wtorek, 28 czerwca 2016

"Fałszerstwa i oszustwa" — bardzo powierzchownie

Tytuł:           Fałszerstwa i oszustwa
Tytuł oryginału: Fakes and Forgeries   
Autor:           Brian Innes           
Wydawnictwo:     Świat Książki         
Rok 1. wydania:  2005                  

Zbiór krótkich tekstów na tematy związane z fałszerstwami. Artykuły zostały pogrupowane w ośmiu rozdziałach poświęconych fałszowaniu pieniędzy, dzieł sztuki, dokumentów, prehistorii, tożsamości, "dla dobra sprawy" i oszukiwaniu naiwnych.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Autor przeprowadził tylko powierzchowne badania interesującej go tematyki. Co znalazł, to napisał. W możliwie gładki sposób, bez silenia się na głębszą analizę, rys porównawczy, jakieś zestawienia...

Być może Innes czerpał informacje głównie z prasy codziennej. Brak jakiejkolwiek bibliografii wydaje się potwierdzać tę hipotezę. Tylko źródła zdjęć i ilustracji podaje...

Teksty jakby miały za zadanie raczej przyciągać uwagę głośnymi nazwiskami i chwytliwymi tytułami niż przekazywać pożyteczne wiadomości. Niewiele zapamiętałam. Temat bardzo interesujący, ale jego potencjał nie został należycie wykorzystany. Ot, dziennikarstwo goniące za sensacjami, z nieznanych przyczyn wydane w twardej oprawie.

Na plus bogate ilustracje, książka wręcz przypomina album. Dużo zdjęć, do tego na wielu stronach zamieszczono ramki z ciekawostkami.

piątek, 24 czerwca 2016

"Szamański blues" — zmaskulinizowana Dora

Tytuł:          Szamański blues
Autor:          Aneta Jadowska 
Wydawnictwo:    Fabryka Słów   
Rok 1. wydania: 2016           

Uniwersum Thornu wzbogaciło się o cykl poświęcony szamanowi Witkacemu. Powieść otwierająca serię jest podobna do tych o Dorze — urban fantasy, z głównym bohaterem "tym dobrym", na którego spada taka lawina różnorodnych problemów (oj, dzieje się), że jeszcze dwa kamyczki i niechybnie by się załamał.

Tak samo jak w serii o pannie Wilk, pojawia się bardzo silny wątek romansowy. O ile przy Dorze (z jej porąbaną genealogią) to zbytnio nie raziło, to w przypadku faceta uczuciowe rozterki wydają się trochę przesadzone. Ale czyta się nadal łatwo i przyjemnie, człowieka ciekawi, co napotka na następnych stronach, aż kartki same się przewracają. Acz panom chyba bym nie polecała, to raczej "babska" literatura.

Użycie szamana umożliwia wycieczki w nowe rejony, do których Dora nie ma dostępu (a jednak są takie miejsca!). Moim zdaniem Autorka dobrze wykorzystuje te szanse. Ciekawi mnie, czy Witkacy będzie rósł w siłę równie spektakularnie jak jego przyjaciółka Ti.

Nawet bez numeru na okładce widać, że to nie ostatni tom z cyklu. Owszem, jakaś przygoda się skończyła i została zamknięta, ale Jadowska zostawiła sobie jeszcze kilka wątków i zagadeczek do rozwinięcia/ rozwiązania w przyszłości.

Zaskoczyła mnie pewna nieścisłość — w pierwszej części protagonista nie może jeździć samochodem, bo oddał prawo jazdy szefowej do depozytu, a w drugiej już porusza się własnym pojazdem bez żadnych zahamowań. A między obiema częściami mija tak mało czasu, że ubrania przemoczone pod koniec pierwszej, na początku drugiej nadal są mokre, zaś bohater ledwie żyje po intensywnych przygodach.

Pod względem językowym książka równa i spokojna — nie zapamiętałam ani fajerwerków, ani baboli.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

"Zderzenie cywilizacji" — historia wcale się nie skończyła

Tytuł:           Zderzenie cywilizacji     
Tytuł oryginału: The Clash of Civilizations
Autor:           Samuel Huntington         
Wydawnictwo:     MUZA SA                   
Rok 1. wydania:  1996                      

Podtytuł: "I nowy kształt ładu światowego". Nowy, czyli ten, który wyłonił się po upadku ZSRR. Książka podważa słynną tezę Fukuyamy o końcu historii. Cóż, mam wrażenie, że na świecie po zakończeniu zimnej wojny ciągle coś się dzieje, byłabym więc skłonna zgodzić się z Huntingtonem. Jego twierdzenia, iż zamiast dwóch konkurujących mocarstw mamy obecnie kilka lub kilkanaście cywilizacji (zazwyczaj wyrastających z jakiejś religii), wydają się nieźle pasować do sytuacji w polityce.

O ile nie zawsze zgadzam się ze szczegółami (na przykład cywilizacja afrykańska i latynoamerykańska wydają mi się workami, do których Autor wrzuca niemal wszystkie państwa w danym regionie), o tyle ogólne tezy przemawiają do mnie gromkim głosem.

Szczególnie podoba mi się koncepcja wojen kresowych. Obawiam się, że bardzo wiele współczesnych konfliktów spełnia założenia podane przez Huntingtona. W sumie i nasze, polskie kresy przez całe wieki wyglądały podobnie.

Sporo się z tej książki dowiedziałam, jeszcze więcej znalazłam okazji do refleksji, niekoniecznie wesołych. Taaak, moja cywilizacja nie ma się najlepiej, a prognozy nie wyglądają różowo.

Jeśli pracy coś można zarzucić, to nieczytelność rysunków. Uważam, że każda tabela czy schemat powinny być zrozumiałe wyłącznie na podstawie podpisu, legendy i innych swoich integralnych części. Bez konieczności szukania wyjaśnień w tekście. Niestety, Autor (a może wydawca mojej edycji?) nie zawsze zapewnia ten luksus.

Język raczej nasycony terminami naukowymi. Nie nazwałabym go przystępnym. Lektura wymaga koncentracji.

czwartek, 16 czerwca 2016

"Kłamca. Papież sztuk" — to nie sequel

Tytuł:          Kłamca. Papież sztuk
Autor:          Jakub Ćwiek         
Wydawnictwo:    Wydawnictwo SQN     
Rok 1. wydania: 2015                

Spodziewałam się kontynuacji losów bohaterów, porzuconych w naprawdę kiepskiej sytuacji. A tu nic z tych rzeczy — "Papież sztuk" nie jest sequelem, lecz interquelem.

Czytało się — jak zwykle — lekko, łatwo i przyjemnie, ale jednak przez dłuższy czas oczekiwałam nawiązania do ostatnich przygód. Z czwartym tomem "Kłamcy" miałam do czynienia dawno temu (w końcu "Papież sztuk" to dzieło jubileuszowe) i może przez to nie bardzo widzę na osi czasu miejsce, w które można by wcisnąć wydarzenia z niniejszej książki.

Mimo wszystko przyjemnie było odnowić znajomości ze starymi bohaterami. Zwłaszcza Lokiego lubię. Co takiego jest w tych niegrzecznych i kpiarskich bogach?

Przypadły mi do gustu niektóre pomysły — na przykład na antagonistę (ze szczególnym uwzględnieniem jego genealogii) i starcie dwóch narracji. Za to nie bardzo zrozumiałam, co stało się z ojcem pewnego chłopca.

Nie spodobało mi się natomiast to, że książka liczy sobie odrobinkę ponad trzysta stron, ale słowo "koniec" pojawia się na dwieście dwudziestej dziewiątej. Później następują krótkie alternatywne wersje kilku scen (OK, to nawet ma swój urok), komiks (hmmm, ostatnie komiksy czytałam w dzieciństwie, zdecydowanie wolę książki) i coś w rodzaju autowywiadu Ćwieka. Tak się nie robi!

Pod względem językowym bywa różnie — zdarzały się zarówno zabawne perełki, jak i jakieś drobne usterki.

niedziela, 12 czerwca 2016

"Świętoszek" wiecznie żywy

Tytuł:           Tartuffe czyli świętoszek 
Tytuł oryginału: Le Tartuffe ou l'Imposteur
Autor:           Molière                   
Wydawnictwo:     Wydawnictwo RTW           
Rok 1. wydania:  1664                      

Komedia w pięciu aktach. Oczywiście — świetna, oczywiście — śmieszna, oczywiście — wciąż aktualna. Może ostatnio utrzymywanie różnych hipokrytów bezpośrednio w domu wyszło z mody, ale ilu polityków obecnie rozmodlonych, niegdyś ateistów każdy potrafi wymienić? Telewizja z Internetem dają współczesnym Tartuffom ogromne możliwości. Tylko rozsądną a pyskatą pokojówkę trudniej znaleźć.

Sztuka niezbyt długa — trzeba wszak zmieścić się w określonym czasie — ale Molier upchnął w niej całą intrygę, szereg barwnych postaci i mnóstwo komizmu (jak dla mnie, Doryna rządzi). Podbarwionego, niestety, gorzkim doświadczeniem.

Trudno w to uwierzyć, lecz kiedyś ta komedia napotykała potworne trudności. Zabroniono jej publicznego wystawiania, Autor musiał dwukrotnie zmieniać tekst i łagodzić przekaz, bo wyśmiewanie hipokryzji utożsamiono z atakiem na religię. No, i gdzie teraz jesteście, wszystkie psy szczekające na Moliera? Kto pamięta wasze nazwiska? Kto się śmieje ostatni? Mam nadzieję, że jakiś niewyżyty cenzor to czyta.

Ogólnie — do samej komedii nie mam zarzutów. I język poszczególnych postaci interesujący, bo zróżnicowany. I ilustracje — zdjęcia z rozmaitych (polskich i francuskich) wystawień komedii — ładnie wzbogaciły tekst.

Nieco gorzej z komentarzami i tekstami krytycznymi, które znalazły się w moim wydaniu. Część, owszem, bardzo pożyteczna, dostarcza ciekawych informacji (chociażby ta o ilości wersji). Ale niektóre wydają się skierowane do francuskich dzieci.

Do dzieci, ponieważ zawierają polecenia typowe dla szkolnych: "W których wersach znajdujemy ironię?", "Porównaj zakończenie aktu II i III [...]". Jeszcze gorsze były komentarze odnoszące się do tekstu sztuki, wyjaśniające, co dana osoba chciała powiedzieć i dlaczego ma to mnie rozbawić. Czułam się, jakbym oglądała głupawy sitcom z nagranymi wybuchami śmiechu.

Do francuskich, ponieważ pełno w nich odwołań do innych dzieł z tego kręgu kulturowego. Pewnie byłabym w stanie porównać Mickiewicza i Słowackiego. Ale pisać wypracowanie zestawiające "Świętoszka" z "Prowincjonałkami" Pascala? Eeee, Pascal kojarzy mi się przede wszystkim z fizyką, a odrobinę z gotowaniem. Wydaje mi się, że zamiast tłumaczyć, co miała na myśli Doryna, lepiej byłoby napisać, co łączy Moliera z na przykład Mauriaciem.

środa, 8 czerwca 2016

"Blask fantastyczny" — turyści i bohaterowie

Tytuł:             The Light Fantastic
Tytuł tłumaczenia: Blask fantastyczny 
Autor:             Terry Pratchett    
Wydawnictwo:       Corgi Books        
Rok 1. wydania:    1986               

Drugi tom Świata Dysku, kontynuacja przygód Rincewinda i Dwukwiata z "Koloru magii".

Autor nadal nabija się z turystów, ale teraz oberwało się również bohaterom — do pary przyjaciół (załóżmy) dołącza Cohen Barbarzyńca, parodia Conana. Czy ktoś przed nieodżałowanym Pratchettem zastanawiał się, jak wygląda dzielny mięśniak, wielokrotny zbawca świata, kiedy już przestanie być piękny i młody? Czym się wtedy zajmuje? W końcu gubernator Kalifornii może być tylko jeden... Rykoszetem dostali także komuniści. A może to we wszystkich fanatyków celował Terry?

Fabuła już lepiej rozwinięta niż w jedynce, chociaż akcja raczej sztampowa. Ale przecież to nie dla wydarzeń czyta się Pratchetta! Humor, ach, humor... Cudowna zabawa słowami. Nieodmiennie podziwiam tłumacza książek z cyklu Świata Dysku. Jakakolwiek próba oddania tych wszystkich gierek słownych musi przyprawiać o niezły ból głowy. Jak przełożyć fragmencik "[...] there is such a thing as free launch"?

Na szczęście Autor nie ogranicza się do semantyki i niektóre kwestie da się przetłumaczyć bez aż takich problemów. Do moich ulubionych cytatów dołączył poniższy (to o zmuszaniu pisarzy do trzymania się prawdy w opisach):
Każda przypadkowa uwaga o pięknolicej, której twarz tysiąc okrętów wyprawiła w morze, musiała zostać poparta dowodem, że obiekt pożądania istotnie przypomina butelkę szampana.
Prawda, że dosłowne interpretowanie niektórych zwrotów może prowadzić do zabawnych wniosków? Scenie, w której Śmierć poznaje tajniki brydża, również niczego nie brakuje. Jednym zdaniem — komizm bogaty i zróżnicowany, łatwo znaleźć coś, co podniesie nawet wyjątkowo oporne kąciki ust.
Każda przypadkowa uwaga o pięknolicej, której twarz tysiąc okrętów wyprawiła w morze, musiała zostać poparta dowodem, że obiekt pożądania istotnie przypomina butelkę szampana.
Każda przypadkowa uwaga o pięknolicej, której twarz tysiąc okrętów wyprawiła w morze, musiała zostać poparta dowodem, że obiekt pożądania istotnie przypomina butelkę szampana.

niedziela, 5 czerwca 2016

"Być w błędzie" — interesujące podejście

Tytuł:           Być w błędzie 
Tytuł oryginału: Being Wrong   
Autor:           Kathryn Schulz
Wydawnictwo:     MUZA SA       
Rok 1. wydania:  2010          

Podtytuł: "Przygody w krainie pomyłek" nieźle oddaje treść. To książka o bardzo ludzkiej rzeczy. Autorka opowiada, jaki jest nasz stosunek do popełnianych pomyłek (cóż, obrazek nie nastraja optymistycznie), o źródłach niepoprawnych przekonań (różnorodne) i o radzeniu sobie z błędami oraz ich skutkami (mamy spory wybór, ale techniki stosowane odruchowo nie są najbardziej efektywne).

A strzelamy byki na każdym kroku — od nieszkodliwych przejęzyczeń do poślubienia nieodpowiedniego człowieka lub rewolucji światopoglądowej (co musi oznaczać, że z dotychczasowym podejściem coś było nie w porządku).

Byłabym skłonna podpisać się pod głównym przesłaniem książki — błędy warto akceptować. To znaczy, niekoniecznie polubić ich skutki (w przypadku pomyłek w medycynie lub lotnictwie to raczej niemożliwe), ale pogodzić się z faktem, że jesteśmy omylni, zamiast wypierać z pamięci każdą nieprawidłową decyzję. Gdy już przyznamy, że przeciwnik istnieje, okopał się na takich to a takich pozycjach, łatwiej będzie go zwalczać. A i tak wszystkich lapsusów nigdy nie wyeliminujemy.

Dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Chyba najbardziej zaskoczyło mnie stwierdzenie, że ludzie cierpiący na depresję postrzegają rzeczywistość bardziej realistycznie niż "zdrowi". Uch, nieprzyjemnie. W takiej sytuacji polubienie spojrzenia skrzywionego, ale malującego świat w różowych barwach staje się o wiele prostsze. No i nie zapominajmy, że różnorakie pomyłki często leżą u podstaw komizmu.

Schulz wykorzystuje bogatą bibliografię. Sięga nie tylko po cytaty z dzieł naukowców zajmujących się różnymi aspektami błądzenia, ale również po literaturę piękną. Trzeba przyznać, że rozmaite zamieszania w odbieraniu rzeczywistości to wdzięczny temat — od dawna lubiłam "Komedię omyłek". W książce znalazła się nawet wzmianka o wykładzie noblowskim Wisławy Szymborskiej.

Język uznałabym za przeciętny dla książki popularnonaukowej — ani zbytnio najeżony żargonem, ani nadmiernie uproszczony (jednak fachowe terminy się trafiają). Tak w sam raz. Jak na książkę powstałą w Stanach Zjednoczonych, w treści znajduje się bardzo mało informacji o osobistych przeżyciach Autorki, ludziach, których poznała itp. Za to duży plus.