sobota, 29 grudnia 2018

"Gabinet matematycznych zagadek" — zbiór łamigłówek

Tytuł:           Gabinet matematycznych zagadek
Tytuł oryginału: Professor Stewart's Cabinet of
                 Mathematical Curiosities      
Tom:             1                             
Autor:           Ian Stewart                   
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie        
Rok 1. wydania:  2008                          

Tytuł głosi, że książka zawiera matematyczne zagadki. Ale nie tylko. Można tu również znaleźć garść ciekawostek. Mnie osobiście chyba najbardziej spodobała się "Gra w życie" — kilka reguł decydujących, które pola zostaną kolorowe, na których kolor zniknie, a na których się pojawi. A efektów różnych konfiguracji nie sposób przewidzieć od jednego rzutu oka. Godzinami można patrzeć, jak to drga i pulsuje, póki nie zamrze w jakichś stabilnych albo oscylujących formach. Samo życie...

Zagadki na ogół były dla mnie nowe, choć niektóre stanowiły warianty klasycznych problemów (typu dzielenie tortu czy przewożenie wilka, kozy i kapusty).

Ciekawostki niekiedy odsyłają do stron internetowych, na których można się więcej dowiedzieć na dany temat albo przetestować własne koncepcje.

Na końcu książki podano rozwiązania. Jeśli człowiek nie ma żadnego pomysłu albo nie jest pewien, czy dobrze kombinuje, może sprawdzić.

Wydaje mi się, że trudno czytać tego typu książki jednym ciągiem. Raczej problemik od czasu do czasu.

Niestety, wkradło się kilka błędów. Na tyle poważnych, że uniemożliwiają zabawę z daną zagadką. W łamigłówce na bazie scrabble nie podano wartości litery D, w problemie "Morderstwa w parku" jedna brama została nieprawidłowo zaznaczona itp. Jednak większość zagadek zredagowano poprawnie i można się nad nimi pozastanawiać.

wtorek, 25 grudnia 2018

"Na nocnej zmianie" — antologia konkursowa

Tytuł:          Na nocnej zmianie
Autor:          Antologia        
Wydawnictwo:    Fabryka Słów     
Rok 1. wydania: 2016             

Noce grudniowe długie, więc tytuł jak najbardziej pasuje. Zbiór dziewiętnastu opowiadań, w tym pięć stworzonych przez znanych pisarzy fantastycznych. Pozostałe wyszły spod piór debiutantów. To pokłosie konkursu "Pióra Falkonu". Tytuł zbioru pochodzi od tekstu laureatki. Zdaje się, że nie było ograniczeń tematycznych, więc teksty są zróżnicowane.

Mam wrażenie, że limit niektórym Autorom przeszkadzał i teksty zyskałyby na rozwinięciu, rozbudowaniu świata i/lub przedłużeniu akcji. Starych wyjadaczy już tak nie ograniczano, mogli się bardziej rozpisać. Acz nie wszyscy z tej szansy skorzystali.

Na nocnej zmianie
Bardzo dobry, wciągający początek — doktor fizyki marzący o posadzie stróża nocnego w Castoramie. Dzieje się dużo, ale chętnie przeczytałabym dalszy ciąg tej opowieści. Bo zakończenie urywa się brutalnie. Na rozbudowanie bohaterów też zabrakło miejsca.

Tarantela dla głupców
Przygoda Audrey, pełniącej funkcję barda (w tym świecie to słowo ma inne znaczenie niż w naszym) i jej mistrza. Sympatyczna historyjka fantasy, interesujący pomysł na bardów —  muzyka to dla nich tylko narzędzie pracy, a nie cel sam w sobie.

Dziewiąty poziom
Tekst bardzo nie w moim stylu — więcej tu rozbuchanych emocji niż konkretów. Bohaterka próbuje się dostać na kolejne poziomy (nie, nie chodzi o grę), pokonując w gruncie rzeczy podobne przeszkody. Nie bardzo wiadomo, dlaczego akurat ona zaszła wyjątkowo daleko. Ale zakończenie dużo wynagradza.

Chronowizor
A tu się zirytowałam. Pomysły nienowe, acz ładnie opisane. Ale wkurzyło mnie twierdzenie, że za czasów Pangei nie było życia. No bez jaj! Tam już można było pierwsze ssaki spotkać (fakt, nie od razu). Chyba że to historia alternatywna albo jakiś inny, wcześniejszy superkontynent. Ale żadnych śladów takich rozwiązań nie zauważyłam.

Bohaterowie
Opowiastka o śmieszno-gorzkiej wymowie. Wielka armia długo i bezskutecznie podbija obcą planetę. Nie kibicowałam żołnierzom — to nieładnie zabierać innym inteligentnym rasom ojczyzny. Aż wreszcie coś w sposobie walki tubylców się zmienia...

Ku nieznanym lądom
Nie przypadło mi do gustu. W głównej mierze przez bohatera — antypatyczny facet, który zabija bezbronne pingwiny, bo zaczął wariować z nudów i samotności. Oprócz tego niewiele robi, przede wszystkim jest obserwatorem.

Dno morza
Opis nurkowania w Bardzo Ważnej Sprawie. Dużo popisów wiedzy na temat schodzenia pod wodę, działania skafandrów, komunikacji między nurkami i z górą... Fantastyka sprowadza się do politycznego tła wskazującego na historię alternatywną.

Patrząc w jedną stronę
Pomysły niezbyt oryginalne, ale skłaniają do refleksji. Protagonista wydał mi się nieco naiwny. Ładnie pokazany proces dochodzenia do prawdy.

Uwierz w szczurka
Historia alternatywna z różnymi innymi wątkami. Ludzie Hitlera prowadzą dziwaczne eksperymenty. Momentami miałam problem z zawieszeniem niewiary. Dlaczego szczur miałby aż tak przejąć się ludzkimi wojnami, żeby ryzykować dla nich życie?

Wheaterby
Horror (chociaż nie do końca) z interesującą koncepcją "niesamowitego dworu". Nie żebym się jakoś straszliwie bała, ale dzięki powiewom świeżości czytało się przyjemnie. Odrobina zabawy z formą — duża część opowieści została przedstawiona w postaci listów.

Prosto w słońce
Zabawa ze starymi mitami o lataniu. Miejscami tekst mi się dłużył i ostatecznie nie zapadł w pamięć.

Wszczepiarz Link Overdose
Cyberpunk oparty na starych kliszach, chociaż z jednym ciekawym twistem. Niekiedy miałam wrażenie, że czytam opisy gry komputerowej. Bardzo dużo naparzania.

Ampułka
Postapo. O tyle nietypowe, że napisane z punktu widzenia młodej ale bystrej dziewczyny, która usilnie stara się rozwiązać problem trapiący społeczność. Sam problem początkowo wydał mi się sztuczny, jednak w końcówce został jakoś wyjaśniony.

Astralker: Drugie dno
Jest tu jakiś pomysł na superbohatera. Podobały mi się również nawiązania do historii, ale nie wszystkie zagrania mnie przekonały.

Ekstrapolacja
Pierwsze z opowiadań pisanych przez znanych autorów. Bardzo długo sprawiało wrażenie przewidywalnego i bazującego na ogranych kliszach. Dopiero w końcówce pojawia się coś poza utartymi schematami. Fajny wątek, ale szkoda, że tak późno. Dużo wykładów z fizyki.

Panicz z Ertel Sega
Fantasy z magicznie uzdolnionym bohaterem wykonującym niebezpieczną misję. Sam schemat oklepany, ale szczegóły w miarę oryginalne, da się polubić niektóre postacie.

Emeryt
Najkrótszy tekst z całej książki, właściwie to jedna scenka z niedługim wstępem i takimż finiszem. Zakończenie tak szeroko otwarte, że można je interpretować dowolnie.

Czas martwy
Space opera sprowadzająca się do bitwy dwóch statków. Same opisy walki mi się dłużyły, ale końcówka może zachęcać do refleksji.

Future Fame
Świat rekinów finansowych. Tak żarłocznych, że już nawet pisarze muszą płacić fanom za czytanie ich prozy. Hmmm, może to i nie byłoby takie złe... ;-) Wydaje mi się, że Autor nie przepada za Kingiem.

piątek, 21 grudnia 2018

"Ja ssak" — o ewolucji ssaków

Tytuł:           Ja, ssak              
Tytuł oryginału: I, Mammal             
Autor:           Liam Drew             
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  2017                  

Autor próbuje pokazać, jakie główne cechy odróżniają ssaki od innych zwierząt, oraz wyjaśnić, skąd się wzięły. To znaczy, co mogło skłonić ewolucję do wykształcenia żyworodności, sierści itp. Jakie korzyści daje nam tak energochłonna stałocieplność? Odpowiedzi napisane są przystępnie, a wyjaśnienia zawierają sporo ciekawostek. Drew często przedstawia kilka hipotez, nie ograniczając się do swojej ulubionej.

Książka została podzielona na trzynaście rozdziałów. Każdy z nich koncentruje się na jednej cesze, choć — oczywiście — trudno je naprawdę wyizolować i rozpatrywać odrębnie. Bo przecież różne organy współpracują w ramach organizmu. Bez jednego nie działałyby pozostałe. Karmienie młodych mlekiem łączy się z opieką rodzicielską/ matczyną i szybkim wzrostem malucha. Ale także z mlecznymi zębami i budową szczęk.

Drew zaczyna ab ovo. Po bolesnym kontakcie z piłką zaczął zastanawiać się, co skłoniło ssaki do trzymania jąder poza bezpiecznymi klatkami z kości. Istnieje hipoteza chłodzenia, ale naukowcy rozpatrują również inne opcje. Bo może poszło o ekspozycję klejnotów rodowych? Albo upośledzenie? Do mnie przemawia hipoteza głosząca, że jądrom bardzo źle było w brzuchu biegnącego ssaka. Ciągłe naciski to z jednej strony, to z drugiej... Jak w takich warunkach można pracować?

I tak dalej — w każdym rozdziale omawiany jest jakiś problem — co decyduje o zaliczeniu zwierzęcia do ssaków (te dziobaki to jednak podejrzane bestie), determinacja płci, łożysko... Do czego wykorzystujemy dany organ lub trick obecnie, jak wyewoluował, do czego mógł służyć niegdyś. W końcu organizm nie może stworzyć nowego rodzaju tkanki z niczego, a każda zmiana powinna przynosić mu korzyść, skoro dobór naturalny jej nie wyeliminował.

Autor nie stroni od osobistych wtrętów. Ale nie przesłaniają one głównego wykładu, raczej pokazują, z czego wynika zainteresowanie: to nieszczęsne uderzenie piłką, narodziny córeczki...

Wywód jest prowadzony przystępnie, można zrozumieć bez studiowania biologii. Jeśli Drew używa jakiegoś żargonowego określenia (rzadko), to raczej je wyjaśnia.

Na końcu książki znajduje się wybrana literatura (w podziale na rozdziały) oraz indeks — nazwiska, zwierzęta, terminy biologiczne. Wklejki zdobią szkice drzew genealogicznych tetrapodów (początek) i ssaków (koniec). W środku znajduje się garść czarno-białych rysunków.

Pod względem językowym bardzo porządnie — zauważyłam tylko jedną literówkę.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

"Czasem warto zabić" — thriller ze zwrotami akcji

Tytuł:           Czasem warto zabić    
Tytuł oryginału: The Kind Worth Killing
Autor:           Peter Swanson         
Wydawnictwo:     Marginesy             
Rok 1. wydania:  2014                  

Thriller z nieoczekiwanymi zwrotami akcji, w którym każde z bohaterów ma coś za uszami. Na początku bardzo bogaty Ted opowiada w samolocie przypadkowo spotkanej kobiecie, że żona go zdradza. Kobieta twierdzi, że wobec tego należy niewierną zabić i oferuje swoją pomoc w przedsięwzięciu.

Autor użył interesującej formy: pisze narracją pierwszoosobową, ale narrator zmienia się co rozdział. Najpierw dostajemy relację Teda, potem kobiety z samolotu — Lily, w pewnym momencie pojawia się niewierna żona... To zagranie pozwala przedstawić różne punkty widzenia, a każdy bardzo osobisty. Wiadomo, że człowiek nie mówi znajomym wszystkiego. Zapewne ciągłe przeskoki punktu widzenia zapobiegają również znudzeniu.

I pomagają zbudować bohaterów — mamy okazję poznać dzieciństwo Lily, odczucia Teda, kiedy patrzy przez lornetkę, jak wykonawca kierujący budową jego posiadłości bierze żonę na stole... W ten sposób postacie zostają należycie zróżnicowane.

Akcja toczy się szybko, czasami wydarza się coś nieprzewidzianego, pojawiają się stare powiązania między osobami dramatu. Dzięki temu czyta się szybko.

Można doszukać się również refleksji — co ma zrobić milioner z rogami? Rozwód zawsze jest możliwy, ale wtedy żona dostałaby sporo forsy. A czy ona i jej kochanek na to zasługują? Na szczęście jak mi się wydaje — problem rzadko występuje. Małżonki bogaczy raczej są wierne, zbyt wiele mają do stracenia, żeby uganiać się za przystojnymi żigolakami.

Niby wiadomo, że zabijanie żon to zły uczynek, a jednak kibicuje się Tedowi, który ogólnie jest bardzo pozytywnym bohaterem.

Pod względem językowym przyzwoicie. Nie zauważyłam usterek językowych. Ale jakiegoś słownego rozbuchania nie ma.

czwartek, 13 grudnia 2018

Finkla redaguje — jedenasty numer "Silmarisa"

Dzisiaj pojawił się jedenasty numer naszego czasopisma. W tym roku już więcej nie będzie. ;-)

Okładka nawiązuje do grudnia, chociaż to się nie musi rzucać w oczy:


Zimowy numer jest wyjątkowo gruby: dwieście trzydzieści stron, w tym trzy artykuły (dwie kontynuacje rozpoczętych wcześniej cykli i jeden całkiem nowy, o Lemie). Zapraszam do lektury.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać można na naszej stronie.
Za kilka dni pojawią się wersje magazynu w formatach do czytników elektronicznych.

wtorek, 11 grudnia 2018

"Uczeń skrytobójcy" — solidne fantasy

Tytuł:           Uczeń skrytobójcy   
Tytuł oryginału: Assassin's Aprentice
Autor:           Robin Hobb          
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG     
Rok 1. wydania:  1995                

Pierwsza książka Autorki napisana pod tym pseudonimem, zarazem początek serii kilkutomowych cykli rozgrywających się w tym samym uniwersum. Nie ma tu innych ras, ale niektórzy ludzie (zwłaszcza członkowie rodu panującego) dysponują Mocą — mogą porozumiewać się telepatycznie, chyba również używać telekinezy, ale to już w umiarkowanym zakresie.

Fantasy dość klasyczne, z obowiązkową mapką królestwa, ale obywa się bez patosu i bez drużyny rycerzy wyruszającej na ratowanie świata przed strasznym ZUEM. Dzięki temu czyta się dość szybko i przyjemnie, chociaż momentami akcja nieco zamiera (szczególnie na początku). Jednak przyznaję, że później zazwyczaj coś się dzieje, trup ściele się gęsto, a głównemu bohaterowi ciągle coś zagraża.

A protagonistą, tytułowym uczniem, jest bękart następcy tronu. Co gorsza, jego jedyne dziecko. Bardzo niebezpieczne stanowisko, z racji licznych ludzi, którzy woleliby zamieszać w kolejce do korony. Nie wiadomo, co z takim młodym człowiekiem zrobić, w końcu trafia pod opiekę królewskiego mordercy na zlecenie.

Oczywiście, chłopiec ma w życiu bardzo pod górkę — nikt go nie lubi, niektórzy próbują zabić, wychowuje się bez rodziców (spokojnie można go uznać za sierotę, jak wielu bohaterów fantasy), a podobny do ojca jak jedna kropla wody do drugiej... Nawet porządnego imienia nie ma, wszyscy mówią na niego "Bastard". Obdarzony tak licznymi talentami, że na władcę nadawałby się lepiej od niejednego legalnego członka rodziny królewskiej. To wszystko sprawia, że łatwo mu kibicować.

Nie bardzo podobały mi się damskie bohaterki z rodziny królewskiej. Trudno znaleźć wśród nich postać pozytywną. Żona ojca — co dość oczywiste — nienawidzi protagonisty. Ale oprócz tego sprawia wrażenie niezrównoważonej. W efekcie, nawet jeśli chce pomóc — raczej szkodzi. Królowa jest narkomanką, a do tego wredną intrygantką. Dopiero pod koniec trafia się jakaś pozytywna kobitka. Acz tez niejednoznacznie.

Męscy bohaterowie są równiej podzieleni. Ci szlachetni stają po stronie protagonisty (a przynajmniej nie próbują go zabić bez celu), ci źli — przeciwko. Bez trudu da się znaleźć postać, za którą można trzymać sztuki.

Pod względem językowym bardzo porządnie, nie pamiętam żadnych usterek.

piątek, 7 grudnia 2018

"Paradoksy ponowoczesności" — zbiór artykułów

Tytuł:          Paradoksy ponowoczesności
Redaktor:       Anna Jawor               
Wydawnictwo:    SCHOLAR                  
Rok 1. wydania: 2013                     

Zbiór artykułów naukowych na temat problemów współczesnego człowieka, zwłaszcza Polaka. Niekoniecznie w sensie narodowym, ale niektóre z poruszanych zagadnień wiążą się z transformacją ustrojową, więc nie dotyczą w takim samym stopniu Włocha czy Francuza.

Podtytuł wiele mówi o tematyce książki: "O starciach płci, religii, tożsamości, norm i kultur". Zdaje się, że każda współczesność niesie nowe problemy, ale wraz z rosnącym tempem zmian, kłopoty się nasilają.

Mam wrażenie, że Redaktorce trochę brakowało materiału i niektóre teksty zostały do książki wepchnięte na siłę. Na przykład artykuł napisany przez geja (żadnych badań, tylko biadolenie o homofobii na podstawie własnych doświadczeń), tekst o depresji (bardzo poetycki zapis odczuć, w bibliografii tylko jedna pozycja nie należy do literatury pięknej) czy wywiad z muzykiem — dyrektorem Chóru Filharmonii Narodowej. 

No, ten ostatni tekst jeszcze by się do zbioru nadał, zawsze to przybliżenie dziedziny jakoś tam połączonej z ogólną tematyką i może kogoś zainteresować. W odróżnieniu od bardzo osobistych przeżyć autorów dwóch pierwszych opracowań, które według mnie lepiej nadawałyby się na felietony publicystyczne albo wręcz fragmenty pamiętników.

Artykuły poruszają różnorodne problemy — od kontestowania Euro 2012 do konsumpcjonizmu. Ale zdecydowanie nie wyczerpują tematu, raczej tylko zarysowują problemy.

Dwa teksty zostały wzbogacone o kilka zdjęć na kredowych wkładkach — pierwszy ma kolorowe ilustracje, drugi czarno-białe. Każdy artykuł zamyka bibliografia, na końcu książki znajdują się noty o autorach.

Nie zauważyłam żadnych językowych wpadek.

wtorek, 4 grudnia 2018

"Skowyt" — kryminał z elementami fantastycznymi

Tytuł:          Skowyt         
Autor:          Marek Świerczek
Wydawnictwo:    Novae Res      
Rok 1. wydania: 2015           

Kryminał z elementami fantastycznymi. Poprowadzony o tyle nietypowo, że główny śledczy wzbudza sympatię, chociaż należy do niesławnej SB. Mimo to nie przepada za ustrojem, nie donosi na kolegów. Dowcipy polityczne go nie bawią. Zresztą, pozostałe chyba też nie.

Bohater dostaje polecenie odszukania pewnego człowieka, Artura Hellera. Nie może zająć się tym zwyczajna milicja, bo zaginiony też jest funkcjonariuszem SB. A do tego — i tu zaczynają się elementy fantastyczne — nie jest w pełni człowiekiem.

Często miałam problemy z zawieszeniem niewiary, szczególnie w związku z poszukiwanym. I nawet nie chodzi o jego wewnętrzną bestię — tak sobie Autor wymyślił, więc niech będzie. Ale Artur został osierocony, kiedy miał roczek, opiekująca się nim babcia zmarła rok później. Mimo to potem zaskakująco dużo pamięta na temat swojej rodziny i rodzinnej wioski. A z późniejszych opisów trafienia do domu dziecka wynika, że był wtedy już dość duży.

Do tego poszukiwany zdążył ukończyć studia, być w seminarium duchownym, podjąć pracę w SB, przejść tam nietypowe szkolenia, zdobyć żonę i jakieś kochanki, oszaleć, uciec... A kiedy toczy się akcja, facet nie ma jeszcze trzydziestki. No, coś mi się nie zgadza.

Najbardziej irytował mnie jego pamiętnik. Niby zaginiony dowiaduje się, kim jest (i opisuje, jak do tej wiedzy dochodził), ale nie pisze najważniejszego. Za to rozpisuje (w raczej poetyckim stylu) się na temat powtarzalnych, mało istotnych rzeczy: "Rozluźnia mnie tylko połączenie gorącego prysznica i wódki. Siedzę w ciemności, wpatrując się w błękitną poświatę na mokrej skórze. Parujące strumienie spływają po karku i plecach. Alkohol roztapia grudę zimna w brzuchu. Wtedy znów mogę oddychać. Ból znika".

Rozumiem, że Autor nie chce zdradzać tajemnic przed czasem, ale przez to wstawki pamiętnikarskie wyglądają bardzo nienaturalnie. Kto przepisuje do pamiętnika posiadane dokumenty?

Pozostali bohaterowie niekiedy sprawiali wrażenie stereotypowych. Na przykład, wygląda na to, że każdy funkcjonariusz SB pije na potęgę. Główny bohater też nie stroni od gorzały. Wyższe szarże łoją koniak.

Nie znam się, ale mam wrażenie, że w książce trafiają się anachronizmy. Niby akcja toczy się, kiedy dogorywa miniony ustrój — już trwają rozmowy z opozycją. Jednak prawie każda postać pije z musztardówki. Ja tych szklanek z dzieciństwa nie pamiętam, może obracałam się w innych kręgach. Ale worki na śmieci? Wydaje mi się, że te pojawiły się dopiero wraz z rozpasanym kapitalizmem. Wcześniej wykładało się kubeł na śmieci gazetą.
Zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało. Z przyjemnością poznałabym więcej wyjaśnień na temat całej sytuacji i poszukiwanego.

Pod względem językowym nie jest źle. Trafiają się jakieś powtórzenia czy literówki, ale tylko sporadycznie.

sobota, 1 grudnia 2018

"Czarodzicielstwo" — o przesycie

Tytuł:             Sourcery        
Tytuł tłumaczenia: Czarodzicielstwo
Autor:             Terry Pratchett 
Wydawnictwo:       Corgi Books     
Rok 1. wydania:    1988            

Piąta książka z cyklu o Świecie Dysku. Tym razem do władzy dorwał się czarodziciel, który sprowadza na świat magię w ilościach hurtowych. Wbrew pozorom, taka łatwodostępna magia to nie jest coś, co wychodzi na dobre Niewidocznemu Uniwersytetowi. A i reszta świata cierpi... Do obrony wszystkich zagrożonych zmuszony zostaje ktoś, kto najmniej się do tego nadaje — Rincewind.

Pratchett już zdążył oswoić się z koncepcją fabuły, w powieści dużo się dzieje. I to wielowątkowo — walki o władzę w różnych miejscach, uciekająco-walczący Rincewind, romans między parą superbohaterów, Bagaż podróżujący na własną rękę... Oczywiście, wątki zgrabnie się łączą. Przecież wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby wezyr nie był taki podły, a superbohaterka nie rąbnęła koni niezwykłym jeźdźcom... Walka i niepewność aż do końca książki, aż nie wiadomo, co jest bardziej niebezpieczne.

Bo nadmiar magii okazuje się bardzo szkodliwy. Czarodziejów da się tolerować, dopóki są stosunkowo słabi, skoncentrowani na własnym światku i nikt nie podsuwa im głupich pomysłów.

Dużo satyrycznych nawiązań. Już od samego początku — do "Siódmego syna". U Carda siódmy syn siódmego syna ma niezwykłe zdolności. U Pratchetta — ósmy syn ósmego syna zostaje czarodziejem. I rezygnuje z seksu. Bo jego ósmy syn stanowiłby zagrożenie dla świata.

Do tego dochodzą mrugnięcia w stronę arabskich historii: "Baśnie tysiąca i jednej nocy", władcy tak bogaci, że aż im to szkodzi, latające dywany, dżiny z lamp... Ponadto Autor często bawi się z przechodzeniem na drugą stronę antonimu. Można sobie wyobrazić różne przeciwieństwa światła — oczywiście jest ciemność, ale także coś jeszcze czarniejszego, swego rodzaju antyświatło...

Bohaterowie zabawni, choć większość chyba występuje jednorazowo. Acz Conina bardziej kojarzyła mi się z końskim mięsem niż z Conanem Barbarzyńcą. Za to uroczy jest chłopak, który bohaterskiego fachu próbuje się nauczyć w poradnika (a i to matka nie pozwoliła mu czytać wszystkich rozdziałów).

Podoba mi się zabieg z Bibliotekarzem. "Uuuuk" ma tak wiele znaczeń... Na oczach czytelnika orangutan tłumaczy sprzymierzeńcowi plan, który mimo wszystko pozostaje niespodzianką. Ciekawe zagranie.

Błyskotliwy język, pełen niezwykłych porównań i gierek słownych. Żywię nieustające przekonanie, że tłumaczenie Pratchetta musi być prawdziwą przygodą. No bo już na pierwszej stronie napotykamy na kwiatuszek: "except the reasons of the heart, which are warm and messy and well, unreasonable.