lokalny mułła dokonuje "zmiany płci", ogłaszając, że urodził się syn.

Skutki także rozmaite. Od drobnego zaskoczenia lekarza, który nagle dowiaduje się, że pacjent nie ma penisa i właściwie powinien leżeć na innym oddziale, do takich zmian w psychice, których już nie da się cofnąć, kiedy otoczenie uzna, że już pora, aby chłopca z powrotem zamienić w kobietę.

Bo to prawie zawsze decyzja kogoś z zewnątrz, nie zainteresowanej dziewczynki. Przeważnie podejmują ją rodzice, czasem ten mułła. Zazwyczaj skłonności bacza pusz nie mają znaczenia — lubi grać w piłkę i łazić po drzewach czy nie, woli swobodę ruchów w spodniach czy błyszczącą biżuterię. Od teraz ma być chłopcem albo z powrotem dziewczynką i już.

W tle widać bardzo dużo zwyczajnego życia w Afganistanie, a zwłaszcza w Kabulu. Zamachy bombowe, aranżowane małżeństwa (często z dość bliskimi krewnymi), niemożność robienia mnóstwa rzeczy oczywistych dla ludzi z zachodu, los dziewczynek, które nie mogą wyjść z domu bez męskiego opiekuna (choćby i młodszego brata), więc popołudniami oglądają w kółko te same durne filmy albo grają w gry...

W lekturze trochę przeszkadzały mi przypisy na końcu (chociaż są i podręczne, wyjaśniające co trudniejsze użyte w tekście pojęcia). Jest indeks, ale nie ma bibliografii, jeśli ktoś jest bardzo dociekliwy, to może ją wydłubywać z przypisów końcowych.

Nie zauważyłam żadnych usterek językowych.